– Refektarz, skryptorium, biblioteka – rzekł Wilhelm. – Raz jeszcze biblioteka. Wenancjusz poniósł śmierć w Gmachu, i to najpewniej w bibliotece.
– Czemu właśnie w bibliotece?
– Staram się wejść w rolę mordercy. Jeśli Wenancjusz poniósł śmierć, został zabity w refektarzu, kuchni albo skryptorium, czemu go tam nie pozostawić? Lecz jeśli zginął w bibliotece, należało przenieść go w inne miejsce, bądź dlatego, że w bibliotece nigdy nie zostałby odnaleziony (a może mordercy zależało właśnie na tym, by odnaleziony został), bądź dlatego, że morderca pewnie nie pragnie, by uwaga skupiła się na bibliotece.
– A czemu mordercy miałoby zależeć na tym, by trup został odkryty?
– Nie wiem, wysuwam hipotezy. Któż ci powiedział, iż morderca pozbawił Wenancjusza życia dlatego, że jego właśnie nienawidził? Mógł zabić go zamiast kogokolwiek innego, po to tylko, by pozostawić znak, by coś w ten sposób zaznaczyć.
– Omnis mundi creatura quasi liber et scriptura51 – szepnąłem. – Lecz o jaki znak mogłoby chodzić?
– Tego właśnie nie wiem. Lecz nie zapominajmy, że są znaki, które na znaki nie wyglądają, i są takie, które nie mają sensu, jak ple-ple lub bla-bla-bla…
– Byłoby rzeczą straszliwą – rzekłem – zamordować człowieka po to, żeby oznajmić: bla-bla-bla!
– Byłoby rzeczą straszliwą – odparł Wilhelm – zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć: Credo in unum Deum52.
W tym momencie dołączył do nas Seweryn. Trup został obmyty i starannie obejrzany. Żadnej rany, żadnego stłuczenia na głowie. Śmierć jakby przez czary.
– Jakby z kary Boskiej? – spytał Wilhelm.
– Może – odparł Seweryn.
– Lub od trucizny?
Seweryn zawahał się.
– Może być i tak.
– Czy masz w swojej pracowni trucizny? – spytał Wilhelm, kiedy szliśmy w stronę szpitala.
– Lecz zależy, co rozumiesz przez trucizny. Niektóre substancje w małych dawkach są zbawienne, w nadmiernych zaś prowadzą do zgonu. Jak każdy dobry herborysta, przechowuję je i stosuję roztropnie. W moim ogródku uprawiam na przykład walerianę. Kilka kropel w naparze z innych ziół uspokaja serce, które bije nierówno. Przedawkowanie prowadzi do odrętwienia i zgonu.
– I nie zauważyłeś na zwłokach śladów jakiejś szczególnej trucizny?
– Żadnych. Lecz wiele trucizn nie pozostawia śladów.
Dotarliśmy do szpitala. Ciało Wenancjusza, obmyte w łaźni, zostało tu przeniesione i spoczywało na wielkim stole w pracowni Seweryna; alembiki i inne instrumenty ze szkła i palonej gliny nasunęły mi na myśl (lecz znałem to tylko z pośrednich opowieści) laboratorium alchemika. Na długich półkach, rozmieszczonych wzdłuż zewnętrznej ściany, stały szeregiem flaszki, dzbany, naczynia pełne substancji o rozmaitych barwach.
– Piękna kolekcja ziół – rzekł Wilhelm. – To wszystko wyrosło w twoim ogródku?
