– Ale ta rozpalona kropla potu?
– Wzięta z historii, którą usłyszał i powtórzył, albo też Berengar wyimaginował ją sobie w swoim wzburzeniu i w męce wyrzutów sumienia. Albowiem mamy tu, niby antystrofę do wyrzutów sumienia u Adelmusa, wyrzut sumienia u Berengara, słyszałeś sam. A skoro Adelmus szedł z chóru, niósł być może świecę i kropla na dłoni przyjaciela była tylko kroplą wosku. Ale Berengar czuł, że pali go znacznie mocniej, ponieważ Adelmus z pewnością nazwał go swoim bakałarzem. Wyrzucał mu więc, że nauczył go czegoś, co teraz było powodem jego śmiertelnej desperacji. I Berengar wie o tym, cierpi, bo jest świadom, że pchnął Adelmusa w stronę śmierci, skłaniając go do czynienia czegoś, czego ów czynić nie powinien. A po tym wszystkim, co słyszeliśmy o naszym pomocniku bibliotekarza, nietrudno sobie wyobrazić, czego mianowicie, mój biedny Adso.
– Mniemam, że wiem, co zaszło między tymi dwoma – powiedziałem, wstydząc się swojej przenikliwości. – Ale czyż nie wierzymy wszyscy w Boga miłosierdzia? Adelmus, rzekłeś, prawdopodobnie wyspowiadał się; czemu chciał skarać sam siebie za pierwszy grzech, popełniając grzech z pewnością jeszcze większy, a przynajmniej równy powagą tamtemu?
– Ponieważ ktoś podszepnął mu słowa rozpaczy. Powiedziałem już, że słowa, które przeraziły Adelmusa i którymi Adelmus przeraził Berengara, musiał ktoś wziąć z jakiegoś dzieła nowoświeckiego kaznodziei.
Nigdy jeszcze kaznodzieje, chcąc wzbudzić pobożność i lęk (i zapał, i uległość wobec prawa ludzkiego i Boskiego), nie głosili ludowi rzeczy tak okrutnych, wstrząsających i okropnych jak za naszych dni. Nigdy nie słyszało się w czasie procesji biczowników świętych laud, czerpiących natchnienie z cierpień Chrystusa i Najświętszej Panny, nigdy nie kładło się takiego nacisku na pobudzenie wiary prostaczków przez wymienianie udręk piekielnych.
– Może jest to potrzeba pokuty – rzekłem.
– Adso, nigdy nie słyszałem tylu nawoływań do pokuty, ile słyszę dzisiaj, kiedy ani kaznodzieje, ani biskupi, ani nawet moi duchowi współbracia nie potrafią wskazać drogi prawdziwej pokuty…
– Ale trzeci wiek, anielski papież, kapituła w Perugii… – rzekłem, zbity z pantałyku.
– Tęsknota. Wielka epoka pokuty dobiegła końca i dlatego może mówić o pokucie nawet kapituła generalna zakonu. Sto, dwieście lat temu był wielki pęd do odnowy. Jeśli wtedy ktoś o niej mówił, szedł na stos, bez różnicy: święty czy kacerz. Teraz mówią o niej wszyscy. W pewnym sensie rozprawia o niej nawet papież. Nie ufaj odnowie rodzaju ludzkiego, kiedy mówią o niej kurie i dwory.
– Ale brat Dulcyn… – ośmieliłem się rzec, bo trawiła mnie ciekawość, by dowiedzieć się czegoś więcej o imieniu, które słyszałem wiele razy poprzedniego dnia.
– Skonał tak samo źle, jak źle żył, ponieważ on także pojawił się za późno. A zresztą, właściwie co ty o nim wiesz?
