W kolejny weekend Plotkin wraz z holenderskim związkowcem spacerowali po lesie opodal Berlina z przewodniczącym związku zawodowego niemieckiej branży tekstylnej, próbując uświadomić mu zagrożenie, przed którym stanęły związki zawodowe:
Pytałem go, jakie widzi rozwiązania, jeśli Hitler zrobi to lub tamto – na co uśmiechał się tylko i powtarzał, że wszystkie kwestie, które poruszyłem, zostały dokładnie omówione pod kątem różnych ewentualności… Hindenburg nie zdzierży dyktatury narzuconej siłą albo wbrew konstytucji… Nic nie mogło zmącić jego niewzruszonego spokoju205.
Hitler rzucił się w wir kampanii wyborczej; latał po całym kraju prywatnym samolotem „Richthofen” – wówczas najszybszym w Niemczech. Dwudziestego trzeciego lutego Gareth Vaughan Jones i Denis Sefton Delmer z „Daily Express” stali w śniegu w porcie lotniczym Tempelhof, czekając na przybycie nowego kanclerza. Obaj młodzi mężczyźni mieli towarzyszyć Hitlerowi na wiecu politycznym we Frankfurcie. Gdy Delmer uwieczniał tę scenę swoją kamerą, Jones, śmiały i dociekliwy dziennikarz, który właśnie powrócił z Rosji, robił notatki: „Potem okrzyk: Jedzie Führer! Nadjeżdża auto po śniegu. Wysiada mężczyzna o bardzo pospolitej aparycji. Wygląda jak kupiec z klasy średniej”. Będąc świadkiem chłopięcego zachwytu Hitlera nowym samochodem Goebbelsa, Jones zdziwił się jego swobodnym usposobieniem: „Nie jest pozerem, naturalny, nie gestykuluje przesadnie”. Pół godziny później Jones i Delmer znajdowali się dwa tysiące metrów nad Berlinem – w towarzystwie samych nazistów. „Gdyby samolot się rozbił”, nabazgrał Jones w swoim notatniku, „zmieniłaby się cała historia Niemiec”. Gdy Łaba wiła się pod nimi, obserwował, jak Hitler – z watą w uszach – studiuje mapę. Goebbels, siedzący tuż za nim, śmiał się bez przerwy. Niski, ciemnowłosy, o „niesamowicie żywym spojrzeniu”, przypominał Jonesowi górnika z południowej Walii. „Musi być jedną z największych postaci w Niemczech. Wygląda na bardzo inteligentnego”. Tymczasem ochroniarze Hitlera, w czarnych mundurach ze srebrną trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, byli szczególnie rozgadani. Jeden z nich – „wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec z białymi zębami, jak bystry kierowca omnibusu” – opowiedział Jonesowi, że nie dalej jak kilka dni wcześniej złapał komunistycznego demonstranta i „rozwalił mu łeb” o pianino. Mimo to Jones nie dostrzegł we współpasażerach nic budzącego niepokój, „nie mogli być bardziej mili i serdeczni, nawet gdybym sam był zagorzałym nazistą”206.
Cztery dni później, pięć po dziewiątej wieczorem 27 lutego, Denis Sefton Delmer, który zdążył wrócić już do Berlina, otrzymał telefon od obsługi parkingu z informacją, że gmach parlamentu płonie. Pobiegł tam niezwłocznie i jako jeden z pierwszych przybył na miejsce; płomienie strzelały w niebo przez szklaną kopułę kolumną ognia i dymu. „Co chwilę podjeżdżały wozy strażackie, z daleka brzęczące dzwonkami”. Lady Rumbold i Constantia wracały właśnie do domu po koncercie beethovenowskim pod batutą Wilhelma Furtwänglera. Widząc zamieszanie, zaparkowały samochód i dołączyły do tłumu gapiów. Delmerowi udało się dotrzeć do jednego z wejść Reichstagu w chwili, gdy Hitler wyskoczył z auta i w asyście Goebbelsa i ochroniarza „przeskakiwał po dwa stopnie w rozwianym płaszczu i czarnym kapeluszu z opadającym rondem zsuniętym na tył głowy”. W środku zastali Göringa – większego niż kiedykolwiek w płaszczu z wielbłądziej wełny i stojącego w rozkroku „niczym pruski strażnik z filmu UFA”. Poinformował Hitlera, że komuniści wzniecili pożar, a winnych już aresztowano. Delmer ruszył za Hitlerem i jego świtą w głąb budynku: „Podążaliśmy przez pomieszczenia i korytarze wśród kałuż wody i zwęglonych szczątków, przez kłęby cuchnącego dymu. Ktoś otworzył żółte, lakierowane drzwi i zajrzeliśmy na chwilę w gorejący piec sali obrad. Jakbyśmy otworzyli drzwi piekarnika”. Hitler odwrócił się do niego i rzekł: „Oby to była robota komunistów. Jest pan świadkiem zarania nowej epoki w niemieckiej historii, Herr Delmer. Ten pożar to dopiero początek”207.
