Jak zinterpretują opowieść Harry’ego? Czy powie im to samo co mnie? Po przybyciu policji zrelacjonowałam szczegółowo, co się wydarzyło po moim powrocie; potem wypytali mnie i Scotta, jak minęło nam dzisiejsze popołudnie. On – jak zwykle – rozegrał mecz piłki nożnej ze swoją pięcioosobową drużyną, a ja byłam na cmentarzu, sama. Pomijając pytania, policjanci nie skomentowali naszych zeznań ani słowem. Jedynie spisali je.
– Dobrze się czujesz? – pytam Scotta, który zachowuje się okropnie cicho, odkąd posterunkowi zamknęli się z Harrym w kuchni.
– Hm? – Zwraca się w moim kierunku.
– Nic ci nie jest?
– Nie, chyba nie. Miałem trochę inne plany na dzisiejszy wieczór.
– Ja też.
Zaciska zęby i kręci głową. Wiem, uważa, że to wszystko przeze mnie – wciągnęłam go w coś, w czym nie chce uczestniczyć. Może nie należało do niego dzwonić. Nie mam prawa domagać się niczego od swojego męża. Jesteśmy w separacji, nic mi nie jest winien. Ale zawsze zwracałam się do niego o pomoc. Do tej pory polegaliśmy na sobie. Dokonuję bolesnego odkrycia, że teraz oburza go to, że go potrzebuję. Wolałby być wszędzie, byle nie przy mnie.
– Dziękuję – mówię.
– Za co?
– Że przyjechałeś, kiedy cię poprosiłam, i zadzwoniłeś na policję.
Posyła mi smutny uśmiech i przeczesuje palcami wilgotne brązowe włosy. Wzrost i barczysta budowa zwykle dodają mu prezencji, lecz dziś wieczorem wydaje się jedynie niezgrabny i skrępowany. Zbyt rosły jak na tę przestrzeń, jakby już tu nie pasował.
– Jak sądzisz, co z nim będzie? – pytam, podciągając kolana pod brodę.
– Na pewno odnajdą jego rodziców.
– Mam nadzieję, że to jacyś mili ludzie. Może od nich uciekł.
– Nic mu nie będzie – rzuca Scott lekceważąco. – Policja to załatwi.
Kiwam głową, ale nie jestem przekonana.
Jego oczy rozszerzają się na dźwięk odsuwanych ze zgrzytem krzeseł, podniesionych głosów, otwieranych drzwi. Zrywam się z sofy i ruszam w ślad za nim na korytarz, gdzie dwoje policjantów stoi po obu stronach Harry’ego. Chłopiec wygląda żałośnie. Mała, zagubiona postać z bajki.
– Skontaktujemy się z państwem – odzywa się policjantka.
Na te słowa żołądek podchodzi mi do gardła. O co naprawdę chodzi?
– Okej – odpowiada Scott.
– Pa, pa, Harry – mówię. – Uroczo było cię poznać.
Lecz chłopiec nie patrzy na mnie. Nawet nie odpowiada. Chyba sądzi, że go zawiodłam. Nie potrafię wymyślić nic, co by mu dodało otuchy. A za chwilę się rozstaniemy i będzie za późno.
– Powiadomią mnie państwo, jak to się skończyło? – pytam policjantów, nagle przerażona, że nigdy więcej nie usłyszę o Harrym ani go nie zobaczę. Nigdy też się nie dowiem, co się z nim stało.
– Niestety, nie wolno nam udzielać tego rodzaju informacji – odpowiada mężczyzna.
– Ale…
Scott ostrzegawczo kładzie dłoń na moim ramieniu, więc milknę. Nie mogę oderwać oczu od pochylonej głowy i bladej buzi chłopca, od jego ciemnych loków.
– Nie zapomniałeś zabrać swojego rysunku, Harry? – pytam. – Chyba nie chcesz zostawić takiego pięknego obrazka.
Nie odpowiada. Gdzie się podział ten gadatliwy maluch, który zaledwie przed chwilą nazywał mnie mamusią?
