– Ja… dwadzieścia osiem.
– Nie wierzę… i w tym wieku bezmyślnie zakładasz się o coś bardzo cennego, ryzykując stratę?! Jak mały chłopiec…
– Vitale to ten gość, który był ze mną w barze, kiedy… kiedy…
– Ach! Wtedy kiedy tak na ciebie nawrzeszczałam? – dopowiedziała nagle z rozbawieniem w głosie. – Oj, tak, to był ciężki dzień, po paru jeszcze cięższych z rzędu. Bardzo cię za tamto przepraszam… Czyli ten miły facet to był twój brat?
Zac skinął głową, starając się ukryć irytację.
Ciekawe, cóż takiego „miłego” ma w sobie Vitale? Tamtego dnia istotnie uspokoił jej wybuch, okazując zrozumienie i współczucie, ale przecież każde wypowiedziane przezeń słowo było nieprawdziwe, udawane. Naprawdę tego nie widziała? On sam nie potrafił być tak obłudny jak Vitale, lecz najwyraźniej właśnie takie cechy wydawały się Freddie atrakcyjne u mężczyzny.
– Tak, i właśnie ten sam miły facet założył się ze mną, że nie zdołam przyprowadzić cię na jego bezcenny bal królewski pod koniec miesiąca, całej zakochanej i uległej.
Freddie przystanęła i popatrzyła na niego zdumiona.
– Zaraz, zaraz, chodzi ci… o mnie?!
– Owszem, „odpowiednio podrasowaną do wymogów królewskich” – z drwiną w głosie zacytował przyrodniego brata.
– Ja się nie zakochuję ani nie jestem uległa – wyszeptała, próbując przyjąć do wiadomości fakt, że Zac ma w rodzinie jakieś królewskie powiązania. – Czy wy ze sobą rywalizujecie, czy coś innego?
– Coś innego, zresztą nieważne – przerwał jej szybko. – A jestem tu dziś dlatego, że pomyślałem, czy za bardzo atrakcyjną stawkę…
– Nie, nie i nie, nawet nie kończ i przestań już peszyć mnie tymi swoimi cyframi. Wściekłam się, gdy mi zaproponowałeś, że zapłacisz mi za godzinę rozmowy, i postanowiłam dać ci nauczkę, przyprowadzając ze sobą dzieci. Ale ten nonsens płacenia mi musi się już wreszcie skończyć.
– Ale dlaczego? – zapytał Zac, a jego zdziwienie było niestety szczere.
On naprawdę nie rozumie, że próba kupowania ludzi tak jak produktów w sklepie, jest bardzo obraźliwa – pomyślała sfrustrowana.
– Bo to jest złe – wyjaśniła jak dziecku.
– Ale przyjmujesz moje napiwki.
– Bo idą do wspólnej skarbonki dla całego personelu i kiedy nawrzeszczałam na ciebie i odmówiłam, wszyscy byli wściekli. Dlatego wróciłam wtedy po pieniądze, a potem już nigdy nie odmawiałam.
Zac poczuł, że nieoczekiwane wyjaśnienie sytuacji wywołuje w nim furię. Postanowił od razu zmienić idiotyczne zasady panujące w barze, żeby każdy mógł zatrzymywać własne napiwki. Freddie rzeczywiście się należały: jej wypłowiałe adidasy miały dziury na palcach, a wózek Jacka był pocerowany. Cała trójka wyglądała dużo biedniej niż ludzie wokół hotelu.
Gdy Jack zaczął czarować Zaca swym zadziornym uśmieszkiem, nawet on nie potrafił mu się oprzeć.
– Oczywiście, że… domyślam się, że… – Freddie zaczęła się jąkać, próbując wytłumaczyć Zacowi tak oczywiste sprawy – …no że nie brakuje ci pieniędzy, ale ludzie, którym brakuje, też mają swój honor.
– Przecież jeśli ja mam coś, czego ty potrzebujesz, i jest sposób, by się wymienić, to nikt nikogo chyba nie obraża?
– Zac… pod żadnym pozorem nie wezmę od ciebie pieniędzy za spotkanie, bo to nieprzyzwoite i czułabym się jak oszustka. Albo jak dziwka, jednym słowem, jak osoba, którą można kupić!
