I kiedy Paweł przyprowadził do klubu Adama, nikt nie zadawał pytań. Ot, kolejna zbłąkana owca. Tu każdy zaczynał z tego samego poziomu. Zawodnicy, którzy startowali w turniejach, trenerzy, którzy stawali się mentorami dla nowego narybku, nawet sponsorzy, których klub doczekał się po wielu latach finansowej wegetacji, zaczynali w tym samym miejscu. Postawieni przez Lesickiego przed workiem treningowym.
Normalne kluby sportowe nie prowadziły treningów w bożonarodzeniowy wieczór, ale ponieważ ten klub do nich nie należał, Adama nie zdziwiła obecność ponad dziesięciu chłopaków, którzy ćwiczyli na różnych stanowiskach: skakanka, worek bokserski, gruszka, piłka lekarska, guma. Kilku było w kąciku, gdzie urządzono siłownię. Na ringu walczyło dwóch chłopaczków, na oko szesnasto-, siedemnastoletnich, na których bez przerwy wydzierał się Tomek Suchecki.
– Przeszkadzasz, cały czas przeszkadzasz! Nie stój w miejscu! Zniż się, zniż pozycję! Nie daj mu czasu na ustawienie się, szybciej przejdź do kontry! Gdzie się w linii prostej cofasz, kurwa żeż twoja mać! W bok odejdź, w bok! Mniejsze kroki!
Kiedy Adam podszedł się przywitać, Suchy uścisnął mu dłoń, nie odrywając wzroku od zawodników.
– Zegnij łokieć, kurwa! To był sierpowy? Jak będziesz walił takie cepy zza dupy, to on ci zdąży zejść do narożnika i napić się wody, a nie tylko zrobić unik! – Zniżył na chwilę głos i zwrócił się do kolegi: – Adaś, rozgrzej się trochę, a potem pobiegaj w drabinkach. Wyżej te ręce! Kurwa! Co ty jesteś, Pamela Anderson? Głowę masz zasłaniać, a nie cycki! – Z powrotem przeniósł wzrok na Adama. – My tu zaraz będziemy kończyć. Zrobisz sobie trochę treningu na stacjach, a jak chcesz, to ci mogę zostawić jednego na sparing.
Adam skinął głową i odłożył bandaże i rękawice pod ścianę. Tomek był od niego kilka lat młodszy, ale od pierwszego dnia zajął się Adamem jak ojciec. Bokserski ojciec. Zgodnie z sugestią Pawła Lesickiego ustawił mu tak katorżnicze treningi, że Adam z trudem wywlekał się z klubu i wracał do domu. Do swojego pustego, smutnego mieszkania, w którym nie było Oli ani Zosi, a jedyne, co po nich zostało, to wielki karton w korytarzu i dziura w sercu, w duszy, we wszystkim. Paweł wiedział, że tej dziury nie da się zaszyć ani wyleczyć. Chodziło o to, żeby ją trochę zasłonić.
Kiedy na koszulce Adama wyraźnie zaczął się odcinać ciemniejszy trójkąt potu, a przeskakująca na skroni żyłka sygnalizowała przyśpieszone tętno, na sali treningowej rozległ się głos Tomka Sucheckiego:
– Misiek! – krzyknął i przywołał do siebie ręką wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka w obcisłej niebieskiej koszulce bez rękawów. Wyglądał na starszego od tych, którzy zeszli z ringu. – Chodź, posparingujesz z Adasiem trochę.
Lorenz ustawił się już w jednym narożniku i nie przestając podskakiwać i truchtać w miejscu, czekał na partnera.
Potem obaj podeszli na środek ringu, lekko stuknęli się prawymi rękawicami i rozpoczęli. Najpierw taniec, w czasie którego krążyli wokół siebie na lekko ugiętych nogach, szukając dogodnego momentu na atak, jednocześnie pozostając w pełnej czujności, gdyby pierwszy cios wyprowadził partner. Zamiast muzyki rytm wyznaczał im głos Tomka, który pokrzykiwał z taką samą energią jak podczas poprzedniego sparingu. Po pierwszym, niecelnym uderzeniu Miśka walka weszła w swój zwykły rytm. Prawy prosty, lewy, garda, unik, lewy sierpowy, unik, seria, lewy sierp…
Pomiędzy tępe plaśnięcia rękawic a ostry głos Suchego wdarł się dzwonek telefonu Lorenza.
