„W Tule wysiadłem z pociągu, aby się przesiąść. W tym celu należało dostać się na inny dworzec położony na drugim krańcu miasta. W tym czasie z jakichś względów nie kursowały tramwaje, zdecydowałem zatem, że pójdę pieszo – odległość nie była wielka, dwa lub trzy kilometry. Ale dziwna rzecz, zupełnie nie poznawałem Tuły, ani ulic, ani wiaduktów, nie pamiętałem też przystanków tramwajowych, ani w jakich kierunkach odjeżdżały tramwaje. A przecież zupełnie niedawno, tuż przed wybuchem wojny, przez trzy lata studiowałem na politechnice, aż tu nagle nie poznaję Tuły i jej ulic, nie pamiętam, jak dotrzeć do drugiego dworca. Aż śmieszne, a jednocześnie jakoś ciężko mi na duszy. Czy po zranieniu zapomniałem wszystko o Tule… dziwne, ale tak jest, do diabła! Chcę sobie przypomnieć nazwę lub położenie którejś ze znanych mi ulic Tuły, ale nic z tego nie wychodzi, zapomniałem wszystko! Idę i bez przerwy pytam, jak dojść na Dworzec Ryski, jak go znaleźć, przypadkowo spotkani przechodnie tłumaczą mi, wskazują kierunek. Wydawało mi się to zupełnie niezwykłe, zapomniałem Tułę, która przecież nie jest tak wielkim miastem. Zapomniałem też nazwę stacji końcowej. Na szczęście pielęgniarka wypisała mi kolejność stacji przesiadkowych oraz stację docelową. Przeczekałem całą dobę na stacji w Tule. Potem usłyszałem, że pociąg przejedzie przez stację węzłową, i poradzono mi, abym nim pojechał. Kiedy wsiadłem, okazało się, że nie dojadę do miejsca przeznaczenia i muszę po drodze dwukrotnie się przesiadać. Tak mi radzili ludzie – bez przerwy pytałem ich, aby nie pojechać za daleko”.
[…]
W końcu dociera do domu, do rodzinnej Kazanowki – teraz zmieniła nazwę na Kimowsk. Maleńka osada – wszystko tu rodzinne, znajome, tu wychowywał się, wyrósł. I ponownie pojawiają się te „dziwactwa przestrzeni”: wszystko stało się obce, nieznane. Jak znaleźć swoje miejsce, jak orientować się w tym dawniej swoim, a dziś utraconym miasteczku?
„Przez pierwsze dni i miesiące w żaden sposób nie mogłem przywyknąć do swojego osiedla, nie poznawałem swojego domu; kiedy oddalałem się, wszystkie domy wydawały mi się identyczne i zaczynałem obawiać się, że nie trafię do swojego domu”.
Płynął czas, mijały lata, a „dziwactwa przestrzenne” pozostały jak dawniej – nie potrafił orientować się we własnym miasteczku!
„Tak więc mijają już dwa lata, jak wróciłem do miasteczka, a dalej nie mogę zapamiętać ulic, środków lokomocji, nawet najbliższych miejsc, które często przemierzam, spacerując. Chociaż miasteczko jest tak małe, że w ciągu godziny można przejść z jednego końca na drugi, ale zbudowane jakoś dziwnie, nieskładnie, niezrozumiale, niezbyt planowo architektonicznie. Dlatego nie chodziłem nigdy dalej niż dwie lub trzy ulice i zawsze dookoła ulicy Parkowej. Do tego jeszcze szybko się męczę, wszystko zapominam i żyję w ciągłej obawie nagłych ataków, po których ciężko choruję i muszę leżeć kilka dni w łóżku. Nie odchodzę wtedy nigdy daleko od domu. Do dziś nie mogę zapamiętać najbliższych ulic, skrzyżowań, chociaż codziennie nimi spaceruję. Nie mówię już o innych ulicach, których w Kimowsku jest sporo – nic nie trzyma się pamięci od czasu zranienia!”
A po kilku latach nowe kłopoty. Rodzina przeniosła się w inne miejsce. Dwupiętrowy domek, w oddali las: wygodnie i pięknie. Jak zorientować się w nowym miejscu? Nowe trudności i ponowny wysiłek.
„Patrzę na słońce, niebo, wierzchołki drzew, widzę na własne oczy, jak kołyszą się, jakby płynęły po falach, i jeszcze bardziej się gubię, nie mogąc określić, dokąd mam iść; często błądzę i idę jeszcze dalej od osady, aż dostrzegam koniec zagajnika i rozumiem, że trzeba iść z powrotem. Przez pierwsze dni i tygodnie po przeprowadzce nie mogłem zupełnie przyzwyczaić się i zorientować, gdzie jestem. W tym czasie nie wychodziłem na krok z domu. Gdy tylko wyszedłem z domu, chociażby do Klubu Górnika, który mieścił się w pobliżu mego miejsca zamieszkania (około trzy domy dalej), i idąc do niego powinienem przejść przez jedną z ulic (Październikową), nie mogłem znaleźć drogi powrotnej do domu. Gubiłem się, zapominałem, gdzie jestem, jak nazywa się ulica, na której mieszkam. Taka już jest ta moja głowa po zranieniu! Zmuszony jestem bez przerwy nosić z sobą notes, w którym zapisałem nazwę ulicy oraz numer domu, w którym mieszkam”.
