Czarna Kompania. Glen Cook. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Glen Cook
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626690
Скачать книгу
dźwignął się z podłogi i rozejrzał wkoło. Nie sądzę, żeby coś widział tym jednym okiem, które mu zostało.

      – Jaszne. – Wykrzywił się do mnie. – Szukinkot. Szame szukinkoty.

      Coś wydało mu się zabawne. Zachichotał.

      Goblin przyłączył się do niego. Ponieważ Kruk i ja nie mogliśmy zrozumieć dowcipu, przybrał bardzo dystyngowany wyraz twarzy i powiedział:

      – Tu nie chcą takich jak my, stary kumplu. Na śniegu będzie nam cieplej.

      Pomógł Jednookiemu wstać i wytoczyli się razem przez drzwi.

      – Mam nadzieję, że nie zrobią nic głupiego. Bardziej głupiego. Że nie urządzą przedstawienia. Pozabijaliby się.

      – Tonk – odparł Kruk. Wyłożył karty. Po jego zachowaniu można by sądzić, że tych dwóch w ogóle się nie pojawiło.

      Po dziesięciu czy pięćdziesięciu rozdaniach do pokoju wpadł jeden z żołnierzy, których sprowadziliśmy ze sobą.

      – Widzieliście Elma? – zapytał.

      Spojrzałem na niego. Śnieg topniał mu we włosach. Był blady i wystraszony.

      – Nie. Co się stało, Wypieracz?

      – Ktoś pchnął nożem Ottona. Chyba Zgarniacz. Przegnałem go.

      – Pchnął? Na śmierć?

      Zacząłem szukać apteczki. Otto potrzebował mnie bardziej niż Elma.

      – Nie. Ale solidnie go dziabnął. Mnóstwo krwi.

      – Dlaczego go tu nie przyniosłeś?

      – Nie byłem w stanie.

      On też był pijany. Atak na jego przyjaciela otrzeźwił go nieco, ale nie na długo.

      – Jesteś pewien, że to Zgarniacz?

      Czy stary dureń spróbował kontrataku?

      – Jasne. Hej, Konował, ruszaj się, bo on umrze.

      – Już idę. Już idę.

      – Zaczekaj. – Kruk pogrzebał w swym ekwipunku. – Ja też pójdę.

      Zważył w dłoniach dwa pięknie naostrzone noże, zastanawiając się nad wyborem. Wzruszył ramionami i zatknął za pas oba.

      – Weź płaszcz, Konował. Na dworze jest zimno.

      Zanim znalazłem płaszcz, Kruk wypytał Wypieracza o miejsce, w którym leżał Otto, po czym kazał mu siedzieć w pokoju, aż pojawi się Elmo.

      – Chodźmy, Konował – powiedział.

      W dół po schodach. Na ulice. Krok Kruka może wprowadzić w błąd. Facet sprawia wrażenie, że się nie spieszy. Trzeba jednak zdrowo się postarać, żeby za nim nadążyć.

      Śnieg sypał nie na żarty. Nawet na oświetlonych ulicach nie było nic widać dalej niż na sześć metrów. Napadało go już piętnaście centymetrów. Był ciężki i wilgotny. Temperatura jednak spadała i wzmagał się wiatr. Kolejna śnieżyca? Cholera! Czy nie dość już tego?

      Odszukaliśmy Ottona kawałek drogi od miejsca, w którym miał się znajdować. Przeczołgał się kilka ładnych kroków. Kruk podszedł prosto do niego. Nigdy się nie dowiem, skąd wie, gdzie czego szukać. Podciągnęliśmy Ottona do najbliższej latarni. Był nieprzytomny.

      – Zalany w sztok – żachnąłem się. – Mógł co najwyżej zamarznąć na śmierć.

      Cały był zbryzgany krwią, ale rana nie była głęboka. Wymagała tylko paru szwów. Zaciągnęliśmy go z powrotem na kwaterę. Rozebrałem go i zabrałem się do szycia, póki jeszcze nie był w stanie pyskować.

      Kompan Ottona zasnął. Kruk kopał go, aż ten się obudził.

      – Chcę usłyszeć prawdę – powiedział. – Jak do tego doszło?

      Wypieracz opowiedział nam.

