W życiu każdego z nas, z osobliwą powtarzalnością, przychodzi taka godzina, gdy stajemy przed książkami, które nagromadziły się w naszym pokoju za sprawą gustu, skłonności, ciekawości, głodu wiedzy, pragnienia, by zapomnieć, pasji, zachcianki albo po prostu sprzedawców książek – zatrzymujemy się przed naszymi książkami, patrzymy wprost na gęsto zastawione półki, a następnie zamykamy okna i drzwi w tym pokoju mieszczącym bibliotekę i w skrajnej samotności, po tym jak już wysłuchaliśmy wróżb polityków, dyplomatów i wodzów naczelnych, raz jeszcze zwracamy się ku książkom. To taki moment, gdy od książek nie pragniemy już nauki ani intelektualnego zachwytu. Czego właściwie chcemy od książek w takich chwilach? Odpowiedzi.
Odpowiedzi na co? Nie na pytania chwili. Odpowiedzi na całość… Odpowiedzi na pytanie, czym jest pokój i czym jest wojna, jakie siły igrają człowiekiem w każdych czasach, czym jest to, czego nie może on uniknąć, nawet gdy umysł i inklinacje skłaniają go do czegoś innego. Tego pytania nie formułujemy tak precyzyjnie. Ale w każdym z nas ono żyje, ostro i nieubłaganie wywierając nacisk. Człowiek, w każdej epoce, długo ucieka przed tym pytaniem. Z ewentualnościami historii przez jakiś czas gra w szachy: grupuje dane, wyłuszcza to, co logiczne, stara się wytłumaczyć prawdopodobne szanse. W końcu pewnego dnia pojmuje. Tak właśnie pewnego dnia świat pojął Imperium Rzymskie, że ono jest, z koniecznością, i że z całości bitew, heroizmu i starań, praw i kultur coś powstało, a w tym samym momencie życie odpowiedziało już i na tamto odwieczne pytanie, na pytania małych wojen i skomplikowanych pokojów. Aż pewnego dnia zrozumiano, że imperium już nie ma, a w jego miejsce rozpoczyna się coś innego. Przed ponad stu laty w taki sam sposób świat pojął, że Napoleon nie jest kimś przypadkowym, nie jest jedynie dotkniętym amokiem Korsykaninem, lecz ma jakieś zadanie na tej ziemi; aż potem w wojnach napoleońskich umarło dziesięć milionów ludzi i naraz stały się zrozumiałe Święte Przymierze i imperializm. Książki reagują powoli, a przy tym zawsze post factum. Ćwierć wieku temu tak samo stało przed półkami z książkami w gabinetach Europy i Ameryki wiele milionów ludzi, zwracając się z niemym pytaniem do czasu i losu – a potem zaczęło się coś, czego nie dało się pojąć rozumem, a tym czymś była wojna. Później wytłumaczono przyczyny tej wojny; ale rozumieć to zaczynamy dopiero teraz, dużo później, kiedy świat wypełnił się nowymi pytaniami, my zaś w milionach książek na próżno szukamy odpowiedzi na te pytania. Niewiele książek wytrzymuje próbę czasu. Pośród wielu milionów tomów literatury światowej znam tylko jedną, jedną jedyną, która w podobnych chwilach potrafi dać odpowiedź. To nie przypadek, że tytuł tej książki brzmi Wojna i pokój.