– Wcale tak o tobie nie myślę! – zaprotestował, czując, że ogarnia go fala pożądania wymieszana z wściekłością, bo nagle wszystko, co związane z Freddie, okazywało się cholernie zawiłe. Tak jak życie Vitalego, pełne wszystkich tych „wypada i nie wypada” głupot, bez których Zac, w przeciwieństwie do wszystkich innych ludzi, potrafił się cieszyć absolutną wolnością. – Dlaczego miałabyś się czuć jak dziwka, jeśli nawet cię nie dotknąłem?
Ton i jednoznaczna sugestia w jego głosie sprawiły, że serce Freddie zaczęło walić jak oszalałe. Zac miał w sobie coś z dzikiego buntownika. Dlaczego właśnie to pociągało Freddie, która zawsze była przesadnie ostrożna i unikała wszelkiego ryzyka?
– Podobasz mi się. Co w tym złego? – powiedział nagle.
– Wcale nie powiedziałam, że to coś złego. Mówiłam o tym, że nie można kusić kogoś pieniędzmi.
– Nie muszę cię kusić… ja też ci się podobam. Od kiedy zobaczyłaś mnie pierwszy raz. Tylko dlaczego wciąż jeszcze się o to sprzeczamy?
Z Freddie uszło powietrze. Zaczerwieniła się. Skąd to wiedział, tak zwyczajnie, po prostu, skoro nawet samą siebie starała się jeszcze oszukać? Przeczuwając, że w tym momencie dziewczyna ulegnie mu bez dalszej walki, Zac nie wahał się ani sekundy, tylko chwycił ją w ramiona i zaczął całować, ignorując całkowicie protesty zdumionych dzieci.
A Freddie poczuła się nagle w jego objęciach tak bezpieczna i szczęśliwa, jak nigdy przedtem od chwili śmierci rodziców. Namiętny pocałunek wyzwolił w niej marzenia i żądzę, których nigdy wcześniej nie czuła.
Po krótkim czasie Zac puścił ją, zachwycony siłą reakcji i gotów wkrótce zademonstrować w pełni potencjał ich chemii, bo zdecydowanie wolał robić niż mówić. Szybko wziął na ręce zapłakanego Jacka, gdyż Freddie zdawała się pogrążona w jakimś transie, niezdolna do wykonania żadnego logicznego ruchu ani spójnego wypowiadania słów. Ponieważ stan taki utrzymywał się u niej jeszcze przez dłuższą chwilą, chwiejnym krokiem odeszła do huśtawek, gdzie Eloise od dawna się dopominała, by ktoś ją pobujał. Przysypiający Jack pozostał bezpieczny na ręku u Zaca, który z rosnącą irytacją śledził zachowanie Freddie.
Bo dlaczego właściwie zachowywała się teraz tak… demonstracyjnie? On właśnie dlatego nie umawiał się na randki, nie uganiał się za kobietami ani się zbytnio nie wysilał. Żeby oszczędzić sobie tych wszystkich scen, małych dramatów i domyślania się, o co chodzi. Obecnie miał szczerą ochotę wsadzić Jacka do wózka, przypiąć go i się ulotnić, ale nie zrobił tego, by nie zakłócić chwilowego błogostanu chłopczyka, wtulonego w jego ramię. Pomyślał też z ociąganiem, że takie doświadczenie przyda mu się, gdy niedługo zdecyduje się zostać ojcem. Własne dziecko może się okazać niezłym potworkiem, podczas gdy Jack póki co jest uśmiechnięty i mało wymagający.
Eloise jest dużo bardziej absorbująca, na przykład teraz, gdy chce, żeby to on, a nie jej ciocia, bujał ją na huśtawce. Takie fochy należy natychmiast ignorować. Wtem… ogarnęła go fala niespodziewanych wspomnień z odległego, bardzo wczesnego dzieciństwa. Przypomniał sobie, jak wielokrotnie płakał lub krzyczał, by zwrócić uwagę swej matki… bezskutecznie. Bez namysłu ruszył więc w stronę huśtawek, wręczył Jacka Freddie, nadal przebywającej w stanie emocjonalnej hibernacji, i zaczął bujać Eloise. Może jednak czasem dzieciom należy się to, czego chcą. Jego permanentne rozczarowanie nie musi oznaczać, że inni powinni cierpieć podobnie.
Freddie zaczęła powoli odzyskiwać cechy ludzkie, bo Zac zachowywał się bardzo uprzejmie i był pomocny przy dzieciach. Ponadto nie mogła go przecież po dziecinnemu karać za pocałunek, przed którym wcale się nie broniła, oraz za to, że… nie obraziłaby się za następny. Chociaż absolutnie nie miała na to w swojej sytuacji czasu.
– Nie