Ogród bestii. Jeffery Deaver. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jeffery Deaver
Издательство: PDW
Серия: Jeffery Deaver
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788376487595
Скачать книгу

      – Mamy świadka, panie inspektorze – zawołał jeden z młodszych funkcjonariuszy szupo. – Ale nie jest za bardzo rozmowny.

      Świadek. Wspaniale! Kohl ruszył za policjantem do wylotu alei. Drugi z funkcjonariuszy szupo prowadził przed sobą czterdziestokilkuletniego mężczyznę, który był ubrany w odzież roboczą. Lewe oko miał szklane, a prawa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż boku. Jeden z czterech milionów, które przeżyły wojnę, ale to straszne doświadczenie na zawsze zmieniło ich ciała.

      Policjant popchnął mężczyznę w stronę Kohla.

      – Wystarczy – rzekł stanowczo inspektor. – Dziękuję. – Zwracając się do świadka, powiedział: – Proszę pokazać papiery.

      Człowiek podał mu dokument, na który Kohl rzucił okiem. Kiedy oddawał mu dowód, nie pamiętał już, co w nim było napisane, ale nawet pobieżne legitymowanie na ogół skłaniało świadków do wyjątkowo ochoczej współpracy.

      Choć nie zawsze.

      – Chciałbym pomóc, ale jak już mówiłem temu policjantowi, właściwie niewiele widziałem. – Mężczyzna zamilkł.

      – Tak, tak, proszę mi powiedzieć, co pan widział. – Kohl ponaglił go niecierpliwym ruchem mięsistej ręki.

      – Tak, panie inspektorze. Szorowałem schody do sutereny pod czterdziestym ósmym. Tam. – Wskazał na dom stojący za wylotem alei. – Jak pan widzi, byłem poniżej poziomu chodnika. Usłyszałem coś, jakby strzelił gaźnik auta.

      Kohl chrząknął. Od trzydziestego trzeciego tylko idiota mógłby przypuszczać, że słyszy strzał gaźnika. Inni przypuszczali, że słyszą strzały z broni.

      – Nie przejąłem się i dalej sprzątałem. – Na dowód pokazał mokrą koszulę i spodnie. – A dziesięć minut później usłyszałem gwizd.

      – Gwizd? Policyjny gwizdek?

      – Nie, panie inspektorze. Jakby ktoś gwizdnął przez zęby.

      Dość głośno. Zobaczyłem jakiegoś człowieka wychodzącego z alei. Gwizdał na taksówkę. Zatrzymała się przed moim budynkiem i usłyszałem, jak ten człowiek mówi kierowcy, żeby go zawiózł do restauracji „Ogród Letni”.

      Gwizdnął? – zdziwił się Kohl. Niespotykane. Gwizdać można na psa i konia. Ale zatrzymanie w ten sposób taksówki byłoby obraźliwe dla taksówkarza. W Niemczech wszystkie zawody zasługiwały na jednakowy szacunek. Czyżby to oznaczało, że podejrzany jest obcokrajowcem? Czy tylko niegrzecznym Niemcem? Zapisał tę uwagę w notesie.

      – Numer taksówki? – musiał spytać Kohl, choć z góry spodziewał się odpowiedzi.

      – Och, nie mam pojęcia, panie inspektorze.

      – „Ogród Letni”. – Była to dość popularna nazwa. – Która to restauracja?

      – Chyba słyszałem „Rosenthaler Strasse”.

      Kohl skinął głową, ciesząc się z tak dobrego tropu na początku śledztwa.

      – Krótko – jak wyglądał ten mężczyzna?

      – Mówiłem, że stałem na schodach do sutereny. Widziałem go tylko z tyłu, kiedy zatrzymywał taksówkę. Był wysoki, miał ponad dwa metry. Mocno zbudowany, ale nie gruby. Ale mówił z akcentem.

      – Z jakim? Z innej części Niemiec? Czy z innego kraju?

      – Powiedziałbym, że jakby z południa. Ale mam brata niedaleko Monachium i to brzmiało trochę inaczej.

      – Może cudzoziemiec? Przyjechało ich sporo na olimpiadę.

