Niektórzy nadużywali gościnności: „Parlamentarzysta wciąż u nas bawi”, narzekała kilka miesięcy później lady Rumbold. „Przyjechał na dwie noce, tymczasem siedzi już osiem dni! Miły człowiek, ale nie wypada zostawać tak długo”128. Wspomnianym parlamentarzystą był konserwatywny reprezentant Chippenham Victor Cazalet, który – nieświadomy irytacji „uroczej” gospodyni – zachwycał się pobytem w ambasadzie. Tuż przed przyjazdem do Berlina, 5 stycznia 1929 roku, gościł u Bismarcków:
Dom bardzo wygodny (brzydki), gorącej wody pod dostatkiem. Leży prawie trzydzieści pięć kilometrów od Hamburga w środku wielkiej puszczy. Towarzystwo złożone z osiemnastu Austriaków, Niemców i Szwedów. Ci ostatni przemili, zabawni i pełni prostoty. Byłem zachwycony… Wszyscy znają angielski. Stołowaliśmy się na miejscu. Karp w galarecie, króliki itd. Można stracić apetyt. Większość posiadłości znajduje się w lesie, co opłaca się w Niemczech. W czwartek idziemy zapolować na zające i bażanty.
Kolejnego dnia polowali na dziki i jelenie:
Po lunchu sprawdzono nam wszystkim torby na wzór pruski. Po kolacji wszystkie zwierzęta wyłożono przed domem i oświetlono pochodniami. Wyszliśmy, żeby popatrzeć, grano na trąbkach różne melodie – zmarzliśmy na kość. Trębacz nadawał rytm. Główny leśniczy to wielka szycha, rodzaj głównodowodzącego. Nosił dwie pary okularów [lornetkę] i salutował z wielką uprzejmością, prowadząc nagonkę.
Obowiązkowa rundka po muzeum i prywatnej kwaterze Żelaznego Kanclerza nie zrobiła na Cazalecie wrażenia: „Niewiarygodnie brzydkie, nic godnego zapamiętania”. Dla wielkiego entuzjasty pokroju młodego parlamentarzysty pruskie polowanie było ciekawym doświadczeniem, niemniej jednak z ulgą wyjechał do Berlina i wygód ambasady brytyjskiej. W stolicy ujęła go niemiecka serdeczność wobec Brytyjczyków. „Nie wygląda na to, by żywili urazę. Prawie wszyscy cieszą się na twój widok i chętnie rozmawiają o wojnie”129.
Książę Yorku (późniejszy król Jerzy VI) na pewno nie zetknął się z wrogością, kiedy w marcu 1929 roku został pierwszym brytyjskim księciem, który od czasów wojny gościł w Berlinie. Wraz z księżną złożył w ambasadzie krótką wizytę w drodze do Norwegii na ślub księcia Olafa. „Mała księżniczka skradła nam serce”, pisała lady Rumbold, „to bezcenna perła. Tak ładna i delikatna, ślicznie się uśmiecha, prostolinijna, a zarazem pełna godności”130. Wizyta niespodziewanie się przedłużyła, gdy opóźnienie pociągu zmusiło parę królewską, aby została na noc i spędziła w ambasadzie dodatkowy dzień. Nie zmartwiło to lady Rumbold. „Nie mieli ochoty na zwiedzanie i pójście do kościoła, więc po spokojnym poranku wraz z Haroldem Nicolsonem zabraliśmy ich do klubu golfowego w Wannsee. Szczęściem nie zastali tam księcia koronnego”131, pisała do przyjaciółki, wiedząc, że przypadkowe spotkanie niemieckiego członka dawnej rodziny cesarskiej i jego brytyjskich królewskich kuzynów skończyłoby się dyplomatyczną wpadką. Poprzedniego dnia książę i księżna obejrzeli zamek, dawną rezydencję kajzera:
Nawet jego maleńką sypialnię, której nigdy się nie pokazuje i którą zamieniono w graciarnię z łuszczącą się tapetą. Była naprawdę mała i ciemna, wychodziła na dziedziniec, obok znajdowała się ciasna gotowalnia. W jego gabinecie stoi słynny stół, na którym 1 sierpnia 1914 roku podpisał rozkaz mobilizacji wojska. Wykonano go z drewna pochodzącego z „Victory”, a ogromny kałamarz przedstawia jego model, ze słynnym sygnałem Nelsona „Anglia oczekuje itd.” w postaci różnobarwnych flag. Osobliwe, nieprawdaż?132.
