Wiedział, że jest już trochę spóźniony, więc szybko znalazł miejsce na parkingu i pobiegł w stronę wejścia. Pięć minut później był już w środkowej części budynku i przebierał się w czyste ubranie, maskę oraz czepek chirurgiczny. Zamierzał wkroczyć do strefy sterylnej, w której panowało niewielkie nadciśnienie, podobnie jak w szpitalnych izolatkach. Gdy jeden z techników upewnił się, że jego strój jest kompletny, David pchnął wahadłowe drzwi i przekroczył próg. W tej części Farmy przebywały sklonowane i sterylne świnie, których genom zmodyfikowano metodą CRISPR/CAS9. W sąsiednich badano inne zwierzęta: kozy, owce, krowy, małpy, psy, myszy, szczury oraz fretki. Instytut Rolnictwa stawiał na produkcję biofarmaceutyczną – wytwarzanie białek o właściwościach terapeutycznych przez zwierzęta, a nie za pomocą procesów chemicznych.
Przebywszy śnieżnobiały korytarz, David pchnął kolejne drzwi, opatrzone tabliczką SALA INSEMINACJI. Kwadratowe pomieszczenie było przestronne, a w jego obniżonej części centralnej ujrzał wysokiego mężczyznę, w którym rozpoznał jednego z głównych weterynarzy instytutu, dorodną, prawie białą lochę w rui oraz kilku pomocników, którzy próbowali nad nią zapanować. Dokoła nich, na podwyższeniu, stało może dwadzieścia osób, z których znał tylko dwie – tożsamość pozostałych ukrywały maski i czepki. Jednym z rozpoznanych był Wei Zhao, jego ojciec, a drugim człowiek, którego nazywał w duchu jego Piętaszkiem, Kang-Dae Ryang. Wei wyróżniał się spośród zebranych przede wszystkim sylwetką. Był wysoki – miał sto dziewięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu; o sześć centymetrów więcej niż David. O wiele bardziej rzucały się jednak w oczy jego szerokie bary i mimo upływu lat nadal wąska talia. W latach siedemdziesiątych, jeszcze jako student, Wei Zhao znalazł sobie wyjątkowego idola, Arnolda Schwarzeneggera, i został kulturystą. Początkowo po prostu uległ modzie, ale z czasem trwale uzależnił się od ćwiczeń i kontynuował je nawet teraz, po sześćdziesiątce, choć naturalnie w ograniczonej formie. Chudy jak patyk Kang-Dae był jego przeciwieństwem. Fartuch wisiał na nim jak na drucianym wieszaku, a paciorkowate oczy spoglądały znad maski niczym ślepia drapieżnego ptaka.
David zbliżył się do ojca na tyle, by zostać zauważonym. Reakcja była przewidywalna i natychmiastowa: Wei nie był zadowolony z tego, że jego syn nie stawił się na czas. Spóźnienie było rzecz jasna celowe. David już dawno nauczył się czerpać odrobinę satysfakcji z pasywno-agresywnych zachowań ojca.
Wyposażony w lampkę czołową weterynarz wyprostował się w końcu i dłonią, w której trzymał strzykawkę, skinął w stronę Weia na znak, że wszystko gotowe. Jeden z asystentów umocował wziernik w ciele lochy, zapewne odsłaniając szyjkę macicy.
Wei odchrząknął i przemówił najpierw po mandaryńsku, a zaraz potem po angielsku:
– Witam wszystkich! Widzę tu przedstawicieli całego naszego zespołu, w tym biologów molekularnych specjalizujących się w metodzie CRISPR/CAS9, ekspertów od komórek macierzystych, genetyków, embriologów i weterynarzy. A zebraliśmy się tu po to, by być świadkami „małego kroku człowieka, ale wielkiego skoku ludzkości”.
Nawiązanie do amerykańskiego lądowania na Księżycu wzbudziło umiarkowaną wesołość słuchaczy.
– Jak wszyscy wiecie, GeneRx bardzo potrzebuje nowych źródeł przychodów, odkąd pracę naszego amerykańskiego oddziału zakłóciły działania Xi Jinpinga, Politbiura i Ludowego Banku Chin, którzy bardzo się postarali utrudnić przepływ kapitału. Jestem, pewny że dzisiejszy sukces pozwoli nam zbliżyć się do rozwiązania tego problemu: GeneRx wyprzedzi konkurentów i gdy tylko złożymy najważniejsze wnioski patentowe, czekają nas prawdziwe żniwa. Jak wiecie, dziś wszczepiamy dziesięć sklonowanych i podrasowanych embrionów. Odniesiemy sukces, jeśli przyjmie się choćby jeden. W przyszłym tygodniu przeprowadzimy drugą implantację, by uzyskać odpowiedź na kluczowe pytanie: co jest lepsze? Świnia-chimera czy świnia transgeniczna? Dzięki CRISPR/CAS9 mamy wybór. Dziękuję wszystkim za wytężoną pracę; ten dzień to wasza zasługa. Oto tworzymy zwierzę sztucznie zaprojektowane, przynajmniej pod względem immunologicznym. Jestem przekonany, że już wkrótce pojawią się setki, a potem i tysiące podobnych stworzeń.
