– Odpowiedzcie kolegom.
– Tak jest, panie poruczniku.
Nemeczek przyłożył zwiniętą w trąbkę dłoń do ust i swoim cienkim, dziecinnym głosem zawołał:
– Hola ho!
Potem zeszli z fortecy i ruszyli w stronę Placu. Na środku Placu, skupieni w małej grupce, czekali na nich Czonakosz, Weiss, Kende, Kolnay i jeszcze kilku chłopców. Na widok Boki wszyscy stanęli na baczność, Boka bowiem był ich dowódcą, kapitanem.
– Cześć – powiedział Boka.
Kolnay wystąpił krok naprzód.
– Melduję posłusznie – powiedział – kiedy przyszliśmy, furtka nie była zamknięta. A zgodnie z regulaminem powinna być zamknięta od środka.
Boka surowo spojrzał na stojącą za nim asystę. A wszyscy spojrzeli na Nemeczka. Ten już przykładał rękę do serca, żeby przysiąc, iż to nie on zostawił furtkę otwartą, kiedy kapitan odezwał się:
– Kto wchodził ostatni?
Zapadła cisza. Nikt bowiem nie wszedł ostatni. Jeszcze przez chwilę panowało milczenie. Nagle Nemeczkowi rozjaśniła się twarz i powiedział:
– Melduję posłusznie, to pan kapitan wszedł ostatni.
– Ja? – zdziwił się Boka.
– Tak jest.
Boka zastanawiał się przez chwilę.
– Masz rację – stwierdził z powagą. – Zapomniałem zasunąć zasuwę. Panie poruczniku, proszę wpisać za karę moje nazwisko do czarnej księgi – zwrócił się do Gereba.
Gereb wyjął z kieszeni mały, czarny notes i wielkimi literami wpisał „Janosz Boka”. A obok, żeby było wiadomo, o jakie przewinienie chodzi, dopisał „furtka”.
Taka postawa dowódcy podobała się chłopcom. Boka wymierzał sprawiedliwość nawet samemu sobie. Był to przykład prawdziwego męstwa, o jakim nawet na lekcjach łaciny nie słyszeli, choć przecież wiele im mówiono o dzielnych Rzymianach. Lecz Boka był tylko zwykłym człowiekiem i miał też swoje słabości. Wprawdzie ukarał siebie, ale zaraz zwrócił się do Kolnaya, który zameldował o tym, że furtka nie została zamknięta.
– A ty nie powinieneś tak paplać i skarżyć. Panie poruczniku, proszę wpisać Kolnaya za donosicielstwo.
Pan porucznik sięgnął więc znów po złowieszczy notes i wpisał Kolnaya. Stojący z tyłu Nemeczek z radości, że to nie jego nazwisko wpisują do notesu, zaczął tańczyć czardasza. Trzeba bowiem wiedzieć, że w notesie figurowało wyłącznie nazwisko Nemeczka, bo wszyscy, zawsze i za wszystko, kazali wpisywać Nemeczka. I zbierający się co sobota trybunał osądzał jedynie Nemeczka. Co tu dużo mówić, tak to już było. Bo Nemeczek był jedynym szeregowcem.
Zakończono sprawy porządkowe i rozpoczęła się wielka narada. Po chwili wszyscy znali już sensacyjną wiadomość, że oto wódz czerwonych koszul, Feri Acz, odważył się wtargnąć w samo serce Placu Broni, że wdrapał się na środkową cytadelę i zabrał chorągiew. Oburzenie chłopców nie miało granic. Wszyscy otoczyli Nemeczka, który do swojej relacji dorzucał coraz to nowe szczegóły.
– A czy mówił coś do ciebie?
– No pewnie! – chwalił się Nemeczek.
– Co mówił?
– Krzyknął do mnie.
– Co krzyknął?
– Zawołał: „Nie boisz się, Nemeczku?” – tu jasnowłosy chłopiec przełknął ślinę, bo wiedział przecież, że to nieprawda. Że było całkiem inaczej. Bo z opowiadania wynikało, że Nemeczek jest niesłychanie odważny. Tak odważny, że Feri Acz aż się zdziwił i zapytał go: „Nie boisz się, Nemeczku?”.
– A co tyś mu odpowiedział?
