– Ustaliliście już, czy został zamordowany tutaj?
Brylski skinął głową.
– Badanie luminolem ujawniło ślady krwi w prawie całym mieszkaniu. Jedynie w sypialni nic nie wykryto. Dokładna analiza zajmie technikom jeszcze kilka godzin, ale ze wstępnych ustaleń wynika, że został zastrzelony w salonie. Najwięcej śladów wyszło przy komodzie. – Wskazał ręką mebel stojący na prawo od wejścia.
Adam podszedł do martwego mężczyzny i ukucnął. Naczelnik miał rację. To nie było typowe zabójstwo. Ciało Łukasza Kosa zostało precyzyjnie ułożone. Nic nie pozostawiono przypadkowi. Nogi złączone, łokcie zgięte pod kątem prostym, dłonie ułożone na brzuchu. W rozlanej na błękitnej koszuli plamie krwi ziały trzy kratery. Dziury pozostawione przez kule, które pozbawiły chłopaka życia. Pomiędzy nimi leżała obsypana pąkami gałązka miniaturowej róży. Jeden kwiat bielił się groteskowo na bordowym tle.
Adam chciał sprawdzić zawartość kieszeni zamordowanego, ale musiał poczekać, aż technik skończy robić szczegółowe zdjęcia ułożenia zwłok. Kiedy sięgał po lateksowe rękawiczki z pudełka, podszedł do niego prokurator.
– Ładne święta nam się szykują – powiedział, wyciągając z kieszeni kluczyki do samochodu. Zakołysał się breloczek z charakterystyczną trójramienną gwiazdą. – Pamiętaj, że cały czas czuwam nad śledztwem. Chcę codziennie dostawać raport o postępach. Teraz muszę jechać coś sprawdzić.
Pewnie co dostałeś pod choinkę, pajacu, pomyślał Adam, ale się nie odezwał. Jeśli o niego chodziło, Zadrożny mógł polecieć na miesiąc na Mauritius. Przynajmniej miałby spokój.
Prokurator przystanął w drzwiach i się odwrócił.
– Jeszcze jedno – powiedział głośno. Kilka par oczu zwróciło się w jego stronę. – Wiecie, jak samobójca spędza święta Bożego Narodzenia? – zapytał. – Wiesza się na choince! – Zaśmiał się i nie czekając na reakcję ekipy pracującej w mieszkaniu, wyszedł.
Adam skończył oglądać salon i poszedł rozejrzeć się po innych pomieszczeniach. Łukasz Kos mieszkał sam, ale wszędzie znajdowały się przedmioty należące do kobiety: damskie kapcie, kilka kosmetyków, różowe dresy ułożone równo na fotelu w sypialni, najnowszy numer magazynu „Elle” na stoliku nocnym. Zapewne często bywała tu narzeczona zmarłego, czasami nocowała. A jednak zabójca spędził w mieszkaniu sporo czasu. Skąd wiedział, że może sobie na to pozwolić? Natrudził się, żeby zmyć wszystkie ślady krwi. Przy trzech ranach postrzałowych na pewno nie było to zajęcie na pięć minut. Ale on się nie śpieszył. Nie wpadł tu, żeby dokonać egzekucji i zniknąć. Spokojnie wypełnił swoją misję. I ten kwiat położony na piersi zmarłego. Co miał symbolizować? Czy to była wiadomość od zabójcy? Jeśli tak, do kogo była skierowana? Pytania mnożyły się w głowie Adama. Nie zdążył się zastanowić nad jedną kwestią, a już pojawiały się dwie kolejne.
Z rozmyślań wyrwał go głos Brylskiego:
– Panie komisarzu, jest psycholog. Tak mówi, ale ja nie znam. Wpuścić?
Lorenz nie lubił lania wody. Zawsze go drażniło, kiedy współpracownicy dostawali słowotoku, z którego on musiał wyławiać ważne informacje, oddzielać ziarna od plew jak jakiś cholerny młocarz. Teraz jednak sierżant za bardzo zredukował liczbę użytych słów.
– Kto mówi?
– Psycholog, że pan naczelnik Lesicki dzwonił i uprzedził, że ma przyjść.
Lorenz odetchnął głęboko, zirytowany. Miał ochotę potrząsnąć Brylskim. Może wtedy zacząłby wyrzucać z siebie słowa w odpowiedniej kolejności i on nie musiałby się domyślać, kto co powiedział, kto dzwonił, a kto ma przyjść. Teraz jednak nie miał na to czasu.