– Nic, dlatego i pytam…
– Wolałbym nigdy o tym nie mówić. Miałem do czynienia z niektórymi tak zwanymi apostołami i przyjrzałem im się z bliska. To smutna historia. Zakłóciłaby ci spokój. W każdym razie zakłóciła spokój mnie, a tym bardziej by cię wzburzyła, że nie czuję się w mocy wydać sądu. Jest to historia człowieka, który czynił rzeczy szalone, gdyż wprowadził w życie to, co głosili liczni święci. W pewnym momencie przestałem pojmować, po czyjej stronie jest wina, jakby… jakby przyćmił mi świadomość swojski powiew, który tchnął w dwóch przeciwnych obozach: świętych głoszących pokutę i praktykujących ją grzeszników, czyniących to często kosztem innych… Ale mówię nie o tym, o czym chciałem. A może nie, może przez cały czas mówiłem o tym, że kiedy skończyła się epoka pokuty, dla pokutujących potrzeba pokuty stała się potrzebą śmierci. A ci, którzy zabijali oszalałych pokutników i przywracali tym sposobem śmierć śmierci, chcąc pognębić prawdziwą pokutę, bo ta oznaczała śmierć, zastąpili pokutę duszy pokutą wyobraźni, odwoływaniem się do nadprzyrodzonych wizji kaźni i krwi, nazywanym przez nich zwierciadłem prawdziwej pokuty. Zwierciadłem, które pozwala przeżywać w ciągu życia, w wyobraźni prostaczków, a czasem też uczonych, męki piekielne. Aby, powiada się, nikt nie grzeszył. Ma się bowiem nadzieję, że strach pozwoli odwieść duszę od grzechu, i ufa się, że ów strach zajmie miejsce buntu.
– Ale czy naprawdę przestali grzeszyć? – spytałem z niepokojem.
– Zależy od tego, co rozumiesz przez grzeszenie, Adso – rzekł mistrz. – Nie chciałbym być niesprawiedliwy wobec ludzi kraju, w którym mieszkam od wielu lat, lecz jak się wydaje, niewiele cnoty ma ludność italska, jeśli bowiem odwraca się od grzechu, to tylko ze strachu przed jakimś bożkiem, byleby nazwali go wprzód imieniem świętego. Bardziej boją się świętego Sebastiana lub świętego Antoniego niż Chrystusa. Kiedy ktoś chce utrzymać w czystości jakieś miejsce, by nie oddawano tam uryny, co Italczycy czynią na sposób psów, maluje powyżej wizerunek świętego Antoniego z drewnianym szpikulcem i to wystarcza, by odstraszyć tych, którzy zamierzali w tym miejscu opróżnić pęcherz. W ten sposób Italczykom… a dzieje się tak z przyczyny ich kaznodziejów… grozi, że powrócą do starożytnych zabobonów i nie będą już wierzyć w zmartwychwstanie ciał; boją się tylko straszliwie ran cielesnych oraz uroków i dlatego większy lęk w nich budzi święty Antoni niż Chrystus.
– Ale Berengar nie jest Italczykiem – zauważyłem.
– To bez znaczenia, mówię o klimacie, który Kościół i zakony kaznodziejskie tworzą na tym półwyspie, a który stąd przenika wszędzie. Nawet do czcigodnego opactwa uczonych mnichów, jak tutaj.
– Ale przynajmniej nie grzeszą – nalegałem, byłem bowiem skłonny zadowolić się choćby tym.
– Gdyby to opactwo było speculum mundi57, już miałbyś odpowiedź.
– Ale czy nim jest?
– By istniało zwierciadło świata, świat musi mieć jakiś kształt – zakończył Wilhelm, który był nazbyt filozofem na mój pacholęcy umysł.
Tercja
Kiedy to jesteśmy świadkami zwady między osobami z pospólstwa, Aimar z Alessandrii czyni jakieś aluzje, Adso zaś medytuje nad świętością i nad łajnem diabła. Potem Wilhelm i Adso wracają do skryptorium, coś przykuwa uwagę Wilhelma, który odbywa trzecią rozmowę na temat dopuszczalności śmiechu, ale w rezultacie nie może popatrzeć tam, gdzie chciałby
Przed wspinaczką do skryptorium wstąpiliśmy do kuchni, ponieważ od świtu nie mieliśmy nic w ustach. Pokrzepiłem się rychło, wypijając garnuszek ciepłego mleka. Wielki komin południowy płonął już niby kuźnia, a w piecu piekł się chleb na cały dzień. Dwaj owczarze składali mięso dopiero co ubitej owcy. Wśród kucharzy ujrzałem Salwatora, który uśmiechnął się do mnie swoją wilczą twarzą. I zobaczyłem, że bierze ze stołu resztkę kurczaka z poprzedniego wieczoru i podaje ukradkiem owczarzom, ci zaś kryją dar w swoich skórzanych kaftanach, kłaniając się z ukontentowaniem.