Zakończywszy krótką przemowę, Wei zszedł na dół, by z bliska nadzorować przebieg inseminacji. Kang-Dae został na miejscu, a David dyskretnie zbliżył się do niego. Obserwował ojca, a w stronę Piętaszka rzucał jedynie ukradkowe spojrzenia. Nie chciał, by Wei wiedział o ich konszachtach. Kang-Dae nie mógł ważyć wiele więcej niż pięćdziesiąt kilogramów. David podejrzewał, że to pamiątka po chronicznym niedożywieniu w dzieciństwie spędzonym w Korei Północnej. Choć od ucieczki Kang-Dae do Chin minęło już trzydzieści osiem lat, nie zdołał znacząco przybrać na wadze. David znał go od zawsze i wiedział, że to partia komunistyczna skierowała go do pracy w pierwszej firmie biotechnologicznej założonej przez Weia. Okazał się wyjątkowo pilnym i lojalnym pracownikiem. Właściwie sam zdobył wiedzę z zakresu biologii i biotechnologii. Nie miał rodziny i pewnie dlatego zamieszkał w niewielkim pokoju w domu Weia, któremu jakoś nie przeszkadzało, że gości pod własnym dachem partyjnego szpiega. Codzienne kontakty sprawiły, że David i Kang-Dae stali się sobie bliscy, a ich przyjaźń jeszcze się zacieśniła, gdy los niespodziewanie – i złośliwie, jak uważali – rzucił ich obu na obczyznę. Osiadłszy w New Jersey zgodnie uznali, że pragną jednego: by firma Weia poniosła klęskę w Stanach Zjednoczonych. Tylko w tym pokładali nadzieję na rychły powrót do Chin.
David nachylił się nieznacznie w stronę Koreańczyka i spytał szeptem:
– Zrobiłeś to, co sugerowałem?
– Tak – odpowiedział cicho Kang-Dae. Nigdy nie był gadatliwy.
– Raz czy więcej? – indagował David. Jako zaufany Weia, Kang-Dae miał nieograniczony dostęp do całego kompleksu. Nadal mieszkali razem, w pobliskiej posiadłości. W gruncie rzeczy był raczej trzecią ręką, a nie tylko asystentem swego szefa.
– Trzy razy, tak jak chciałeś. Dodałem do wody pitnej. Zadziała?
– Pewności nie ma – przyznał David. – Cały ten projekt jest dla nas wyprawą w nieznane. Ale skoro udało się tym uśmiercić hodowlę komórek ludzkiej nerki, to obstawiam, że zadziała bardzo dobrze… a może i lepiej!
Część 2
– Stop! Zaczekaj!
Carol zeszła na stację metra przy Czterdziestej Piątej Ulicy w Sunset Park na Brooklynie i ku swemu zdumieniu ujrzała skład linii R stojący przy peronie. Czegoś takiego – przedwczesnego przyjazdu pociągu – nie spodziewałby się nigdy żaden nowojorczyk. Ściskając mocno swój nowy plecaczek marki Gucci, Carol zaczęła biec. Nie było to łatwe, z powodów, które mniej miały wspólnego z jej strojem (miała na sobie elegancki płaszczyk i buty na wysokim obcasie), a więcej z jej kondycją fizyczną. Do niedawna, przez ponad rok, nie mogła nawet marzyć o bieganiu. Teraz zaś gnała w stronę pociągu, machając ręką, w nadziei, że dostrzeże ją konduktorka i jeszcze na chwilę zostawi otwarte drzwi.
Była zupełnie bez formy, ale nadludzkim wysiłkiem – oraz kompletnie bez tchu – zdołała wskoczyć do wagonu. Czuła, jak serce dudni jej w piersi i to trochę ją zaniepokoiło, lecz miała nadzieję, że za chwilę wróci do siebie – i tak też się stało. Od miesiąca z religijną wręcz żarliwością oddawała się ćwiczeniom w siłowni i potrafiła się już zdobyć na dwudziestominutowy trucht na bieżni. Uważała, że czyni fantastyczne postępy. Gdyby cztery miesiące wcześniej