Millennium. David Lagercrantz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: David Lagercrantz
Издательство: PDW
Серия: Millennium
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788380153851
Скачать книгу
co to takiego. Wiedział tylko, że ma coś wspólnego z Lisbeth. Potem sobie przypomniał, że Agneta, mama Lisbeth, miała w rodzinie wędrowców. Jej dziadek chyba jeździł z taborem i dlatego figurowała w rejestrach, których sporządzanie później stało się nielegalne.

      – A czy nie jest tak… – zaczął.

      – Jak?

      – …że Ivar rzeczywiście uważa się za kogoś wartościowszego?

      – Z pewnością tak jest.

      – Mam na myśli więzy krwi lub pochodzenie.

      – To byłoby bardzo dziwne. Krew Mannheimera jest przecież tak błękitna, jak tylko się da. Do czego zmierzasz?

      – Sam nie wiem.

      Malin wyglądała na skupioną i smutną. Mikael znów ją pogłaskał po ramionach. Dotarło do niego, co musi sprawdzić. Jeśli zajdzie taka potrzeba, cofnie się w czasie aż do starych ksiąg kościelnych.

      LISBETH UDERZYŁA MOCNO. Może nawet zbyt mocno. Zrozumiała to, jeszcze zanim Benito opadła na ziemię, a nawet zanim ją trafiła. Dostrzegła to w samej lekkości ruchów, w pozbawionej oporu sile – jak każdy atleta specjalizujący się w sportach walki wiedziała, że najlepiej wykończonych ciosów prawie się nie wyczuwa. Zadała Benito nieoczekiwany cios prosto w krtań, a potem dwa razy zdzieliła ją łokciem w szczękę. Zrobiła krok w bok, nie tylko po to, żeby zrobić miejsce na upadek. Chciała ogarnąć sytuację. Dzięki temu zobaczyła, że Benito upadła, nie podpierając się rękoma, i huknęła twarzą i brodą o podłogę. Lisbeth usłyszała trzask łamanych kości. To było więcej, niż się spodziewała.

      Benito naprawdę oberwała. Leżała nieruchomo na brzuchu, z wykręconą głową i twarzą skrzywioną w straszliwym grymasie. Z jej strony nie dochodziły żadne dźwięki, nawet oddech. Nikt nie opłakiwałby Benito mniej niż Lisbeth Salander, ale jej śmierć byłaby niepotrzebną komplikacją. Poza tym obok stała Tine Grönlund.

      Tine Grönlund nie dało się porównać z Benito. W żadnym wypadku. Wydawała się urodzona do wykonywania poleceń kogoś, kto nią steruje. Ale była wysoka, żylasta i szybka, a przy jej zasięgu nie było łatwo zablokować cios, zwłaszcza kiedy padał z boku, tak jak teraz. Udało jej się to tylko w połowie. Dzwoniło jej w uszach, paliły ją policzki i przygotowywała się do kolejnej walki. Ale uniknęła jej. Zamiast dalej walczyć, Tine utkwiła wzrok w leżącej Benito. Nadal nie wyglądała dobrze.

      Nie chodziło tylko o krew, która wypływała z ust i rozgałęziała się na betonie w małe, przypominające szpony strużki. Chodziło o całe wykręcone ciało i twarz. Benito w najlepszym razie wyglądała jak kandydatka do psychiatryka.

      – Benito, żyjesz? – syknęła Tine.

      – Żyje – odparła Lisbeth, choć wcale nie była taka pewna.

      Zdarzało jej się nokautować ludzi, zarówno na ringu, jak i poza nim, i zawsze towarzyszyły temu mniej lub bardziej wyraźne pojękiwania albo drobne ruchy. Tym razem panowała cisza, potęgowana ciężarem ciała i nerwowymi wibracjami powietrza.

      – Kurwa, przecież ona jest kompletnie bez życia – syknęła Tine.

      – Rzeczywiście nie wygląda zbyt żwawo – odparła Lisbeth.

      Tine wymruczała jakąś groźbę i uniosła pięści. Potem jednym zamaszystym ruchem znalazła się za drzwiami. Lisbeth została na miejscu. Stała na szeroko rozstawionych nogach i w skupieniu spoglądała na Farię Kazi. Ta siedziała na łóżku w za dużej niebieskiej koszuli, obejmowała kolana i patrzyła na nią ze zdumieniem.

      – Wyciągnę cię stąd – powiedziała Lisbeth.