– Kto to? – zapytał Adam, robiąc unik przed kolejnym ciosem.
Tomek zerknął na wyświetlacz.
– Sara. Odebrać?
– Nie – sapnął Adam, wyprowadzając prawy sierp. Ten akurat niezbyt udany. Trafił wprawdzie przeciwnika, ale rękawica ześlizgnęła się po jego brodzie i wylądowała głucho na napiętym mięśniu piersiowym.
– Misiu! Szybciej! Unik i wracasz! To nie szachy, nie możesz tyle myśleć nad kolejnym ruchem!
Telefon Adama zadzwonił ponownie. Na ułamek sekundy odwrócił głowę w stronę, z której dochodził dźwięk. Ta chwila dekoncentracji drogo go kosztowała. Misiek wyprowadził cios życia, przed którym Adam nie zdążył się uchylić. Czerwona rękawica wylądowała kilka centymetrów poniżej stawu żuchwowo-skroniowego i pomimo że kask częściowo złagodził uderzenie, Adam czuł się nieprzyjemnie ogłuszony. Wiedział, że znowu przez miesiąc będzie mu skakała szczęka. Do diabła, dopiero co mu ustąpiła ta parszywa przypadłość.
Telefon nie przestawał dzwonić. Bardzo go to rozpraszało, a ponieważ na dziś nie miał ochoty zgarnąć więcej równie nieprzyjemnych ciosów, nie widział innego rozwiązania. Musiał zakończyć walkę. Misiek był wprawdzie o głowę od niego wyższy i proporcjonalnie, może nawet ponadproporcjonalnie cięższy, ale kiedy Adam przypuścił zdecydowany atak, po kilkunastu sekundach jego obrona zaczęła przypominać chaotyczne oganianie się od stada rozjuszonych os.
Suchy był taki wściekły, że o mało nie wyszedł z siebie. Wrzeszczał na Miśka, a po sali wśród ogólnego narzekania na braki w jego technice niosły się kurwy i chuje, i masa innych określeń z bogatego słownika trenera. W końcu machnął ręką.
– Dobra, chłopaki. Koniec. Już, Adaś, wygrałeś, idź do cholery teraz ten telefon odebrać.
Adam nic do Miśka nie miał, w zasadzie nawet go lubił. Klepnął go po przyjacielsku i ściągnął rękawice. Idąc do szatni, słyszał, jak Tomek rozmawia z nim o walce, spokojnie tłumaczy, nad czym trzeba będzie popracować i na co będzie musiał uważać podczas Grandy – zawodów na warszawskiej Legii, które wszystkim uczestnikom, bez względu na reprezentowaną klasę, dostarczały takich samych emocji i tak samo rozpalały w nich marzenia i motywację do dalszych wytężonych treningów.
Adam wrzucił do czarnej sportowej torby rękawice i owijki, ciężko zwalił się na ławkę i wybrał numer siostry.
Sara odebrała po pierwszym sygnale.
– Pokłóciłam się z Radkiem.
Adam wiedział, że to, co powiedziała jego siostra, było rodzajem hasła wywoławczego. Na pewno nie dzwoniła do niego cztery razy, żeby poinformować go o małżeńskiej sprzeczce. Milczał cierpliwie i czekał, aż Sara znajdzie odpowiednie słowa.
– On się tak zmienił ostatnio… Zauważyłeś coś dziś podczas obiadu?
– Nie – powiedział krótko. Nie dodał, że szwagier denerwował go dokładnie tak samo jak zawsze.
– Wczoraj wieczorem przyłapałam go na tym, jak gapi się na zdjęcie jakiejś młodej dziewczyny w telefonie. Dziś, jak wszyscy goście już poszli, zapytałam go o to, tak na luzie, wiesz, trochę od niechcenia… a on… on…
– Zaczął zaprzeczać? Kłamać?
– Nie. No właśnie nie… Krzyczał, że to nie moja sprawa i w ogóle nie powinnam się tym interesować, bo są sprawy większe niż ja i on. Adam, gdybyś zobaczył jego oczy… – Głos Sary się załamał. – Ja naprawdę chciałam tylko porozmawiać, uciszyć jakieś wewnętrzne niepokoje, a on obrócił wszystko przeciw