Natorski zaprowadził przedstawiciela władzy do swego mieszkania i nieco teatralnym ruchem wskazał trupa.
– Proszę, niech pan spojrzy.
Milicjant przyjrzał się uważnie, chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad tym, co mu wypada w takiej sytuacji przedsięwziąć, wreszcie odchrząknął urzędowo i powiedział:
– No cóż… faktycznie nieboszczyk. To wyście, obywatelu, tak zadziabali tego z bródką?
– Ale skądże znowu. Nie dotknąłem go nawet
– Hm. No to w takim razie któż go dźgnął?
– Nie mam pojęcia. Nikogo nie widziałem. W mieszkaniu byliśmy tylko my dwaj. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.
Milicjant podrapał się za uchem.
– Cudów nie ma, proszę obywatela. O ile facet leży nieżywy z nożem w plecach, to znaczy, że ktoś go dźgnął. Innego wytłumaczenia być nie może. No cóż… trzeba zawiadomić komendę. Macie klucze od tego mieszkania?
– Mam.
– No to dobra. Dajcie mi kluczyki. Lokal się zabezpieczy, a wy pozwolicie ze mną.
Zeszli na dół. Milicjant ze swej budki połączył się z komendą.
– Tylko nie próbujcie uciekać, bo daleko nie uciekniecie – znacząco uderzył się po kaburze, w której tkwił pistolet.
– Nie mam zamiaru uciekać – mruknął Natorski.
Nie czekali długo. Niebawem rozległ się ryk syreny milicyjnej i dwie granatowe warszawy zajechały na Rynek Starego Miasta. Z jednej z nich wyskoczył krępy blondyn w szarym garniturze.
– Co się tu u was dzieje? Gdzie zwłoki?
– Na Krzywym Kole, obywatelu poruczniku – zameldował służbiście milicjant. – A ten obywatel, którego zatrzymałem, to prawdopodobnie morderca.
– Kłamstwo! – krzyknął Natorski. – Przede wszystkim nikt mnie nie zatrzymywał, tylko ja sam zawiadomiłem milicję, a po drugie nie mam z tą sprawą nic wspólnego. Jeżeli pan sobie życzy, mogę natychmiast wyjaśnić całą sytuację.
Blondyn powstrzymał go ruchem ręki.
– Nie teraz. Później. Idziemy, sierżancie.
Wsiedli do wozu i podjechali przed dom, w którym mieszkał Natorski.
I zaczęło się normalne urzędowanie. Fotograf raz po raz błyskał lampą, zdejmowano odciski palców, przeszukiwano mieszkanie. Wszyscy czekali na lekarza. Blondyn w szarym garniturze zadawał krótkie, szybkie pytania.
– Pan jest właścicielem tego mieszkania?
– Tak.
– Pański zawód?
– Adwokat.
Wskazał na trupa, którego dotychczas nikt nie ruszył.
– Kim był ten człowiek?
– Nie wiem. Nie znałem go.
– To dlaczego go pan zamordował?
– Ależ na miłość boską, ja go nie zamordowałem! – krzyknął Natorski. – Tłumaczę wam przecież, że nie mam nic wspólnego z tą sprawą.
– Więc kto go zamordował?
– Nie wiem. Wyszedłem do kuchni po wodę, a kiedy wróciłem…
– Kto, oprócz was, był w mieszkaniu?
– Nie było nikogo.
Blondyn gwizdnął przez zęby.
– Nie było nikogo. A więc usiłuje pan we mnie wmówić, że ten człowiek sam sobie wbił nóż w plecy. Słyszał pan o takim samobójstwie, bo ja nie?
– Ależ ja wcale nie twierdzę, że to było samobójstwo.
– No więc co? Cud? Zemsta z zaświatów? Nie bądźmy dziećmi, panie mecenasie.
– Ależ zapewniam pana, że…
– No dobra, dobra. Zobaczymy.
Nareszcie przyjechał lekarz. Na jego widok Natorski krzyknął radośnie.
– Andrzej!
Ziemba serdecznie uścisnął przyjaciela.
– Jak się masz, Eustachy? Kopę lat. Nie widziałem cię od wieków. Co się z tobą dzieje? Nietęgo wyglądasz. Nie wiedziałem, że pracujesz teraz w milicji.
– Wcale nie pracuję w milicji.
– Więc co ty tu robisz?
– To moje mieszkanie.
– W twoim mieszkaniu…? Jakżeż to się stało? Kto to zrobił?
– Ba, żebym to ja wiedział. Na razie wszyscy przypuszczają, że ja zamordowałem tego człowieka.
Ziemba potarł źle ogolony podbródek, na którym wyraźnie już rysował się ciemny cień zarostu.
– Do licha – powiedział w zamyśleniu. – Do licha. No, poczekaj, muszę zabrać się do roboty. Potem pogadamy.
Przez dłuższą chwilę pracował w zupełnym milczeniu. Badał trupa bardzo uważnie, zapisywał coś w notesie. Wreszcie wyprostował się i spytał:
– Czy ktoś przed moim przybyciem ruszał zwłoki?
– Nie, nikt – zapewnił go blondyn.
Ziemba zwrócił się do Natorskiego.
– Najlepiej chyba będzie, jeżeli zadzwonię do Downara. To dobry fachowiec. Cała ta sprawa wydaje mi się trochę dziwna. Trzeba zrobić sekcję – wyciągnął rękę w kierunku telefonu.
– Nieczynny – powiedział Natorski.
Ziemba podniósł słuchawkę.
– Dlaczego mówisz, że nieczynny?
– Bo nie było