Aleks westchnęła. Sfrustrowana? Oczywiście, że jest sfrustrowana. Wszystkim! Tym, że się tutaj znalazła w takiej roli, tym, że musi walczyć o to, co innym przychodzi ot tak, od niechcenia, i zbliżającymi się nieuchronnie trzydziestymi urodzinami.
Zawsze w życiu stosowała się raczej do zasad pozytywnego myślenia. Stawała przed lustrem, wyliczała sobie swoje liczne zalety i powtarzała w duchu, że wszystko się uda. Robiła to zawsze z takim przekonaniem, że rzeczywiście się udawało.
Potęga autosugestii i afirmacji.
Rok temu też tak myślała, zaraz po tym, jak go pocałowała, a on jej uległ. Spodziewała się oczywiście jakichś komplikacji, ale, po pierwsze, gwałtowny skok endorfin skutecznie blokował wszelkie obawy, a po drugie, przecież zawsze były jakieś komplikacje.
Sztuka polegała na tym, żeby je usuwać.
Urszula wytarła buzię wyrywającego się Kacpra i przewiesiła ręcznik przez ucho trzymadła z nierdzewnej stali. Oczywiście od razu się domyśliła, że Mariusz kupił synowi frytki. Zapach wytłuszczonych rączek małego nie pozostawiał co do tego wątpliwości. Nie zamierzała robić z tego powodu wymówek, postanowiła, że uda tym razem, że niczego nie zauważyła.
Kacper wybiegł z łazienki i z impetem wskoczył na kanapę obok ojca. Uwiesił się na jego ramieniu i po chwili zaczęli się siłować i kotłować. Zawsze uwielbiała na to patrzeć. Mariusz podrzucał Kacpra do góry albo łapał go pozornie w ostatniej chwili, gdy już prawie spadał na podłogę. Zazwyczaj potem maluch był taki spocony, że trzeba było zmieniać mu ubranie, żeby się nie przeziębił.
Spojrzała na zegarek. Właśnie mijała północ. Do Malmö z Ystad jest jakieś sześćdziesiąt kilometrów, które, jeśli Kacper nie pójdzie spać, spędzą jutro przy akompaniamencie jego marudzenia i narzekania. Chyba że tak się zmęczy teraz, że po prostu prześpi jutrzejszą podróż.
Ukucnęła przy stojących obok szafki z telewizorem torbach i zaczęła szukać przebrania dla Kacpra na jutro. Po dzisiejszych perypetiach z kolacją, która wylądowała częściowo na jego spodniach, i teraz tych tłustych frytkach, to, co miał na sobie, nadawało się jedynie do prania.
– Miałeś mi coś powiedzieć. – Spojrzała na męża i pochyliła się ponownie nad torbą. Czuła, jak podnosi się jej ciśnienie.
Mariusz dźwignął Kacpra do góry i posadził obok na sofie.
– Rzuciłem pracę – wypalił bez wstępów.
Zaskoczenie na chwilę zdezorientowało Urszulę. Spodziewała się rozmowy na zupełnie inny temat. Sama nie wiedziała, czy poczuła ulgę, czy wręcz przeciwnie, jest rozczarowana.
– Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?
– Bo jakbym powiedział ci, zanim to zrobiłem, to zabrałabyś Kacpra i pojechała do mamusi, niby to w odwiedziny, a następnie wróciła uzbrojona w tysiąc powodów przeciwko temu.
– Definitywnie czy to tylko jakaś chwilowa decyzja?
– Bardziej definitywnie już nie można. Tydzień temu byłem u twojego ojca, specjalnie poszedłem do tego jego wielkiego gabinetu, żeby powiedzieć to oficjalnie. Przy okazji powiedziałem mu też prosto w oczy, co o nim myślę.