– Nie – odparł Seweryn. – Liczne substancje, rzadkie i nieuprawiane w tym klimacie, zostały przywiezione w ciągu wielu lat przez mnichów przybywających tu ze wszystkich stron świata. Rzeczy cenne i najrzadsze przemieszane są z substancjami, które łatwo możesz uzyskać z ziół rosnących na miejscu. Zobacz… aghalingho sproszkowany pochodzi od Kitajczyków i mam go od pewnego uczonego arabskiego. Aloes zwyczajny pochodzi z Indii, świetnie zabliźnia rany. Pięciornik wskrzesza zmarłych lub, właściwie mówiąc, budzi tych, którzy stracili zmysły. Arszenik, nader niebezpieczny, śmiertelna trucizna dla każdego, kto go spożyje. Ogórecznik, roślina dobra na chore płuca. Betonika, dobra na pęknięcia czaszki. Mastyks powściąga flukta płucne i dokuczliwe katary. Mirra…
– Mirra magów? – spytałem.
– Taż sama, lecz dobra również dla zapobieżenia poronieniom. A to mumija, niezmiernie rzadka, wytworzona podczas rozkładu zmumifikowanych zwłok, służy do sporządzania wielu prawie cudownych medykamentów. Mandragora, dobra na sen…
– I na budzenie cielesnego pożądania – dodał Wilhelm.
– Powiadają, lecz tutaj nie używa się jej w tym celu, jak możesz się domyślić. – Seweryn się uśmiechnął. – A spójrzcie tutaj – rzekł, biorąc do ręki jedną z ampułek. – To siny kamień, cudowny na oczy.
– A to, co to jest? – zapytał żywo Wilhelm, dotykając kamienia leżącego na jednej z półek.
– Ten? Dostałem go dawno temu. Zdaje się, że to będzie lopris amatiti lub lapis emaitis. Podobno ma rozmaite właściwości lecznicze, lecz nie odkryłem jeszcze jakie. Znasz go?
– Tak – odpowiedział Wilhelm – ale nie jako lekarstwo.
Z torby na piersiach wydobył nożyk i powoli przysunął go do kamienia. Kiedy nożyk znalazł się w niewielkiej odległości od kamienia, przemieszczany z najwyższą ostrożnością dłonią Wilhelma, ujrzałem, że ostrze skoczyło nagle, jakby Wilhelm poruszył przegubem dłoni, który wszak trzymał napięty. I ostrze przylgnęło do kamienia z leciutkim metalicznym brzękiem.
– Spójrz – rzekł Wilhelm. – To magnes.
– Do czego służy? – zapytałem.
– Do rozmaitych rzeczy, o których ci opowiem. Ale teraz chciałbym wiedzieć, Sewerynie, czy nie ma tutaj czegoś, co mogłoby zabić człowieka.
Seweryn zastanowił się przez moment, powiedziałbym zbyt długi, zważywszy na to, jak przejrzystej udzielił odpowiedzi.
– Wiele rzeczy. Powiedziałem ci już, że granica między lekarstwem a trucizną jest nikła, Grecy jedno i drugie nazywają pharmakon.
– I nic nie zniknęło stąd ostatnio?
Seweryn znów się zastanowił, a potem, ważąc słowa, rzekł:
– Ostatnio nie.
– A dawniej?
– Któż to wie? Nie pamiętam. Jestem w tym opactwie od trzydziestu lat, w szpitalu zaś od dwudziestu pięciu.
– Zbyt długo jak na ludzką pamięć – zgodził się Wilhelm. Potem dodał nagle: – Mówiliśmy wczoraj o roślinach mogących wywoływać wizje. Które to?
Gestern i wyrazem twarzy Seweryn okazał żywe pragnienie uniknięcia tego tematu.
– Muszę się zastanowić, bo sam wiesz, mam tutaj tyle cudownych substancji. Lecz mówmy raczej o Wenancjuszu. Co o tym powiesz?
– Muszę się zastanowić – odparł Wilhelm.
Pryma
Kiedy to Bencjusz z Uppsali wyznaje pewne rzeczy, inne jeszcze wyznaje Berengar z Arundel, Adso zaś dowiaduje się, czym jest prawdziwa pokuta
Nieszczęsne zdarzenie wywróciło do góry nogami tok życia we wspólnocie. Nieład spowodowany odnalezieniem