„Na niebiosa! Krzykom i hipotezom nie ma końca”, napisała lady Rumbold kilka godzin później208. Zgodnie z panującym przekonaniem poinformowała matkę, iż choć mało prawdopodobne, by cała prawda wyszła na jaw, większość ludzi, łącznie ze zwolennikami Hitlera, obstaje przy wersji, że ogień został podłożony przez samych nazistów w celu zdyskredytowania komunistów przed wyborami209.
W przeddzień pożaru Tweedy i Turcan znaleźli się na „piekielnie wytwornej thé dansant [popołudniowej zabawie tanecznej]” w Stadt Hamburg, najlepszym hotelu Lubeki. Dotarli tam jak „dwóch brudnych Ripów Van Winkle” po odwiedzeniu jednego z wychwalanych obozów pracy dla bezrobotnych, w sercu skutej lodem prowincji. Obóz ten – długi, niski budynek jak łódź przewrócona do góry dnem – przypominał Tweedy’emu dom Peggotty z Dawida Copperfielda. Po obejrzeniu całości oraz inspekcji jednej ze schludnych sal sypialnych został zaproszony na obiad. Na dźwięk gwizdka wszyscy wstali i zaśpiewali średniowieczny marsz Nie poddawaj się. Po nieapetycznej zupie z kakao i skrobi przyszła kolej na wielkie porcje ziemniaków z sosem, odrobiną mięsa oraz połówką korniszona. Los młodych ludzi zwarzył Tweedy’emu humor. „To straszne, że ci chłopcy, dla których życie powinno się dopiero zaczynać, znaleźli się w ślepym zaułku”. Jednakże podróż do Lubeki wkrótce poprawiła mu nastrój. Jechali nieutwardzoną drogą przez urocze wioski, których sielskie domy z czerwonej cegły rzucały długie cienie na śniegu w gasnącym świetle. Lubeka, ze swymi olśniewającymi czternastowiecznymi uliczkami, iglicami i spadzistymi dachami, stanowiła istną ucztę dla oka – „najlepsze średniowieczne miasto, w jakim byłem”, zanotował Tweedy.
Następnego dnia mieli do pokonania trzysta kilometrów dzielących ich od Berlina. Znudzeni „śmiertelnie monotonnym” krajobrazem północnych Niemiec i drogą, która ciągnęła się w nieskończoność, postanowili przenocować w niedużym mieście Ludwigslust. Następnego ranka, kiedy wyjeżdżali, gospodyni zjawiła się w stanie wielkiego wzburzenia na wieść o pożarze Reichstagu – Alles ist veloren in Berlin [Wszystko stracone w Berlinie], krzyknęła, załamując ręce. Es brennt uberall! [Pali się wszędzie!]. „Czy pozwolą nam wjechać do miasta?”, zastanawiał się Tweedy. „Może to początek grubszej afery”. Siedemdziesiąt kilometrów od Berlina zjedli obiad w małej miejscowości, gdzie wrzało od plotek. Hitler wkroczył na ścieżkę wojenną, komuniści podłożyli ogień, ich przywódcy siedzą za kratkami, w stolicy ogłoszono stan wojenny. „Powodzenia. Jesteście Anglikami, więc macie szansę się prześlizgnąć. W razie czego możecie tu wrócić. Mamy wygodne łóżka i pyszne jedzenie”. Z duszą na ramieniu dojechali do Spandau, około dwudziestu kilometrów na zachód od centrum Berlina. Wszędzie panował spokój. Potem do Charlottenburga, Tiergarten i w końcu do Bramy Brandenburskiej, gdzie zastali jedynie korek.
Drugiego marca, trzy dni przed wyborami, Tweedy