Jak sądzę, w tych tygodniach, miesiącach wiele osób, wszędzie w Europie, znów się pochyla nad powieścią Tołstoja. Ja przeczytałem ją teraz po raz trzeci, i być może nie po raz ostatni. Ta książka, która cudownie wrosła w czas, wcale nie jest już aktem literackim, nic jej nie łączy z modami ani literackimi ocenami. To książka, która żyje i istnieje, tak jak żyje i istnieje jakieś państwo czy jakieś prawo. Tołstoj nie miał jeszcze czterdziestu lat, gdy napisał te cztery opasłe tomy; a w ostatnich osiemdziesięciu latach kłoniły nad tą książką głowy zmieniające się pokolenia, Rosjanie i Węgrzy, Francuzi i Anglicy, w krytycznych momentach narody i jednostki powoli kartkowały jej gęsto zadrukowane stronice i szukały czegoś pomiędzy wierszami. Szukały odpowiedzi… W tych tygodniach czytam tę książkę po raz trzeci; po raz pierwszy czytałem ją podczas wojny i nie bardzo zrozumiałem. Porwała mnie opowiedziana historia, barwne charaktery, cudowne, zabawne i wzruszające zwroty akcji. Po raz drugi czytałem ją w latach, które nastąpiły po rewolucji21, we Frankfurcie, gdy tę książkę wypożyczyłem z biblioteki uniwersyteckiej; przy tej drugiej lekturze coś się przede mną otworzyło, poznawałem już nie charaktery, lecz losy, poznawałem przeznaczenie, przeciw któremu człowiek pragnie walczyć tyloma i tak różnorodnymi konceptami, walczyć gorliwie, nabożnie i podstępnie. Potem minęło piętnaście lat, a ja nie otwierałem tej powieści; interesowały mnie literatura i życie, profesja, szczegóły, miasta i krajobrazy, prawa i teorie, życie innych i moje własne. To taki czas, kiedy nie potrzebujemy odpowiedzi, bo żyjemy. Lecz teraz, w tych tygodniach, znów otworzyłem tę książkę. Z początku czytałem ją w roztargnieniu, jak ktoś, kto szuka własnych wspomnień i je rozpoznaje, aż naraz zauważyłem, że ta książka przynosi odpowiedź.
Co też odpowiada? Już samo pytanie, z którym się do tej książki zwracamy, trudno jest sformułować; a tym trudniej jest upchnąć w streszczeniu odpowiedź. To jest taka książka, że kiedy człowiek przerzuca jej kartki, dowiaduje się nagle, że żyje nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie; i wszystko w cudowny sposób tworzy całość. Nie tak odlegli są Napoleon i Święte Przymierze – dzieje się jakoś tak, że jeszcze o nich pamiętamy, w sposób bardziej bezpośredni aniżeli nawet o wydarzeniach i zjawiskach z bliskiej przeszłości – a ów lakoniczny czarodziej, pisarz, naraz bierze nas za rękę i zaczyna prowadzić przez ową inną rzeczywistość, przez czas: przeżywamy losy, losy narodów, gdzieś w Europie poruszają się tłumy, które nie wiedzą całkiem dokładnie, czego chcą, pewien człowiek – osobliwy amalgamat komedianta, geniusza, bohatera i szaleńca – zaczyna poddawać się jakiemuś osobliwemu, niepisanemu rozkazowi i nagle sto dwadzieścia milionów mieszkańców Europy zmuszonych jest podążać za wytycznymi tego opętanego człowieka, ludzie porzucają domy, ruszają w bój, odnoszą rany i umierają – dlaczego? Książka daje odpowiedź na swój sposób. Tłumaczy szczegóły, ale szczegóły same w sobie nigdy niczego nie tłumaczą. Czytamy tę książkę, jak czytano ją przed dwudziestu, przed pięćdziesięciu, przed osiemdziesięciu laty, śmiejemy się w głos i oczy napełniają się nam łzami, nie rozumiemy ślamazarnego, grubego i bogatego Pierre’a, który pewnego dnia przebiera się za chłopa i wyrusza ze swojego pałacu, w płonącej i splądrowanej Moskwie wyrusza ze sztyletem u pasa, żeby zabić Antychrysta, Napoleona, nie rozumiemy, jak i on tego nie rozumie, jak nie rozumie tego również lud Moskwy, jak nie rozumie także sto dwadzieścia milionów mieszkańców Europy, co takiego dzieje się z nimi, dlaczego trzeba armatami i bombami pustoszyć miasta i palić spokojne rodzime krainy, dlaczego setki tysięcy Francuzów i Rosjan muszą zginąć pod Borodino i w piekle rosyjskiej zimy; nie rozumieją tego, ani car Aleksander tego nie rozumie, ani cesarz Franciszek, ani Metternich. Prawdopodobne jest, że i sam Napoleon tego nie rozumie… To nie jest jego zadanie, żeby zrozumieć, on musi siebie wyrazić. Nie rozumiemy, dlaczego ten opętany bohater gra komedię na polu walki, gdy Maria Ludwika przysyła mu w prezencie podobiznę „króla Rzymu”22; i nie rozumiemy, dlaczego waha się ten półślepy i uczuciowy, ospały i genialny Kutuzow, i dlaczego zaczyna nagle płakać i się modlić, i dlaczego w tym momencie dopełnia się przeznaczenie Napoleona. Ta książka przynosi odpowiedź, a tymczasem ludzie nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Dlaczego jest wojna? I dlaczego jest