Człowiek nietoperz. Ю Несбё. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ю Несбё
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788324594764
Скачать книгу
szerokozade robocze konie, popatrujące za nimi melancholijnie, ule i świnie, które z wielkim zadowoleniem tarzały się w błocie za ogrodzeniem. Drogi stawały się coraz węższe. Około południa zatankowali benzynę w jakiejś małej miejscowości, gdzie tablica informacyjna powiedziała im, że znajdują się w Uki, które przez dwa lata z rzędu ogłaszano najczystszym miastem w Australii. Nie napisano jednak, kiedy to było.

      – O rany! – westchnął Harry, kiedy wreszcie dotoczyli się do Nimbin.

      Główna ulica miała około stu metrów, domy pomalowano na wszystkie kolory tęczy, a galeria obecnych tam postaci wyglądała na żywcem wyjętą z jednego z filmów o Cheechu i Chongu, które Harry miał w swojej kolekcji wideo.

      – To przecież lata siedemdziesiąte! – wykrzyknął. – Zobacz, Peter Fonda obściskuje się z Janis Joplin!

      Przejechali wolno w górę ulicy. Spojrzenia lunatycznych oczu śledziły samochód.

      – To naprawdę fantastyczne, nie sądziłem, że takie miejsca jeszcze istnieją. Można umrzeć ze śmiechu.

      – Dlaczego? – spytał Andrew.

      – Ty nie uważasz, że to komiczne?

      – Komiczne? Rozumiem, że dzisiaj łatwo się śmiać z tych marzycieli. Widzę, że nowe pokolenie uważa dzieci kwiaty za bandę ćpunów, którzy tylko grali na gitarach akustycznych, czytali na głos własne wiersze i na okrągło pieprzyli się ze sobą w przypadkowej kolejności. Przyglądam się, jak organizatorzy Woodstock udzielają wywiadów w krawatach i ze śmiechem opowiadają o ideach z tamtych czasów, które dzisiaj najwyraźniej wydają im się bardzo naiwne. Ale ja nie potrafię tak na to patrzeć. Jestem głęboko przekonany, że świat byłby zupełnie inny bez tych idei, które przyniosło tamto pokolenie. Hasła o pokoju i miłości to dziś może tylko wytarte slogany, ale my, którzy dorastaliśmy w tamtych czasach, naprawdę tak myśleliśmy. Całymi sobą.

      – Czy ty nie jesteś trochę za stary na to, żeby być hippisem?

      – Owszem, byłem stary. Byłem zblazowanym przebiegłym hippisem – uśmiechnął się Andrew. – Niejedna dziewczynka dostąpiła wtajemniczenia w liczne sekrety miłości razem z wujkiem Andrew.

      Harry szturchnął go w ramię.

      – Wydawało mi się, że jeszcze przed chwilą opowiadałeś o ideałach, ty stary knurze!

      – Oczywiście, że to był idealizm – odparł Andrew urażony. – Przecież nie mogłem rzucić tych kruchych kwiatków na pastwę niezdarnego pryszczatego nastolatka, ryzykując, że dziewczyna przeżyje traumę, która naznaczy ją na następnych dziesięć lat.

      – A więc to był najważniejszy wkład lat siedemdziesiątych dla dzisiejszego społeczeństwa?

      Andrew pokręcił głową.

      – Powietrze, człowieku, to się czuło w powietrzu. Wolność. Wiarę w człowieka. Możliwość zbudowania czegoś nowego. I nawet jeśli Bill Clinton twierdzi, że nie zaciągał się marihuaną, to jednak wdychał to samo powietrze, tego samego ducha, co reszta z nas. I oczywiście to się odbiło na wszystkich. Cholera, trzeba by było nie oddychać co najmniej przez pięć lat, żeby bodaj cząstka tamtej atmosfery nie przeniknęła do krwi. Śmiej się więc, Harry Holy, ale za dwadzieścia lat, kiedy się już zapomni o rozszerzanych spodniach i całej marnej poezji, myśl tamtych czasów ukaże się w zupełnie innym świetle. Wspomnisz moje słowa!

      Harry i tak się roześmiał.

      – Nie bierz tego do siebie, Andrew, ale ja dorastałem w następnym pokoleniu. Dokładnie tak jak wy wyśmiewaliście się z obcisłych koszul i włosów wysmarowanych brylantyną z lat pięćdziesiątych, tak samo my śmialiśmy się z waszych proroków i z kwiatów we włosach. Myślisz, że dzisiejsze nastolatki nie śmieją się z takich jak ja? Tak to już jest. Ale wygląda na to, że tutaj lata siedemdziesiąte zdołały przeżyć.

