– Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam na żywo – mówię, a ona uśmiecha się promiennie.
– Będziesz nim zachwycona.
Z pewnością. Lubię wszystko to, co lubi Margot. Na szczęście teraz, kiedy Margot poznała lepiej Petera, widzi, jak bardzo jest wyjątkowy. Kiedy przyjadą z Ravim, będziemy mogli spędzić czas we czwórkę na prawdziwej randce w dwie pary.
Jesteśmy z moją siostrą jednocześnie zakochane i możemy się tym ze sobą dzielić. Ależ to wspaniałe!
3
Następnego ranka maluję usta krwistoczerwoną szminką, w której lubi mnie Stormy, zbieram pisanki do białego koszyka z wikliny i jadę do Belleview. Zatrzymuję się przy recepcji, żeby zostawić wydmuszki i pogadać przez chwilę z Shanice. Pytam, co słychać, a ona mówi, że mają dwóch nowych wolontariuszy, obu z UW, dzięki czemu czuję znacznie mniejsze wyrzuty sumienia, że nie zaglądam tu tak często.
Żegnam się z Shanice, po czym ruszam z pisanką do Stormy. Otwiera mi w kimonie o barwie persymony i pasującej szmince i woła:
– Lara Jean! – Chwyta mnie w ramiona, marudząc: − Przyglądasz się moim odrostom, prawda? Wiem, że powinnam zafarbować włosy.
– Prawie nie widać – zapewniam ją.
Zachwyca się Marią Antoniną. Mówi, że nie może się doczekać, żeby pokazać ją Alicii Ito, swojej przyjaciółce i rywalce.
– Dla Alicii też taką przyniosłaś? – pyta.
– Tylko dla ciebie – odpowiadam, a jej blade oczy promienieją.
Siadamy na kanapie, a ona kiwa na mnie palcem i mówi:
– Musisz być po uszy zadurzona w tym swoim młodzieńcu, bo nie starcza ci czasu, żeby mnie odwiedzić.
– Przepraszam. Wysłałam już podania na studia i będę częściej przychodzić – mówię ze skruchą.
– Pff!
Kiedy Stormy jest w takim nastroju, najlepiej omamić ją pochlebstwami.
– Robię tylko to, co mi kazałaś, Stormy.
Przechyla głowę.
– A co ci kazałam?
– Żebym często chodziła na randki i miała mnóstwo przygód tak jak ty.
Zaciska swoje pomarańczowoczerwone usta, próbując pohamować uśmiech.
– To była bardzo dobra rada. Słuchaj dalej Stormy, a będziesz na właściwej drodze. A teraz opowiedz mi jakieś pikantne kawałki.
Śmieję się.
– Moje życie nie jest pikantne.
Cmoka z niezadowoleniem.
– Nie czekają cię jakieś tańce? Kiedy macie bal?
– Dopiero w maju.
– A masz sukienkę?
– Jeszcze nie.
– Lepiej się z tym pospiesz. Nie chcesz, kochana, żeby jakaś inna panna włożyła twoją sukienkę.
Przygląda się badawczo mojej twarzy.
– Przy twojej karnacji powinnaś postawić na różową. – Potem jej oczy rozbłyskują i pstryka palcami. – À propos! Mam coś dla ciebie.
Podskakuje i idzie do sypialni, skąd wraca z aksamitnym pudełeczkiem na pierścionek.
Otwieram je i wydaję z siebie okrzyk. To jej pierścionek z różowym brylantem! Ten od weterana, który stracił na wojnie nogę.
– Nie mogę tego przyjąć, Stormy.
– Ależ musisz. Będzie ci z nim do twarzy.
Powoli wyjmuję go z pudełka i wkładam na lewą rękę. Jak połyskuje!
– Jest piękny! Ale naprawdę nie powinnam…
– Należy do ciebie, skarbie. – Mruga do mnie. – Dam ci radę, Laro Jean. Nigdy nie mów „nie”, kiedy tak naprawdę chcesz powiedzieć „tak”.
– W takim razie: tak! Dziękuję, Stormy! Obiecuję, że będę o niego dbała.
Całuje mnie w policzek.
– Wiem, kochanie.
Po powrocie do domu umieszczam go na wszelki wypadek w pudełku z biżuterią.
Później tego samego dnia siedzę w kuchni z Kitty i Peterem, czekając, aż ostygną ciasteczka z kawałkami czekolady. Przez ostatnich kilka tygodni podjęłam się misji udoskonalenia przepisu, a Peter i Kitty towarzyszyli mi wiernie w tej podróży. Kitty woli płaskie chrupkie ciasteczka, a Peter lubi mieć w co wbić zęby. Mój ideał to kombinacja obydwu powyższych. Pożywne, ale delikatne. Jasnobrązowe, nie mdłe w kolorze czy w smaku. Nieco wyrośnięte, ale bez przesady. Takich ciasteczek właśnie poszukuję.
Przeczytałam wszystkie posty na blogach, obejrzałam zdjęcia ciastek z białym cukrem kontra mieszanką białego i brązowego, z sodą oczyszczoną kontra proszkiem do pieczenia, laską wanilii kontra ekstraktem wanilinowym, połamanymi, pociętymi i posiekanymi tabliczkami czekolady. Próbowałam zamrażania w kulkach, rozpłaszczania ciastek denkiem szklanki, żeby powstawał równomierny placuszek. Mroziłam ciasto w wałku, a potem kroiłam na plasterki. Odmierzałam, a potem mroziłam. Mroziłam, a potem odmierzałam. A mimo to ciastka wciąż zbyt mocno rosły.
Tym razem użyłam zdecydowanie mniej sody, ale ciastka są nadal lekko puchate, a ja mam ochotę wyrzucić całą partię za to, że nie są doskonałe. Oczywiście tego nie zrobię – szkoda dobrych składników. Mówię natomiast do Kitty:
– Nie wspominałaś przypadkiem, że wpadłaś w zeszłym tygodniu w tarapaty, bo gadałaś podczas czytania po cichu? – Kiwa głową. – Zanieś je swojej nauczycielce i powiedz, że je upiekłaś i że przepraszasz.
Kończą mi się osoby, którym mogę ofiarować swoje ciastka. Dałam już porcję listonoszowi, kierowcy szkolnego autobusu Kitty, pielęgniarkom w szpitalu taty.
– Co zrobisz, kiedy odkryjesz najlepszy przepis? – pyta Kitty z ustami pełnymi ciastek.
– No, o co w tym wszystkim chodzi? – mówi Peter. – No wiesz, kogo obchodzi, czy ciastko z czekoladą jest osiem procent lepsze? Ciastko to ciastko.
– Będę czerpała przyjemność z wiedzy, że posiadam przepis na doskonałe ciasteczka z kawałkami czekolady. Przekażę go następnemu pokoleniu dziewczyn Song.
– Albo chłopców – mówi Kitty.
– Albo chłopców – przytakuję, a potem dodaję: − Idź na górę i przynieś mi słój na te ciastka. I wstążkę.
Peter pyta:
– Przyniesiesz parę jutro