Obrazy wyidealizowane (do których należy większość zdjęć mody i zwierząt) są nie mniej agresywne od tych, które z prostoty czynią cnotę (choćby zdjęcia całych klas szkolnych, martwe natury w nieciekawych zestawach czy zdjęcia do policyjnych kartotek). W każdym użyciu aparatu fotograficznego drzemie agresja. Jest to równie oczywiste w latach czterdziestych i pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku – w pełnych chwały pierwszych dziesięcioleciach fotografii – jak i później, gdy technika umożliwiła upowszechnienie nowej mentalności, która sprawia, iż świat widzimy przede wszystkim jako zestaw potencjalnych fotografii. Nawet tacy wcześni mistrzowie jak David Octavius Hill i Julia Margaret Cameron, którzy korzystali z aparatu fotograficznego w celu uzyskania obrazów zbliżonych do malarskich, byli świadomi tego, że przyświecają im inne cele niż malarzowi. Od początku fotografia zmierzała do tego, by utrwalić na kliszy jak największą liczbę tematów. Malarstwo nigdy nie miało równie imperialistycznych zapędów. Gdy technika fotograficzna weszła w fazę uprzemysłowienia i stała się powszechnie dostępna, zrealizowano po prostu obietnicę zawartą w fotografii od samego początku. Była to obietnica demokratyzacji wszelkich doświadczeń i przeżyć poprzez ich przekład na obrazy.
Epoka, w której wykonywanie zdjęć wymagało drogich i trudnych w obsłudze urządzeń-zabawek dostępnych zawodowcom, bogaczom i obsesjonatom, wydaje się bardzo odległa od epoki zgrabnych aparatów kieszonkowych, zachęcających wszystkich do „pstrykania”. Pierwsze aparaty fotograficzne, zbudowane we Francji i Anglii na początku lat czterdziestych ubiegłego stulecia, umieli obsługiwać tylko ich wynalazcy i hobbiści. Skoro nie spotykało się wówczas zawodowych fotografów, nie było także mowy o amatorach, a zdjęcia nie miały jasno określonego społecznego zastosowania. Była to dobrowolna, to znaczy artystyczna, działalność, aczkolwiek bez specjalnych pretensji do rangi sztuki. Dopiero po uprzemysłowieniu fotografia wyszła na swoje jako sztuka. Uprzemysłowienie zapewniło społeczne zapotrzebowanie na dokonania fotografa, a reakcja przeciw temu zapotrzebowaniu umocniła samoświadomość fotografii jako sztuki.
Fotografowanie stało się dziś rozrywką niemal równie powszechną jak seks czy taniec. Oznacza to, że podobnie jak każda forma sztuki masowej, fotografia w rękach większości ludzi wcale sztuką nie jest. Stanowi przede wszystkim rytuał społeczny, ochronę przed lękiem i narzędzie władzy.
Upamiętnienie ważnych wydarzeń z życia własnej rodziny (albo innej grupy) to najwcześniejsze powszechne zastosowanie fotografii. Co najmniej od stu lat zdjęcie ślubne stanowi równie nienaruszalną część ceremonii jak wymagane formuły językowe. Aparaty fotograficzne towarzyszą życiu rodzinnemu. Badania socjologiczne wykonane we Francji wykazały, że większość rodzin ma aparaty fotograficzne, ale w rodzinach wychowujących dzieci aparaty te spotyka się dwakroć częściej niż w rodzinach bezdzietnych. Niefotografowanie własnych dzieci, zwłaszcza gdy są małe, bywa odbierane jako oznaka rodzicielskiej obojętności, podobnie jak niepozowanie do wspólnego zdjęcia w dniu ukończenia szkoły jest wyrazem młodzieńczego buntu.
Poprzez fotografie każda rodzina stwarza swoją kronikę pisaną portretami – przenośny zestaw obrazków, które zaświadczają o wspólnym życiu. Nie ma tu znaczenia, jakie sytuacje utrwalamy, ważne, że zdjęcia w ogóle się wykonuje i z pietyzmem przechowuje. Fotografia staje się rytuałem życia rodzinnego właśnie wówczas, gdy w uprzemysławiających się krajach Europy i Ameryki radykalne przeobrażenia przechodzi sama instytucja rodziny. W miarę jak ta klaustrofobiczna całostka, podstawowa komórka społeczna, wyłania się ze znacznie szerszych grup pokrewieństwa, fotografia pojawia się, by upamiętniać i metaforycznie przywracać zagrożoną ciągłość i rozległość życia rodzinnego. Te mityczne ślady, fotografie, zapewniają symboliczną obecność rozproszonych krewniaków. Album zdjęć rodzinnych zazwyczaj dotyczy rodziny wielopokoleniowej – a często jest jedynym jej śladem.