Wizyta przygnębiła księcia i skłoniła do refleksji nad ulotną naturą imperium. „Uznał to za przeraźliwie smutne”, zauważyła lady Rumbold. „Bezustannie nawiązywał do faktu, że wszystko zmieniło się w tak krótkim czasie i nikogo to nie obchodzi. Ma rację. To nader bezduszne. Pomyśleć, że Hohenzollernowie przeszli do historii!”133.
Los Hohenzollernów nadal fascynował cudzoziemców na przekór obsesji na punkcie współczesności Berlina. Cazalet napisał w dzienniku: „Berlin to ciekawe miasto. Nader malownicze, sporo się tu dzieje. Wszędzie drożyzna. Interesujący ludzie. Co wieczór trzy opery – wypełnione po brzegi. Doskonałe spektakle, kino b. dobre. Widziałem dwa bolszewickie filmy, pierwszorzędne zdjęcia, kiepska propaganda – co za czasy!”134.
Podobnie jak wielu odwiedzających, był pod wrażeniem jakości i różnorodności sztuki w weimarskich Niemczech. W 1927 roku Eddy Sackville-West postanowił zamieszkać w Dreźnie, ponieważ wiedział, że co wieczór może tam chodzić na „cudny koncert” lub do opery. Pięć oper Ryszarda Straussa miało swoją premierę w tamtejszej operze – uchodziła wówczas za najlepszą w Europie. Dwunastego kwietnia 1929 roku zmieniono stały repertuar na rzecz występu dwunastoletniego Yehudiego Menuhina. Tamtego wieczoru zagrał koncerty skrzypcowe Bacha, Beethovena i Brahmsa przed rozentuzjazmowaną publicznością. „Wielki budynek huczał od oklasków”, napisał „Volkstaat”. Tydzień wcześniej Yehudi zagrał z Filharmonikami Berlińskimi pod batutą Brunona Waltera i przyjęto go równie gorąco: „Na podest wchodzi jasnowłosy grubasek”, napisał jeden z krytyków, „i z miejsca zjednuje sobie powszechną sympatię, kiedy jak pingwin stawia jedną, a potem drugą nogę. Ale zaraz przestaniecie się śmiać, kiedy podniesie smyczek i zagra koncert skrzypcowy Bacha nr 2 E-dur”135. Henry Goldman, nowojorski bankier, który podarował Menuhinowi skrzypce (stradivariusa księcia Khevenhüllera), przyjechał z Nowego Jorku specjalnie na koncert. „Berliner Morgenpost” doniosła, że widownia, „w tym Einstein, Max Reinhardt oraz wszyscy poeci i muzycy Berlina, nagrodziła obdarzonego łaską Yehudiego burzą oklasków”. Einstein, podobno ze łzami w oczami, rozmawiał później z amerykańskim cudownym dzieckiem za kulisami: „Mój drogi chłopcze, dawno nie dostałem lekcji, jakiej ty mi dzisiaj udzieliłeś”136. Lecz ów zachwyt nad geniuszem żydowskiego chłopca tylko na krótko przyćmił uporczywy nurt antysemityzmu. Wprawdzie pod koniec lat dwudziestych Hitler nadal był postacią marginalną, ale nie przeszkadzało mu to mieszać z błotem żydowskich muzyków. Dla Brunona Waltera, który dyrygował orkiestrą podczas koncertu młodego Yehudiego, zegar już tykał.
Bilety do filharmonii i opery nie były tanie, a Lilian Mowrer uważała je za tak „nieziemsko” drogie, że została nawet krytykiem londyńskiego czasopisma, aby móc oglądać tyle spektakli, ile dusza zapragnie. Wkrótce potem stwierdziła, że Niemcy to nie tylko najwięksi wielbiciele teatru w Europie, ale i najlepiej wyedukowani – chociaż na tle bystrej widowni Paryża i Londynu sprawiali wrażenie burżujów. Mowrer naliczyła ponad sto miast z własnym zespołem teatralnym i trzydzieści z operą, co stanowiło błogie dziedzictwo czasów sprzed zjednoczenia, kiedy to „Niemcy” składały się z trzydziestu ośmiu suwerennych państw i czterech wolnych miast. Niemieckie sztuki sceniczne wywarły na niej wielkie wrażenie. „Sama mechanika zmiany dekoracji jest genialna; cały plan znika albo rozpływa się w ciemności, a nowa scena wraz z aktorami jest windowana na podnośnikach albo spuszczana z góry”137. Miłośnicy intelektualnych doznań mieli do wyboru sztuki Hauptmanna, Wedekinda, Bronnena, a także („zdegenerowanego z wyglądu”