Późniejsze zdarzenia określał mianem napaści.
Rozdział 5
18 czerwca
FARIA KAZI SIEDZIAŁA SKULONA na łóżku w celi i obejmowała rękoma kolana. Miała dwadzieścia lat i według obrazu samej siebie była tylko bladym, znikającym cieniem. A przecież mało kto potrafił się oprzeć jej urokowi już od czasu, kiedy w wieku czterech lat przybyła do Szwecji z Dhaki, stolicy Bangladeszu.
Dorastała w wieżowcu na przedmieściach Sztokholmu zwanych Vallholmen, z czterema braćmi – jednym młodszym i trzema starszymi. Jej ojciec, Karim, szybko założył sieć pralni chemicznych i wiodło mu się całkiem dobrze. W końcu kupił mieszkanie spółdzielcze z dużymi oknami w Sickli. W dzieciństwie nie było żadnych dramatów.
Faria grała w koszykówkę i miała dobre oceny, zwłaszcza z języków. Uwielbiała szyć i rysować mangi. Jednak kiedy wkroczyła w wiek nastoletni, kawałek po kawałku zaczęto odbierać jej wolność. Najwyraźniej miało to związek z jej pierwszą miesiączką i z tym, że w ich dzielnicy gwizdano za nią na palcach. Mimo to była przekonana, że zmiana przychodzi z zewnątrz, niczym zimny wschodni wiatr. Sytuacja stała się jeszcze gorsza, kiedy jej mama, Aisza, zmarła na wylew. Wraz z jej odejściem rodzina straciła nie tylko matkę, ale również okno na świat i głos rozsądku.
Teraz, w więzieniu, Faria przywołała w myślach Hassana Ferdousiego, imama z Botkyrki, i jego niezapowiedzianą wizytę w ich domu w Sickli pewnego wieczoru. Kochała imama i tęskniła za rozmową z nim. Jednak Hassan Ferdousi nie przyszedł na pogaduszki.
– Wypaczyliście sens islamu – usłyszała jego syczący ton dobiegający z kuchni. – Jeśli tak dalej pójdzie, będzie źle, naprawdę źle.
Po tym wieczorze sama doszła do takiego wniosku. Jej obaj bracia, Ahmed i Baszir, mieli w sobie coraz bardziej niezdrowe emocje, surowość i nienawiść. To oni, nie ojciec, kazali jej nosić nikab, nawet jeśli szła tylko po mleko do sklepu za rogiem. Najlepiej byłoby, gdyby po prostu gniła w domu. Jej brat Razan nie był aż tak kategoryczny ani szczególnie zaangażowany. Miał inne zainteresowania. Nawet jeśli najczęściej słuchał Ahmeda i Baszira, przez większość czasu pracował w sklepach ojca i odpowiadał za prace krawieckie. Ale nie był dla niej oparciem i też miał ją na oku.
Mimo nadzoru Faria od czasu do czasu potrafiła znaleźć luki i wypełnić je wolnością, nawet jeśli za każdym razem wymagało to pomysłowości i kłamstw. Nadal miała swój komputer i pewnego dnia wyczytała, że w Kulturhuset w Sztokholmie nie kto inny jak Hassan Ferdousi ma rozmawiać z rabinem Goldmanem o religijnym prześladowaniu kobiet. Akurat miała za sobą maturę zdaną w liceum na Kungsholmen. Był koniec czerwca, od dziesięciu dni nie wychodziła z domu i miała wielką ochotę uwolnić się od siły, która nie dawała jej żyć. Z trudem przekonała ciotkę Fatimę. Niezamężna ciotka pracowała jako kartograf i była jej ostatnią sojuszniczką w rodzinie. Zrozumiała jej desperację i w końcu zgodziła się powiedzieć, że są umówione na skromną kolację. Z jakiegoś powodu bracia w to uwierzyli.