Fotografie dają ludziom wyimaginowaną władzę nad – nierzeczywistą – przeszłością, a także pomagają im objąć w posiadanie przestrzeń, w której nie czują się bezpieczni. Dlatego fotografia rozwija się w parze z jedną z najbardziej charakterystycznych rozrywek naszych czasów – turystyką. Po raz pierwszy w dziejach wielu ludzi regularnie podróżuje, oddalając się na krótko z miejsca swego zamieszkania, a podróżowanie dla przyjemności wygląda nienaturalnie bez aparatu fotograficznego. Fotografie dostarczają niepodważalnego dowodu na to, że podróż się odbyła, program wykonano i bawiono się dobrze. Dokumentują cykle konsumpcji prowadzonej z dala od oczu rodziny, przyjaciół, sąsiadów. Jednak w miarę rozwoju turystyki uzależnienie od aparatu fotograficznego jako urządzenia, które sprawia, że nasze doświadczenia stają się realne, nie maleje. Fotografowanie zaspokaja na równi potrzeby kosmopolitycznych podróżników zbierających zdjęcia-trofea dokumentujące wędrówki w górę Nilu albo dwa tygodnie w Chinach co potrzeby drobnomieszczan fotografujących na wakacjach wieżę Eiffla albo wodospad Niagara.
Fotografowanie jest nie tylko rodzajem zaświadczania o przeżyciu czegoś, jest także środkiem rezygnacji z przeżyć, ponieważ człowiek ogranicza przeżycia wyłącznie do poszukiwania ładnych widoków, przekształca je w obrazy i pamiątki. Podróż staje się strategią gromadzenia zdjęć. Sama czynność ich wykonywania działa kojąco i łagodzi ogólne poczucie dezorientacji, które podróż jeszcze wzmaga. Większość turystów odczuwa przymus odgrodzenia się aparatem fotograficznym od czegoś, co jest godne uwagi, a co napotyka po drodze. Niepewni, jak się zachować, robią zdjęcia. Nadaje to kształt przeżyciom: zatrzymać się, zrobić zdjęcie i ruszyć dalej. Metoda ta jest szczególnie atrakcyjna w społeczeństwach, gdzie panuje bezlitosna etyka pracy – niemieckim, japońskim i amerykańskim. Wykorzystanie aparatu fotograficznego łagodzi lęk, jaki ludzie przyzwyczajeni do nieustannej pracy odczuwają na wakacjach. Nie pracują i wiedzą, że powinni się dobrze bawić. Mogą jednak udawać, że pracują – robiąc zdjęcia.
Ludzie pozbawieni przeszłości najłatwiej ulegają pasji fotografowania wszystkiego, zarówno w domu, jak i zagranicą. Każdy, kto żyje w społeczeństwie przemysłowym, zmuszony jest stopniowo wyzbywać się przeszłości, ale w niektórych krajach, takich jak Stany Zjednoczone i Japonia, zerwanie z przeszłością jest szczególnie bolesne. Na początku lat siedemdziesiątych bajka o bezczelnym amerykańskim turyście z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zaściankowym i zasobnym w dolary, ustąpiła misterium zbiorowych wycieczek japońskich, właśnie wyzwolonych z wyspiarskiego więzienia dzięki cudowi zrewaloryzowanego jena, uzbrojonych na ogół w dwa aparaty fotograficzne, po jednym na każdym ramieniu.
Fotografia stała się jednym z najważniejszych wynalazków umożliwiających doznanie czegoś, tworzących pozory uczestnictwa. Pewne całostronicowe ogłoszenie reklamowe ukazuje zwartą grupkę ludzi, którzy – z wyjątkiem jednej osoby – wyglądają na zaskoczonych, podnieconych i zagniewanych. Człowiek, który różni się od nich wyrazem twarzy, trzyma przy oku aparat fotograficzny: wygląda na opanowanego, uśmiecha się. Podczas gdy inni są najwyraźniej zaniepokojonymi, biernymi widzami, człowiek ten przekształcił się dzięki aparatowi w kogoś aktywnego, w voyeura, i on jeden panuje nad sytuacją. Co ci ludzie widzą? Nie wiemy. I nie ma to znaczenia. Chodzi o zdarzenie, o coś godnego obejrzenia – a przeto godnego sfotografowania. Podpis reklamowy, białe litery niczym wystukiwane dalekopisem depesze, składa się tylko z sześciu słów: „Praga… Woodstock… Wietnam… Sapporo… Londonderry… LEICA”. Zniweczone nadzieje, młodzieńcze wybryki, wojny kolonialne i sporty zimowe zostały zrównane przez aparat fotograficzny. Fotografowanie ustanowiło chronicznie „voyeurystyczny” stosunek do świata, zrównało sens wszystkich wydarzeń.
Fotografia nie jest prostym skutkiem zetknięcia się fotografa z wydarzeniem: samo wykonywanie zdjęć stanowi zdarzenie, i to zdarzenie jawnie uprzywilejowane, ma bowiem prawo zakłócać, naruszać albo ignorować wszystko, cokolwiek się