Za namową Freddie, to Claire wystąpiła o przysposobienie dzieci, kiedy ona sama była bez pracy. Tuż po śmierci Lauren opieka społeczna chciała zabrać jej dzieci do rodziny zastępczej, bo Freddie została uznana za zbyt młodą i niedoświadczoną na opiekunkę prawną, chociaż w rzeczywistości to ona zajmowała się Eloise i Jackiem od urodzenia. Ich biologiczna matka nie była do tego zdolna. Tak wyglądała smutna prawda. Świat Lauren składał się wyłącznie z dwóch części: narkotyków i agresywnego narzeczonego, które po równo zawładnęły jej umysłem, a świat Freddie – z wychowywania dzieci siostry i prób odwodzenia nieszczęsnej kobiety od kolejnych ekscesów.
Niestety wszelkie starania zawiodły. Gdy Freddie przypominała sobie kochaną starszą siostrę z okresu ich dzieciństwa w domu dziecka, po śmierci rodziców w wypadku samochodowym, nadal czuła ból. Lauren przez wiele lat, do chwili poznania Cruza, po prostu zastępowała jej matkę. To, co zdarzyło się potem, nazwać można tylko horrorem, z którego nie potrafiła się usunąć dla dobra Eloise, choć nawet Claire doradzała jej odcięcie się od całej historii. Ostatecznie, gdy ta ostatnia zgodziła się zostać na papierze opiekunką prawną dzieci, prawdziwy układ miał polegać na tym, że to Freddie nadal będzie je wychowywać, dorabiając odrobinę wieczorami.
Pobyt Zaca w hotelu praktycznie podwoił zarobki Freddie. Za każdym razem, gdy go obsługiwała, zostawiał jej rutynowo dwa banknoty pięćdziesięciofuntowe. Za pierwszym razem, świadoma jego zainteresowania, rzuciła mu je w twarz, mówiąc, że nie jest na sprzedaż. Dopiero przywołana do porządku przez inne kelnerki, które przypomniały jej ze złością, że napiwki trafiają do wspólnej skarbonki, musiała iść go przeprosić i wziąć pieniądze. Ostatecznie, dodatkowe napiwki pozwoliły na kupno lepszych ubrań i jedzenia dla dzieci. A teraz, gdy kura znosząca złote jajka chwilowo zniknęła i bonusy stopniały, Freddie pomyślała, że powinna stać się bardziej pozytywna, przestać się zamartwiać Claire, która finalnie i tak zrobi, co zechce, oraz winić się za głupie sny. Puszczanie wodzy fantazji jest nieszkodliwe, a w realu Zac uosabiał marzenia większości kobiet – więc cóż w tym dziwnego?
Największą głupotą był wybuch płaczu i emocji przy nim i jego towarzyszu. Niewątpliwie przyczynił się do tego stres po dwóch nieprzespanych nocach przy gorączkującym Jacku. Wystarczyło, że Zac przytrzymał ją, gdy zachwiała się ze zmęczenia na swych bardzo wysokich obcasach, które musiała nosić w pracy. Ponieważ z czasów mieszkania z siostrą, którą odwiedzali bardzo nieciekawi mężczyźni, wyniosła awersję do wszelkiego dotyku, i nauczyła się stawiać nieprzekraczalne granice; niepotrzebnie zareagowała w tak gwałtowny sposób.
Chociaż… za scenę kazano jej przeprosić, pracę udało się zatrzymać, a Zac dostał, co mu się należało. Zwracał się do niej językiem wulgarnym, a propozycja spędzenia wspólnej nocy została sformułowana prymitywnie, bez ogródek, w sposób zupełnie nie do zaakceptowania. Oczywiście, że nieraz już sugerowano jej podobne pomysły, lecz nikt nie użył takich dosadnych wyrażeń prosto w twarz. Freddie poczuła się oczerniona i sponiewierana, zwłaszcza że do pracy w ekskluzywnym barze wypasionego hoteliku dla elit kazano im zakładać szorty, skąpe topy i bardzo wysokie obcasy, strój wymowny jednoznacznie. Niektóre kelnerki sypiały zresztą z klientami za pieniądze, więc Freddie, jak najdalsza od tego, musiała szczególnie uważać, by nie wysłać komuś mylnego sygnału ani przypadkiem nie ujawnić swego numeru telefonu.