Urszula milczała. Starała się uporządkować w głowie wszystkie elementy układanki. Miała wrażenie, jakby to był kalejdoskop. Zastanawiała się, jak przy nowym ustawieniu poukładają się wszystkie ich relacje. Wizyty u rodziców, Wigilia… Poza tym wiedziała, że teraz lada dzień powinna się spodziewać telefonu od ojca. Skoro do tej pory nie zadzwonił, to pewnie uznał, że to jakaś chwilowa awaria u Mariusza i po urlopie w Skandynawii wszystko z powrotem wróci do normy. Czy tak było?
Jej uczucia od biedy można było uznać za mieszane. Mariusz pewnie bez trudu znajdzie nowe stanowisko. Po tych kilku latach pracy, najpierw jako inspektor nadzoru, a potem dyrektor techniczny, miał doświadczenie, z którym przyjmą go do każdej firmy budowlanej albo inwestycyjnej. Fakt, że z taką determinacją mówił, że wygarnął ojcu, co o nim myśli, trochę ją niepokoił. Z ojcem się wprawdzie bez przerwy gryźli, więc to chyba nic ani nowego, ani specjalnie groźnego, ale jego odejście z rodzinnej bądź co bądź firmy odczuła trochę tak, jakby i od niej się odsunął.
– Nie uważasz, że jednak trzeba było to omówić? Może…
– Omawianie skończyłoby się tym, co zawsze. Stanęłabyś po jego stronie jak dziewica niepokalana na barykadach reduty.
– Nigdy tak nie robiłam! – Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Taa, jasne… – zakpił. – Każda, ale to absolutnie każda próba powiedzenia ci czegoś na temat świętej rodzinnej firmy i Chrystusa deweloperów, czyli twojego tatusia, kończy się płomienną mową obrończą.
– Opowiadasz głupoty! Być może dlatego, że nigdy nie było cię przy tym, jak to ciebie musiałam bronić przed ojcem!
– Bronić?! Według ciebie moja pozycja w tej waszej firmie jest tak marna, że trzeba mnie bronić!?
– Nie to miałam na myśli, dobrze wiesz. Tak jak ty najeżdżasz w kółko na ojca, tak i on robi to samo. Ciągle jestem między młotem a kowadłem.
– Może dlatego, że nie masz własnego zdania. Nie potrafisz zająć żadnego stanowiska.
– Zawsze mam swoje zdanie i dlatego ani ojcu, ani tobie to się nie podoba. Bo i jeden, i drugi wolałby, żebym była ślepo lojalna wobec niego.
– A rok temu? Gdy wycięliśmy park na Niemierzynie, po to żeby postawić tam gówniany pseudoapartamentowiec, miałaś własne zdanie?
– Nie my wycięliśmy. Dobrze o tym wiesz. Zrobił to właściciel działki, zanim ją od niego odkupiliśmy.
– Zaczyna się… – Mariusz uśmiechnął się z pogardą. – Ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz? To są bajki, które sprzedaliśmy mediom. Naprawdę nie wiesz, jak to wyglądało?!
Przez chwilę patrzył na Urszulę z niedowierzaniem.
Odwróciła wzrok.
– Podpisaliśmy z nim wstępną umowę na kupno za sporą sumę. Ale w umowie był warunek, że ma „uprzątnąć” działkę – powiedział Mariusz zjadliwie. – Dostał zaliczkę, a umowa w dwóch egzemplarzach wylądowała w szafach pancernych. Po tym, jak wyciął w pień wszystkie drzewa, oba egzemplarze zostały zniszczone i podpisaliśmy nową umowę. Naprawdę tego nie wiedziałaś?
– Spytałam o to ojca wprost! Zaprzeczył! Powiedział, że to oszczerstwa i jeśli jakiś dziennikarz o tym napisze, to go zniszczy w sądzie.
– Nie ma dowodów, bo wylądowały w niszczarce. Ale ja miałem w rękach tę pierwszą umowę!
– Dlaczego mi jej nie pokazałeś?!
– Bo miałem ją tylko przez chwilę w rękach, a zaraz potem wylądowała w szafie pancernej.
– A skąd