– Dawaj tu tego psychologa – powiedział bardziej na podstawie własnej rozmowy telefonicznej sprzed godziny niż skrótów myślowych Brylanta.
Sierżant otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale pod wpływem spojrzenia komisarza rozmyślił się i bez słowa odszedł.
Po chwili wrócił do salonu ze szczupłą brunetką w luźnym białym swetrze i dżinsach. Kobieta nie miała makijażu ani żadnej biżuterii, a jej ciemnobrązowe włosy były upięte nad karkiem w niedbały kok. Zrezygnowała ze wszystkich sztuczek, które służą podkreśleniu urody, a mimo to promieniowała od niej kobieca zmysłowość. Wyciągnęła do Adama smukłą dłoń i przedstawiła się:
– Iza Rawska, cieszę się, że będziemy razem pracować. Dużo o panu słyszałam.
Z bliska widać było, że zarówno przy dużych szaroniebieskich oczach, jak i przy pełnych kształtnych ustach pojawiły się już pierwsze zmarszczki, ale nie zmieniało to faktu, że Iza Rawska była piękną kobietą. Sposób, w jaki się poruszała i mówiła, a nawet patrzyła, był niezwykle pociągający, ale jednocześnie naturalny i niewymuszony. Adamowi przemknęło przez myśl, że być może tu właśnie leżała przyczyna kłopotów Brylskiego ze zbudowaniem logicznego zdania. Wcześniej przecież mówił składnie.
– Adam Lorenz. – Komisarz uścisnął jej dłoń. Nie mógł odwzajemnić komplementu, więc nie powiedział nic więcej. Tak naprawdę było mu wszystko jedno, skąd Lesicki ją wytrzasnął. Już nieraz widział świetne cv, za którymi kryli się mdli ludzie bez iskry i talentu, i odwrotnie, całkiem przeciętne opisy doświadczenia zawodowego, które zredukowane do kilku suchych i niezbyt imponujących faktów, nie oddawały świetnych predyspozycji i umiejętności przesądzających o udanej współpracy.
– Miałam zacząć po Nowym Roku – powiedziała psycholog, wyswobadzając dłoń z uścisku Lorenza – ale przed godziną zadzwonił do mnie naczelnik z pytaniem, czy mogłabym o kilka dni wyprzedzić umowę. Przypuszczam, że nie wzywałby mnie do pijackiej burdy?
– Nie. – Lorenz pokręcił głową i podszedł do zwłok. Założył rękawiczki i ukucnął obok ciała Łukasza Kosa. Nie chciał nic sugerować Rawskiej. Niech sama wyrobi sobie opinię. Skinął do Brylskiego, żeby wprowadził ją w szczegóły sprawy. Brylantowi najwyraźniej wróciła zdolność konstruowania sensownych wypowiedzi, bo już po dwóch minutach psycholog dołączyła do Lorenza. Stanęła tak blisko niego, że poczuł delikatny zapach jej perfum.
– Zabójca chciał okazać zmarłemu swój szacunek – powiedziała po chwili cicho. – To dlatego tyle uwagi poświęcił ułożeniu zwłok. Zobacz, ten chłopak zachował po śmierci godność. Ma zamknięte oczy, ręce złożone na brzuchu. Nie tonie w kałuży własnej krwi. I ta biała róża… – Na moment zawiesiła głos.
– Symbol niewinności? – zgadywał Lorenz.
– To też. Na przestrzeni wieków ten kwiat pojawiał się w tak wielu kontekstach, że jego symbolika nie jest jednoznaczna. W Anglii wysłanie takiego bukietu do ukochanej formalnie rozpoczynało okres zalotów. Oczywiście to było sto lat temu, ale ten kwiat do dziś towarzyszy młodej niewinnej miłości, nowożeńcom.
– Makabryczny żart mordercy? – Lorenz wypróbowywał nową hipotezę. Rawska spojrzała na niego pytająco. – Kos miał jutro brać ślub – wyjaśnił.
– Być może, ale białe róże to też symbol pokoju, szacunku, nadziei.
– Czyli zasadniczo, bez względu na rozwiązanie sprawy, będą pasowały jak znalazł – podsumował Brylski. – Pewnie pierdyknął ten kwiat, żebyśmy się zastanawiali, i tyle.
– Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, to powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego to zrobił