W jej życiu nie było przecież czasu nawet na posiadanie normalnego chłopaka!
Tego wieczoru Freddie zjawiła się w pracy bardzo punktualnie, bo ostatnio zebrała parę upomnień za spóźnienia, gdy Claire nie zdążyła na czas przejąć dzieci. Czym prędzej schowała torbę w szafce, przebrała się w nielubiany strój barowy i weszła do eleganckiej, czarno-białej sali, z niesamowitym oświetleniem i lustrzanym sufitem. Motyw czerni i bieli dominował zresztą w całym przepięknym wystroju hotelu, gdzie generalnie nie szczędzono środków na wszelki możliwy luksus, za który elitarni goście płacili bardzo chętnie.
– Pan da Rocha jest na tarasie – poinformował ją na dzień dobry Roger, kierownik baru.
– A kto to taki? – zapytała.
– Ten facet, którego tak nie lubisz, właśnie wrócił… Wiarygodne źródła twierdzą, że parę miesięcy temu kupił… nasz hotel! Na twoim miejscu uważałbym nieco. Bo jeśli on uzna, że masz wylecieć, to będziesz skończona.
Freddie zaniemówiła. Zac właścicielem hotelu?! Gość w podartych dżinsach, z tatuażami na całym ciele, kupiłby hotel w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu? To prawda, że od początku wydawał jej się tajemniczy, bo pomimo wyglądu, ubioru i języka, jakiego używał, emanował siłą, władzą i niewątpliwie czuł się tutaj jak u siebie w domu.
Cóż było robić. Ruszyła prosto na taras, przyklejając do ust najszerszy z możliwych uśmiechów.
Choć Zac był jedyną osobą na przestronnym tarasie, wyglądało, jakby go całkowicie wypełniał swym istnieniem. Ba, po paru tygodniach nieobecności wydał jej się teraz jeszcze większy, silniejszy i bardziej wszechmocny. Może trochę dlatego, że założył zupełnie inne ubrania: czarne niepodarte dżinsy, czarną elegancką koszulę, a śniadą szyję ozdobił masywnym złotym łańcuchem z medalikiem Świętego Judy.
Słusznie! – pomyślała odruchowo. – Święty Juda to patron spraw trudnych i beznadziejnych…
Jednak przede wszystkim Zac prezentował się olśniewająco i wspaniale, a Freddie, choć może nie na zewnątrz, lecz w środku reagowała nań dokładnie tak samo jak pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent damskiej populacji: przyśpieszonym biciem serca, uginającymi się kolanami, drżącymi dłońmi i suchością w ustach.
Zacowi tymczasem Freddie jawiła się niczym maleńka, filigranowa porcelanowa laleczka o oczach koloru mlecznej czekolady. Laleczka, którą najlepiej byłoby natychmiast rozłożyć w pozycji horyzontalnej – przywołał się ironicznie do porządku – chociaż… wystarczyłaby zwykła ściana w pustym pomieszczeniu.
Tak samo Freddie, jak i Zac irytowali się w myślach na siebie za swoje niczym nieuzasadnione reakcje.
– Dzień dobry panu, panie… da Rocha – zaczęła.
Poczuł się zaskoczony, słysząc swoje nazwisko w jej ustach i widząc fałszywy uśmiech na twarzy. Dotychczas nigdy się do niego nie uśmiechnęła. Domyślił się, że została poinformowana i poinstruowana przez kogoś z baru, że nie ma do czynienia ze zwykłym gościem hotelowym. Ogarnęła go złość, bo nie szukał uznania ani czołobitności.
– Mam dla pani propozycję – wymamrotał niewyraźnie lekko zachrypniętym głosem.
Dla Freddie był to najbardziej zmysłowy szept, jaki słyszała w życiu.
– Obawiam się, proszę pana, że słyszałam już tę propozycję i…
– Nie… tej pani jeszcze nie słyszała – przerwał jej niecierpliwie. – Dam pani tysiąc funtów za spędzenie ze mną godziny. I wcale nie w łóżku, jeśli właśnie to już zdążyła pani pomyśleć, lecz w jakimkolwiek miejscu wedle pani wyboru.
Nie potrafiła ukryć zdumienia.
– Ale dlaczego miałby pan oferować…?!
– Bo