Fatima przyjęła ją w swoim mieszkaniu w dzielnicy Tensta, ale od razu pozwoliła się wymknąć do centrum. Oczywiście nie mogło być mowy o żadnych większych ekscesach, Faria musiała wrócić o wpół do dziewiątej i czekać na Baszira, który miał ją stamtąd odebrać. Jednak do tego czasu mogła przebywać gdzie indziej. Pożyczyła czarną sukienkę i buty na obcasie. To była oczywiście przesada. Nie szła przecież na przyjęcie. Miała wziąć udział w debacie o religii i represjach. Chciała jednak dobrze się ubrać. Czuła, że okazja jest uroczysta. Mimo to prawie nie pamiętała, o czym dyskutowano. Była zbyt przejęta, że tam jest i widzi tych wszystkich ludzi wśród publiczności. Ze dwa razy była poruszona bez żadnego powodu. Po debacie nadszedł czas na pytania. Ktoś z publiczności chciał wiedzieć, dlaczego kobiety zawsze cierpią, kiedy mężczyźni ustanawiają swoje religie. Hassan Ferdousi nieco mętnie odpowiedział:
– To głęboko zasmucające, kiedy z największej istoty we wszechświecie robimy narzędzie własnej małości.
Myślała o tych słowach, kiedy ludzie wokół niej zaczęli się podnosić z krzeseł. Młody mężczyzna w dżinsach i białej koszuli szedł w jej stronę. Była tak nieprzyzwyczajona do patrzenia na chłopaków w swoim wieku bez nikabu i hidżabu, że czuła się naga, wystawiona na widok publiczny. A jednak nie uciekła. Siedziała na miejscu i ukradkiem na niego spoglądała. Mógł mieć ze dwadzieścia pięć lat, nie był zbyt wysoki czy pewny siebie, ale jego oczy błyszczały. W jego chodzie była swoista lekkość, która kontrastowała z ciężarem i mrokiem w spojrzeniu. Wydawał się zawstydzony i zbity z tropu, co tylko wzbudzało poczucie bezpieczeństwa. Zwrócił się do niej w języku bengalskim:
– Jesteś z Bangladeszu, prawda?
– Skąd wiesz?
– Tak czułem. A skąd dokładnie?
– Z Dhaki.
– Ja też.
Jego uśmiech był tak ciepły, że nie mogła go nie odwzajemnić. Ich spojrzenia się spotkały. Poczuła w środku ssanie. Na pewno mówili coś jeszcze. A jednak pamiętała tylko, że szli placem Sergela i od razu zaczęli rozmawiać wyjątkowo otwarcie. Jeszcze zanim zdążyli się sobie przedstawić, on opowiedział o blogu z Dhaki. Blogu, który walczył o wolność słowa i prawa człowieka, czym prowokował krajowych islamistów. Autorzy byli umieszczeni na listach śmierci, a islamiści zaczęli ich mordować, jednego po drugim. Zarzynano ich maczetami, a policja i rząd nie robili nic.
– Nawet nie kiwnęli palcem – powiedział.
Dlatego musiał opuścić Bangladesz i swoją rodzinę i dostał azyl w Szwecji.
– Któregoś razu byłem przy tym. Byłem tuż obok. Miałem na koszulce krew najlepszego przyjaciela – opowiadał.
Nawet jeśli nie do końca go wtedy zrozumiała, wyczuła w nim smutek większy nawet od jej własnego i miała wrażenie bliskości, której nie powinno się odczuwać tak szybko. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miała wrażenie, że żyje w pełni. Nie trwało to jednak długo. Poczuła niepokój i zobaczyła przed sobą czarne oczy Baszira. Uczucie minęło już na Gamla Stan. Ale i tak było bardziej niż wystarczające. Przez następne dni i tygodnie wracała myślami do tamtego spotkania jak do sekretnej skrzyni ze skarbami.
Nie należało więc się dziwić, że także w więzieniu mocno się go uczepiła. Zwłaszcza teraz, wieczorem, w oczekiwaniu na drgania wywołane przez przejeżdżający pociąg towarowy. Słyszała zbliżające się kroki Benito i całą sobą czuła, że będzie gorzej niż kiedykolwiek.
ALVAR OLSEN ZNÓW SIEDZIAŁ w swoim biurze i czekał na telefon od dyrektora więzienia, Rikarda Fagera. Czas jednak płynął, a telefon wciąż milczał. Alvar zaklął pod nosem i zaczął myśleć o Vildze. W zasadzie powinien mieć wolny dzień i być z córką na turnieju piłki nożnej w Västerås. Wszystko odwołał. Nie miał odwagi opuścić miejsca pracy. Po raz setny zadzwonił do swojej ciotki, czując się jak najgorszy ojciec w dziejach. Ale co miał zrobić?
Jego plany usunięcia Benito z oddziału spełzły na niczym. O wszystkim ją poinformowano, posyłała mu nienawistne spojrzenia, a cała placówka wydawała się doprowadzona do wrzenia. Więźniarki szeptały po kątach,