      – Nie wiem, panie inspektorze. Całe życie spędziłem w Berlinie. I tylko raz wyjechałem z ojczyzny. – Wskazał na swoje bezwładne ramię.

      – Miał skórzaną torbę?

      – Tak, chyba tak.

      – Stąd pewnie te płatki skóry – powiedział do Janssena Kohl i zwracając się ponownie do świadka, spytał: – I nie widział pan jego twarzy?

      – Mówiłem już, że nie, panie inspektorze.

      Kohl ściszył głos.

      – Gdybym powiedział, że nie zapiszę pańskiego nazwiska i nie będzie pan miał nic wspólnego z tą sprawą, może przypomni pan sobie coś więcej?

      – Mówię prawdę, panie inspektorze, nie widziałem jego twarzy.

      – Wiek?

      Mężczyzna pokręcił głową.

      – Wiem tylko, że był wysoki, miał na sobie jasny garnitur… nie potrafię powiedzieć, jakiego koloru. A, na głowie miał kapelusz, taki, jaki nosi minister lotnictwa Göring.

      – To znaczy jaki? – zapytał Kohl.

      – Z wąskim rondem. Brązowy.

      – No, to już coś. – Kohl zlustrował dozorcę. – Doskonale, może pan odejść.

      – Heil Hitler – powiedział mężczyzna z żałosnym entuzjazmem i zasalutował, wkładając w gest tym więcej zapału, że musiał go wykonać lewą ręką.

      Inspektor odpowiedział mu roztargnionym Heil i wrócił na miejsce zbrodni. Szybko pozbierali sprzęt.

      – Pospieszmy się. Jedziemy do „Ogrodu Letniego”.

      Ruszyli do samochodu. Willi Kohl spojrzał na własne nogi, krzywiąc się z bólu. Nawet kosztowne skórzane buty wypchane miękką owczą wełną nie pomagały jego znękanym stopom. Bruk był dla nich szczególnie okrutny.

      Nagle inspektor zauważył, że idący obok niego Janssen zwolnił.

      – Gestapo – szepnął młody człowiek.

      Skonsternowany Kohl uniósł głowę i ujrzał zbliżającego się do nich Petera Kraussa w wyświechtanym brązowym garniturze i filcowym kapeluszu w podobnym kolorze. Pół kroku za nim szli jego dwaj młodsi podwładni, mniej więcej w wieku Janssena.

      Och, tylko nie teraz! Podejrzany mógł już dotrzeć do restauracji, nieświadomy, że go namierzono.

      Krauss niespiesznie podszedł do dwóch funkcjonariuszy kripo. Minister propagandy Goebbels kazał swoim fotografom robić inscenizowane zdjęcia modelowych Aryjczyków wraz rodzinami, które później wykorzystywał w swoich publikacjach. Peter Krauss mógłby być bohaterem setek takich fotografii. Był wysokim i szczupłym blondynem. Kiedyś pracował z Kohlem, ale gestapo zaproponowało mu miejsce u siebie, ponieważ zdobył cenne doświadczenia w Departamencie 1A Kripo, który zajmował się przestępstwami politycznymi. Gdy tylko do władzy doszli narodowi socjaliści, departament został przekształcony, zmieniając się w gestapo. Krauss jak wielu Prusaków był nordykiem z domieszką krwi słowiańskiej, ale plotka głosiła, że zaproponowano mu przejście z kripo na Prinz Albrecht Strasse dopiero wówczas, gdy zmienił imię Pietr, które brzmiało zanadto słowiańsko.

      Kohl słyszał, że Krauss jest skrupulatnym śledczym, lecz nigdy nie pracowali razem; Kohl zawsze odmawiał prowadzenia spraw politycznych, a teraz kripo dostało zakaz angażowania się w dochodzenia tego rodzaju.

      – Dzień dobry, Willi – powiedział Krauss.

      – Heil. Co cię tu sprowadza, Peter?

      Janssen skinął mu głową, a funkcjonariusz gestapo uczynił to samo.

      – Dostałem telefon od naszego szefa – rzekł do Kohla.

      Czyżby miał na myśli samego Heinricha Himmlera? Całkiem możliwe, pomyślał Kohl. Miesiąc temu zwierzchnik SS podporządkował sobie wszystkie siły policyjne w Niemczech i utworzył sipo,