      HOLGER PALMGREN LEŻAŁ NA ŁÓŻKU rehabilitacyjnym w mieszkaniu na Liljeholmen i myślał o rozmowie z Lisbeth. Nadal się gryzł, że jeszcze nie mógł odpowiedzieć na jej pytanie. Pielęgniarka go ignorowała, a on był zbyt słaby, żeby samodzielnie odszukać dokumenty. Cierpiał na bóle bioder i nóg i nie mógł pokonywać większych odległości, nawet z balkonikiem. Potrzebował pomocy przy prawie wszystkich czynnościach. Wciąż miał w domu pielęgniarki, a większość z nich traktowała go jak pięcioletnie dziecko i najwyraźniej nie lubiła swojej pracy czy w ogóle starych ludzi. Czasem, choć nie za często – pozostał w końcu dumny – żałował, że tak zdecydowanie odrzucił ofertę Lisbeth, która proponowała mu wykwalifikowaną pomoc z prywatnych pieniędzy. Kilka dni temu zapytał młodą i opryskliwą Maritę, która zawsze się krzywiła z obrzydzeniem, kiedy miała go wyciągnąć z łóżka, czy ma dzieci.

      – Nie chcę rozmawiać o moim życiu prywatnym – odburknęła.

      Doszło do tego, że traktowano go jak natręta, kiedy chciał być po prostu miły. Uważał, że starość to poniżenie, gwałt na człowieku. Niedawno, kiedy musiał zmienić pieluchę, przypomniał mu się wiersz Gunnara Ekelöfa Powinni się wstydzić.

      Po raz ostatni czytał go w młodości, jednak pamiętał w miarę dobrze, może nie co do słowa, ale mniej więcej. Opowiadał o mężczyźnie – prawdopodobnie alter ego poety – piszącym swoistą przedmowę do swojej śmierci, w której życzył sobie, żeby na samym końcu ludzie zobaczyli jego zaciśniętą pięść wśród lilii wodnych i bańki od słów wypowiadanych na dnie.

      Czuł się tak źle, że ten wiersz dawał mu jedyną nadzieję, jaka pozostała – przekorę! Nie miał wątpliwości, że będzie coraz gorzej i wkrótce będzie tylko leżał w łóżku jak tobołek, prawdopodobnie pogrążony w demencji. Naprawdę mógł się spodziewać tylko śmierci. Ale nie musiał tego akceptować – takie właśnie było przesłanie wiersza i płynąca z niego pociecha. Mógł zacisnąć pięść w niemym proteście. Mógł opaść na dno, dumny i zbuntowany. Przeciwko bólowi, pieluchom, bezruchowi i całemu temu poniżeniu.

      Choć oczywiście życie nie było tylko czarne jak noc. Nadal miał przyjaciół, przede wszystkim Lisbeth, no i Lulu, która wkrótce przyjdzie i pomoże mu się dostać do dokumentów. Lulu pochodziła z Somalii, była postawna, piękna i miała długie włosy zaplecione w warkocz. Jej spojrzenie było tak głębokie, że zwracało mu odrobinę szacunku dla samego siebie. To Lulu się nim opiekowała przed snem, przyklejała plastry z morfiną, wkładała nocną koszulę i kładła go do łóżka. Nawet jeśli nadal nie mówiła bezbłędnie po szwedzku, jej słowa zawsze były szczere. Nie zadawała żadnych głupich pytań w liczbie mnogiej, typu: „Dobrze się czujemy, prawda?”. Chciała wiedzieć, co powinna studiować i czego się uczyć, była ciekawa, co Holger robił w życiu i co myślał. Patrzyła na niego jak na człowieka, nie jak na pozbawionego historii starucha.

      Lulu była obecnie jedynym jasnym punktem w jego życiu i jedyną osobą, z którą rozmawiał o Lisbeth i o swojej wizycie w więzieniu Flodberga. A wizyta była koszmarem. Sam widok wysokich murów sprawił, że zaczął się trząść. Jak mogli umieścić Lisbeth w takim miejscu? Przecież dokonała czegoś wielkiego. Uratowała dziecko. A mimo to przebywała w towarzystwie najgorszych przestępczyń w kraju. To był skandal. Kiedy ją zobaczył w sali odwiedzin, był tak wzburzony, że nie panował nad językiem, choć miał to w zwyczaju.

      Zapytał o tatuaż smoka. Zawsze się nad nim zastanawiał, a poza tym należał przecież do pokolenia nierozumiejącego tej formy sztuki. Po co się ozdabiać czymś, co nigdy nie zniknie, skoro my jako ludzie wciąż się zmieniamy i rozwijamy?

      Lisbeth odpowiedziała krótko i zwięźle, a mimo to jej słowa były bardziej niż wystarczające. Bardzo go to ujęło, zaczął ględzić nerwowo i nieskładnie, z całą pewnością napychał jej głowę bzdurami. To było tak idiotyczne, zwłaszcza że sam nie wiedział, o czym mówi. Co go