– Nic. Stanąłem pod fortecą. A on zszedł na drugą stronę i zniknął. Uciekł.
– To nieprawda! – krzyknął Gereb. – Feri Acz jeszcze przed nikim nie uciekał!
Boka spojrzał na Gereba.
– Ejże! Co ty go tak bronisz! – powiedział.
– Wcale nie bronię, mówię tylko – powiedział już nieco ciszej Gereb – że jest mało prawdopodobne, żeby Feri Acz przestraszył się Nemeczka.
Wszyscy roześmieli się. Rzeczywiście, to było mało prawdopodobne. Nemeczek, zbity z tropu, stał w środku grupy chłopców i wzruszał ramionami. Po chwili na środek wystąpił Boka.
– Słuchajcie, musimy coś zrobić – powiedział. – Na dziś zresztą wyznaczyliśmy wybory. Wybierzemy przewodniczącego. I to takiego, który będzie miał nieograniczoną władzę i któremu wszyscy bez zastrzeżeń się podporządkują. Możliwe, że z powodu tej sprawy dojdzie do wojny i wtedy będziemy potrzebowali dowódcy, który ustali strategię jak w prawdziwej bitwie. Szeregowy, wystąp! Baczność! Przygotujcie tyle kartek, ilu nas jest. I niech każdy na swojej kartce napisze, kto ma być przewodniczącym. Potem wrzucimy kartki do czapki i kto dostanie najwięcej głosów, ten zostanie przewodniczącym.
– Niech żyje! – krzyknęli wszyscy jednym głosem, a Czonakosz włożył dwa palce do ust i gwizdnął przenikliwie niczym parowóz. Zaczęto wyrywać z notesów kartki, Weiss wyjął swój ołówek. Dwóch chłopców zaczęło się sprzeczać, czyj kapelusz dostąpi zaszczytu urny wyborczej. Kolnay i Barabasz, którzy zawsze mieli do siebie pretensje, omal się o to nie pobili. Kolnay twierdził, że kapelusz Barabasza nie nadaje się do tego celu, bo jest brudny, Kende natomiast uważał, że kapelusz Kolnaya jest jeszcze brudniejszy. Z tego sporu oczywiście natychmiast wyniknęło sprawdzanie stopnia zabrudzenia obu nakryć głowy. Małym scyzorykiem zaczęli zdrapywać brud, aby przekonać się, która warstwa grubsza. No i zagapili się, bo w tym czasie Czele oddal na społeczny cel swój mały czarny kapelusik. W takich sprawach elegant Czele był nie do pokonania.
Nemeczek natomiast, ku zdumieniu wszystkich, zamiast rozdawać kartki, wykorzystał okazję, że przez chwilę skupiła się na nim cała uwaga, i ściskając w zabrudzonej dłoni karteluszki, wystąpił krok naprzód. Stanął na baczność i odezwał się drżącym głosem:
– Melduję, panie kapitanie, że tak dłużej nie może być, żebym tylko ja był tu szeregowcem… Od czasu jak założyliśmy nasz związek, wszyscy już awansowali i są oficerami, a tylko ja jeden ciągle jestem szeregowcem i wszyscy mi rozkazują… i wszystko tylko ja muszę robić… i… i…
Nemeczek tak się wzruszył swoją niedolą, że po twarzy zaczęły mu spływać grube łzy.
– Trzeba go wykluczyć ze związku – chłodno zaproponował Czele.
– Beczy – powiedział ktoś inny.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. To rozżaliło Nemeczka do reszty. Uczuł kłucie w sercu, zaszlochał i głośno łkając, wyjąkał:
– Zobaczcie w… w… czarnej księdze… tam też tylko ja… zawsze tylko ja jestem wpisywany… jak ten pies…
Boka przerwał mu spokojnym głosem:
– Jeśli natychmiast nie przestaniesz płakać, nie będziesz mógł więcej tutaj przychodzić. Nie zadajemy się z beksami.
Słowo „beksa” wywarło wrażenie. Mały, biedny Nemeczek okropnie się przestraszył, powoli opanował szloch. Wtedy kapitan położył mu rękę na ramieniu.
– Jeśli będziesz się dobrze sprawował i odpowiednio zasłużysz, to jeszcze w maju awansujesz na oficera. Na razie jednak pozostaniesz szeregowcem.
Chłopcy