– Pytaliśmy, czy chce go wziąć – odzywa się policjantka – ale odparł, że to dla pani Markham, tak, Harry?
Nie jestem pewna, ale chyba chłopiec kiwa lekko głową.
– Na pewno go nie zgubię – oznajmiam trochę zbyt dziarsko. – Przypnę go do lodówki, żeby codziennie na niego patrzeć.
Harry znowu nie reaguje. Mam nadzieję, że rozumie, co mówię.
Policjant wręcza Scottowi i mnie po wizytówce.
– Skontaktujemy się z państwem, ale w razie potrzeby można do nas zadzwonić wcześniej – wyjaśnia. – Jeśli przypomną sobie państwo coś, co mogłoby się okazać pomocne.
– Tak jest – potwierdza Scott. I dodaje: – Uważaj na siebie, Harry.
Para policjantów opuszcza dom i rusza mokrą, śliską ścieżką. Harry idzie obok kobiety, powłócząc nogami; jej hebanowa dłoń ściska jego jasną. Idą do samochodu w ulewie. Mały moknie. Dlaczego nie włożą mu kaptura? Zaciskam zęby i po chwili oddycham z ulgą, kiedy kobieta wreszcie się nachyla, by to zrobić, wcześniej otworzywszy parasolkę.
Chcę wierzyć, że Harry wróci do życzliwej, kochającej rodziny, która obsypie go uściskami i pocałunkami, gdy pojawi się w domu cały i zdrowy. Ale serce mam ciężkie jak ołów. Scott odsuwa mnie od drzwi i zamyka je za całą trójką.
Stoimy chwilę, słuchając bębnienia deszczu o dach ganku.
– Cóż – rzuca – będę się zbierał.
– Jadłeś coś? – pytam. – Mogę coś ugotować, jeśli…
– Lepiej pójdę, Tess. Mam w domu jedzenie na dzisiejszy wieczór, a pogoda jest okropna.
– Tak, jasne, oczywiście. Idź.
W korytarzu miga mi własne odbicie w lustrze. Twarz mam w plamach, oczy podkrążone; włosy przypominają wronie gniazdo w odcieniu blond, przyozdobione wyraźną linią ciemnych, siwiejących odrostów – jest to fryzura nie bezczelnej rockmenki, ale raczej znużonej życiem starszej pani, i dodaje mi jakieś dziesięć lat. Nic dziwnego, że Scott marzy, by się ulotnić. Nie chce nawet zostać, żeby porozmawiać o tym, co się zdarzyło dzisiejszego wieczoru. Pospekulować, skąd pochodzi Harry i jak się znalazł w mojej kuchni. W dawnych dobrych czasach otwarlibyśmy butelkę wina i długo w nocy dyskutowali o czymś tak dziwacznym. Ale nie teraz.
– Uważaj na siebie, Tess.
Nachyla się, by cmoknąć mnie zdawkowo w policzek. Zaskakuje mnie aromat płynu po goleniu; mam ochotę ująć w dłonie twarz Scotta, przytulić policzek do jego policzka. Zachować w nozdrzach ten ciepły zapach. Lecz on już się odsuwa, łapie za klamkę. Ucieka. Posyła mi ostatni uśmiech i kiwa głową, pociągając za sobą drzwi. Znika.
Biorę głęboki oddech. Nie będę ani rozpamiętywać, ani użalać się nad sobą. Zrobię kolację – coś pysznego i podnoszącego na duchu. Chociaż zupełnie nie czuję się głodna.
Kuchnia jest pusta. Cicha i martwa. Rysunek Harry’ego leży na blacie. Podnoszę go i oglądam uważnie: całkiem niezłe odzwierciedlenie zielonego parowozu, częściowo pokolorowane. Obok ciemnowłosy chłopiec i kobieta w kwiecistej sukience, z uśmiechem na twarzy.
Muskam włosy palcami. Harry twierdził, że narysował mnie, ale kobieta na obrazku ma włosy brązowe, a m o j e są jasne. Otwieram ponownie górną szufladę, by spojrzeć na kredki. Jest zarówno brązowa, jak i żółta,