Mortka zajął miejsce za stołem, a Lupa podszedł do stojącej w rogu kamery.
– Będę nagrywał – oznajmił i włączył urządzenie.
Bratkowski posłał mu zdumione spojrzenie, a potem odchylił się lekko na krześle i założył dłonie na brzuch. Uśmiechał się. Mortka odniósł wrażenie, że Bratkowski już się zastanawia, jak opowiedzieć o tym wszystkim pozostawionym w Strudze Zdrowia znajomym, żeby osiągnąć najlepszy towarzyski efekt.
– Jak się pan nazywa? – zaczął komisarz.
– Grzegorz Bratkowski.
– Adres zameldowania?
– Wrocław.
– Ulica?
– Przecież macie to na dowodzie osobistym, który mi zabraliście – odpowiedział Bratkowski i prychnął rozbawiony.
– Adres zamieszkania?
– Wynajmuję tu w okolicy taką chatę letniskową. Od dłuższego już czasu.
– Ale dalej jest pan zameldowany we Wrocławiu?
– Tak. To chyba nie jest karalne?
– Jest. Ale tym akurat nie będziemy się teraz kłopotać. Czym się pan zajmuje?
– Zajmuje?
– Zawodowo.
– Jestem rentierem – oznajmił dumnie Bratkowski, huśtając się na krześle. Mortka miał ochotę kopnąć w nogę od mebla, tak żeby mężczyzna się przewrócił.
– Rentierem? Co to znaczy?
– To znaczy, że zarobiłem dość pieniędzy, żeby żyć z odsetek. To właśnie robię.
– Zarobił pan? To dziwne… – Mortka przerwał, żeby otworzyć teczkę. Przerzucił kilka kartek, szukając notatek. Właściwie nie musiał tego robić. Wszystko pamiętał, ale dzięki temu drobnemu przedstawieniu chciał zburzyć dobre samopoczucie Bratkowskiego. I udało mu się, bo mężczyzna zamarł w pół ruchu, odchylony do tyłu, od czasu do czasu nerwowo zerkając na ciągle stojącego przy kamerze Lupę. – Z tego, czego się dowiedzieliśmy, wynika, że nigdy nie prowadził pan żadnej działalności gospodarczej, nie był nigdzie zatrudniony ani nie zasiadał w radach nadzorczych lub zarządzie jakichkolwiek spółek. Za to pana ojciec… – Mortka zawiesił głos.
Bratkowski uśmiechnął się krzywo i ze złością, bo zdał sobie sprawę, że został przyłapany na kłamstwie.
– Ojciec kiedyś umrze, a wtedy ja wszystko odziedziczę. Te pieniądze są już właściwie moje.
– Oczywiście, ma pan rację, ale jak na razie nie jest pan żadnym rentierem, ale zwykłym frajerem żyjącym z jałmużny od rodziców. Nawet samochód, którym pan jeździ, jest zarejestrowany na ojca!
Bratkowski wrócił ze swoim krzesłem do pozycji pionowej i przysunął się w stronę Mortki. Drżały mu nozdrza.
– I chuj – syknął. – I tak mam więcej kasy od ciebie, glino.
Komisarz ponownie sięgnął do teczki. Zaczął ją przeglądać. I tym razem doskonale wiedział, gdzie jest to, czego szuka, ale chciał zwiększyć niepokój Bratkowskiego. Udało mu się wyprowadzić go z równowagi. Należało to wykorzystać.
– Poznajesz tę dziewczynkę? – zapytał, kładąc na stole zdjęcie Marty Gawryś. Bratkowski tylko rzucił na nie okiem i pokręcił przecząco głową. Zareagował odrobinę zbyt szybko. A przynajmniej tak się Mortce wydawało.
– Nie, nie znam jej – powiedział mężczyzna.
– Szkoda.
– Bo co?
– Bo nic. Ładna jest.
Bratkowski zerknął raz jeszcze na fotografię i wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Może.
– Mnie się podoba – ciągnął Mortka. – Bardzo ładna dziewczynka z niej. Lubiła się całować. Nawet bardzo. Z chłopakami, czasami z dziewczynkami.
– Czemu mi pan to mówi? – zapytał Bratkowski.
– Bez powodu.
Mortka zrobił pauzę, żeby przyjrzeć się przesłuchiwanemu przez siebie mężczyźnie. W jego oczach dojrzał coś jakby ciekawość, przyzwolenie na dalszą rozmowę.
– Całowała się z języczkiem. Jak prawdziwa kobieta. Takie już są niektóre dzieci. Bardzo, ale to bardzo chcą być dorosłe. A jak jakiś chłopak jej się podobał, to brała jego dłoń i kładła sobie na piersi. Co ja mówię, piersi! Takie małe cycuszki miała, właściwie to jeszcze guzki – kontynuował komisarz.
Bratkowski przymknął powieki, a jego dłoń, jakby niezależnie od reszty ciała, powędrowała w stronę zdjęcia, żeby zatrzymać się kilka centymetrów od niego.
– Ale lubiła, kiedy się ją tam smyrało po tych maleńkich guziczkach. Po prostu uwielbiała. Ale najbardziej lubiła, wiesz co? – dodał Mortka.
– Co? – wycharczał Bratkowski.
– Jak jej się smyrało cipkę. Najpierw paluszkiem, a potem… sam wiesz. Ona to lubiła. Rżnęła się ta mała dziwka jak złoto.
Bratkowski zadrżał gwałtownie, wyprostował się i otworzył szeroko oczy.
– Co takiego?!
– Rżnęła się jak złoto. Z chłopcami w jej wieku, ze starszymi też, takimi, co już wąsik pod nosem mieli. Rozkładała nogi, jak ją tylko poprosić, a kiedy ją pierdolili, to tak śmiesznie piszczała. Ale nie z bólu, bo to jej sprawiało przyjemność. Piszczała z radości, jak małe dziecko, kiedy dostanie watę cukrową.
– Gówno prawda!
– Słucham?
– Gówno prawda! Ona taka nie była. Z nikim się nie… – Bratkowski przerwał, niby żeby wziąć oddech, ale tak naprawdę słowa nie potrafiły mu przejść przez usta. – Była dziewicą – dokończył.
– Jasne, jasne. Co innego mówią ci chłopcy, którzy ją obracali. I to w każdą dziurę, chociaż najbardziej lubiła po bożemu.
– Kłamią! Była dziewicą!
Komisarz prychnął teatralnie.
– A skąd to możesz wiedzieć?
– Bo to ja ją rozdziewiczyłem!
Mortka przełknął ślinę. Odwrócił się w stronę Lupy, który przypatrywał się całej scenie w milczeniu, blady i wściekły.
– Masz to? – zapytał.
– Oczywiście.
– W takim razie robimy przerwę.
Bratkowski zamarł, a po jego twarzy widać było, że dopiero dociera do niego to, co powiedział. Na przemian malowały się na niej niedowierzanie, zdziwienie, lęk i gniew. Nagle chwycił się za głowę, wbił palce w zaczesane do tyłu włosy i jęknął, skowycząc, jakby ktoś mu wbijał gwoździe w stopę.
– Pan mnie okłamał – stwierdził pełnym urazy głosem i wycelował oskarżycielsko palec w Mortkę.
Komisarz wstał od stołu i bez słowa wyszedł z pokoju. Zamknął za sobą dokładnie drzwi, przeszedł kilka kroków