      – To był Zgarniacz, facet – upierał się. – To był Zgarniacz.

      Wątpiłem w to. Kruk też. Gdy skończyłem szyć, powiedział mi jednak:

      – Łap za miecz, Konował.

      Jego twarz stała się twarzą łowcy. Nie chciałem ponownie wychodzić na dwór, lecz jeszcze mniejszą ochotę miałem na sprzeczkę z Krukiem, gdy był w takim nastroju. Sięgnąłem po pas z mieczem.

      Było jeszcze zimniej, wiatr się wzmógł. Płatki śniegu stały się mniejsze, ich dotyk na moim policzku bardziej przenikliwy. Skradałem się w ślad za Krukiem, zadając sobie pytanie, co my, u diabła, robimy?!

      Odszukał miejsce, w którym Otto został pchnięty nożem. Świeży śnieg nie zdołał jeszcze zatrzeć śladów. Kruk przykucnął i wpatrzył się w nie. Zastanawiałem się, co też widzi. Jak dla mnie, światło było zbyt słabe, żeby zobaczyć cokolwiek.

      – Może i nie kłamał – powiedział wreszcie. Wpatrzył się w mrok zaułka, skąd nadszedł napastnik.

      – Skąd wiesz?

      Nie odpowiedział.

      – Chodź.

      Ruszył ukradkiem w głąb zaułka.

      Nie lubię zaułków. Nie lubię ich zwłaszcza w takich miastach jak Róże, bo kryją się w nich wszystkie złe rzeczy znane człowiekowi i zapewne też kilka jeszcze nieodkrytych. Jednak Kruk tam poszedł… Potrzebował mojej pomocy… Był moim bratem z Czarnej Kompanii… ale, cholera, ciepły piec i grzane wino byłyby lepsze!

      Nie wydaje mi się, żebym spędził na zwiedzaniu miasta więcej niż trzy czy cztery godziny. Kruk wychodził na zewnątrz jeszcze rzadziej ode mnie. Mimo to miałem wrażenie, że wie, dokąd idzie. Prowadził mnie bocznymi ulicami i zaułkami, przez przejścia i mosty. Przez Róże przepływają trzy rzeki, połączone ze sobą siecią kanałów. Mosty stanowią jeden z przedmiotów chluby tego miasta.

      W tej chwili mosty mnie nie interesowały. Skoncentrowałem się na dotrzymywaniu kroku Krukowi i próbach ochrony przed mrozem. Moje stopy stały się bryłami lodu. Śnieg nie przestawał wsypywać się do butów, a Kruk nie był w nastroju odpowiednim do tego, by się zatrzymywać za każdym razem, kiedy to się działo.

      Wciąż naprzód. Kilometry i godziny. Nigdy nie widziałem tylu ruder i burdeli…

      – Stój! – Kruk zagrodził mi drogę ręką.

      – Co jest?

      – Cicho.

      Zaczął nasłuchiwać. Ja też. Nie słyszałem zupełnie nic. Nie dostrzegłem też wiele podczas naszego marszu na łeb na szyję. W jaki sposób Kruk śledził człowieka, który napadł na Ottona? Nie wątpiłem, że to robił, nie mogłem tylko połapać się jak.

      Prawdę mówiąc, nic, co robił Kruk, nie mogło mnie zdziwić i nie zdziwiło od dnia, w którym widziałem, jak udusił własną żonę.

      – Już prawie go mamy. Idź prosto przed siebie, w takim tempie jak dotąd. Złapiesz go po przejściu dwóch przecznic.

      – Co? Dokąd idziesz? – dopytywałem się. Ale on już zniknął. Niech go cholera.

      Odetchnąłem głęboko, zakląłem po raz drugi, wyciągnąłem miecz i ruszyłem naprzód. Jedyne, o czym myślałem, to jak się wytłumaczę, jeśli to nie ten człowiek, którego szukamy?

      Wtedy ujrzałem go w świetle padającym z drzwi tawerny. Wysoki, chudy mężczyzna wlókł się przygnębiony, nie zwracając uwagi na otoczenie. Zgarniacz? Skąd miałem wiedzieć? Tylko Elmo i Otto brali udział w najeździe na włości.

      Rozjaśniło