      Andrew machnął ręką.

      – Wydaje mi się, że w Australii panuje szczególnie dobry klimat dla roślin takich jak tutaj. Ruch hippisów nigdy całkiem tu nie zamarł, a raczej przeszedł bezpośrednio w New Age. W każdej księgarence znajdziesz co najmniej jedną ścianę z książkami na temat alternatywnego stylu życia, healingu, kontaktu ze swoim wewnętrznym ja, wegetarianizmu, sposobu na uwolnienie się od materializmu i życie w harmonii z samym sobą i z naturą. Ale oczywiście nie wszyscy palą trawkę.

      – To nie jest New Age, Andrew. To starzy, fest zaćpani hippisi, ni mniej, ni więcej.

      Andrew wyjrzał przez okno i roześmiał się. Siedzący na ławce facet w tunice i z długą siwą brodą pokazał im znak „V”. Na tabliczce z rysunkiem starego żółtego hippisowskiego busa widniał napis: „Muzeum Marihuany”, a niżej, mniejszymi literami: „Wstęp: Jeden dolar. Jeśli nie możesz zapłacić, i tak wejdź”.

      – Tu, w Nimbin, jest muzeum narkotyków – wyjaśnił Andrew. – Głównie to śmieci, lecz o ile dobrze pamiętam, mieli sporo interesujących oryginalnych zdjęć z meksykańskich wypraw Kena Keseya, Jacka Kerouaca i innych pionierów z czasów eksperymentowania z narkotykami rozszerzającymi świadomość.

      – Kiedy LSD nie było groźne?

      – A seks był po prostu zdrowy. Cudowny czas, Harry Holy. Żałuj, że cię tu wtedy nie było.

      Zaparkowali nieco wyżej na głównej ulicy, a potem się cofnęli. Harry zdjął okulary przeciwsłoneczne Ray-Ban i starał się wyglądać na cywila. W Nimbin najwyraźniej trwał spokojny dzień i Harry z Andrew przeszli pod obstrzałem spojrzeń między handlującymi: „Dobra trawa… Najlepsza w Australii, człowieku… Trawa z Papui-Nowej Gwinei, fantastyczna!”.

      – Papua-Nowa Gwinea! – prychnął Andrew. – Nawet tu, w stolicy trawki, ludzie żyją w przekonaniu, że trawa jest lepsza, jeśli tylko pochodzi z dostatecznie odległego miejsca. A ja mówię: kupuj to, co australijskie!

      Ciężarna, a mimo to bardzo chuda dziewczyna, siedząca na krześle przed „muzeum”, zamachała do nich. Mogła mieć od dwudziestu do czterdziestu lat. Ubrana była w luźne, intensywnie kolorowe szaty, a koszulę z przodu miała rozpiętą w taki sposób, że wystawał spod niej brzuch ze skórą naciągniętą jak na bębnie. Harry’emu wydawało się, że dziewczyna ma w sobie coś znajomego. Sądząc po wielkości źrenic, mógł stwierdzić, że w jej menu śniadaniowym znalazły się substancje bardziej pobudzające niż marihuana.

      – Szukacie czegoś innego? – spytała. Widać zauważyła, że nie okazali żadnego zainteresowania trawą.

      – Nie… – zaczął Harry.

      – Chodzi wam o kwas, chcecie LSD, prawda? – Pochylona w ich stronę, mówiła szybko, z napięciem.

      – Nie, nie chcemy kwasu – odparł Andrew cicho i zdecydowanie. – Szukamy czegoś innego, rozumiesz?

      Dziewczyna dalej się im przyglądała. Andrew poruszył się tak, jakby chciał odejść, a wtedy zerwała się z krzesła. Wielki brzuch przynajmniej pozornie wcale jej w tym nie przeszkadzał. Złapała Andrew za rękę.

      – Okej, ale tutaj tego nie załatwimy. Przyjdźcie za dziesięć minut do tego pubu po drugiej stronie ulicy.

      Andrew kiwnął głową, dziewczyna odwróciła się i ruszyła w dół ulicy, niosąc swój wielki brzuch przed sobą. Po piętach deptał jej mały szczeniak.

      – Wiem, o czym myślisz, Harry – powiedział Andrew, zapalając cygaro. – Uważasz, że to brzydko z naszej strony oszukiwać