Uszkodzony mózg podzielił świat, rozbił go na kawałki, których nie da się już nigdy pozbierać… Jak więc teraz wykonywać prace, które przedtem były tak proste i zrozumiałe?… Jak orientować się na mapie, którą uprzednio jako dowódca posługiwał się bez problemów?… Nie wie, jak odczytać najprostszy rysunek techniczny, on, były student politechniki, który z rysunkiem miał do czynienia codziennie… Nikt nie może mu w tym pomóc i każde najprostsze zadanie zapędza go w ślepy zaułek. Co robić?
[…]
A oto rozwiązanie: odłamek dostał się do mózgu i rozbił jego świat. Zburzył przestrzeń, naruszył związki między rzeczami. Żyje on zatem w rozłupanym na tysiące części, rozdrobnionym świecie, nie rozumie przestrzeni, boi się jej, utracił na zawsze zdolność określania rzeczywistości.
„Po zranieniu nie mam wyobrażenia istoty przestrzeni, nie rozumiem przestrzeni i boję się jej… I nawet kiedy tak siedzę przy stole, obserwując otaczające mnie przedmioty, ogarnia mnie lęk na myśl o zbliżeniu się do nich…”
Czytanie
Utracił zdolność „określania świata” – świat, w jakim się znalazł, został rozbity na kawałki. Ale to jeszcze nie wszystko. Już dawno, w pierwszych miesiącach po zranieniu, dokonał oszałamiającego odkrycia: stracił całą wiedzę, jaką uprzednio posiadał, on, student IV roku politechniki, stał się analfabetą. Tego nagłego odkrycia dokonał dość dawno – już wówczas, gdy dopiero wstawał z łóżka i stawiał pierwsze kroki. Co za niezwykła złośliwość losu!
„Wyszedłem na korytarz w poszukiwaniu toalety, o której mówiono mi, że znajduje się obok pokoju. Podszedłem do najbliższych drzwi i spojrzałem na tabliczkę. Ale bez względu na to, jak długo patrzyłem, nic nie mogłem przeczytać. Jakieś dziwne, obce litery… a co najdziwniejsze, alfabet nie był rosyjski. A kiedy zapytałem innego chorego, wskazując na wywieszkę: „Co to?” – odpowiedział mi: „To męska toaleta, a ty co, nie potrafisz czytać?” – i poszedł. A ja dosłownie przykleiłem się do tej tabliczki i nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie mogę jej przeczytać, widzę ją przecież, nie jestem ślepy. Ale dlaczego litery są mi obce? Nie zakpił sobie ze mnie ten chory?…
Próbuję połapać się w tym – i… znowu to samo. Podchodzę do jednych drzwi i patrzę na tabliczkę. Jest na niej jakiś napis, ale znowu w obcym języku. Wydaje mi się, że to na pewno jest ubikacja. Podchodzę jednak do następnych drzwi i znowu patrzę na tabliczkę. I tu znowu wrażenie, że jest napisana w obcym, nieznanym mi języku. Długo oglądam obie tabliczki oznaczające dwie ubikacje – męską i damską – jak mi mówiono. Ale jak zorientować się, która jest męska, a która damska?”
Idzie więc do okulisty. Pragnie sprawdzić ostrość widzenia… i nagle znowu to samo, znowu to zadziwiające odkrycie: nie zna liter, został analfabetą.
„Okulista posadził mnie na krześle, włączył lampkę elektryczną, a następnie poprosił, abym patrzył na planszę, na której były narysowane litery różnych rozmiarów. Lekarz wziął pałeczką i wskazywał kolejno litery; zaczął od liter średnich wielkości. A ja widzę jakieś tam litery, ale absolutnie nie wiem, jakie, więc milczę. I tak przy kolejnych literach. Lekarz – kobieta – zaczyna się denerwować: „Dlaczego milczycie?”. W końcu coś mi się przypomniało i mówię: „Nie wiem”. Lekarka zdenerwowana, ale też zdziwiona, pyta: „Czy to możliwe, żebyście byli do tego czasu analfabetą?”… Każda z liter wydaje mi się obca, nieznana, kiedy tak na nią patrzę; podobnie jest z innymi. Ale gdy zaczynam wytężać pamięć i zatrzymuję się przy jednej literze, a