Andrew zaśmiał się. Najwyraźniej bawiła go rola profesora.
– Nie zauważyłeś, że bukmacher uniósł brew? To się nazywa podzielność uwagi, Harry. To zdolność częściowo wrodzona, a częściowo wyuczona. Polega na umiejętności słuchania wielu rzeczy naraz, odcedzania zbędnego hałasu i dostrzegania tego, co ważne.
– Raczej słyszenia.
– I słyszenia. Próbowałeś tego, Harry? To bardzo pożyteczne w wielu sytuacjach.
W głośnikach zatrzeszczało i Terry z mikrofonem przedstawił Robina „Murri” Toowoombę z drużyny Chiversa i Bobby’ego „Lobby” Paina, miejscowego olbrzyma, który wkroczył na ring, przeskakując przez liny przy wtórze ryku publiczności. Ściągnął koszulkę i odsłonił potężną owłosioną klatkę piersiową, nabrzmiałe mięśnie ramion. Tuż przy ringu podskakiwała jakaś ubrana na biało kobieta. Bobby posłał jej w powietrzu pocałunek, a zaraz potem dwóch sekundantów zawiązało mu rękawice. W sali podniósł się szum, kiedy Toowoomba przeszedł między linami. Był wysokim, niezwykle czarnym i pięknym mężczyzną.
– Murri? – spytał Harry.
– Aborygen z Queensland.
W kibiców Johnny’ego na powrót wstąpiło życie, gdy uświadomili sobie, że teraz, głośno dopingując, mogą używać imienia Bobby. Uderzono w gong i dwaj bokserzy zbliżyli się do siebie. Biały był większy, niemal o głowę wyższy od swego czarnego przeciwnika, lecz nawet dla niewprawnego widza było oczywiste, że nie porusza się z szybką elegancją Aborygena.
Bobby rzucił się w przód i wymierzył potężny cios w stronę Toowoomby, który się uchylił. Zebrana publiczność jęknęła, a ubrana na biało kobieta zawyła z podziwu. Bobby jeszcze parę razy zamachnął się w powietrze, aż w końcu Toowoomba podsunął się i ostrożnie, jakby na próbę, uderzył go w twarz. Bobby cofnął się dwa kroki i wyglądał, jakby już miał dość na ten wieczór.
– Powinienem był postawić dwie stówy – stwierdził Andrew.
Toowoomba, krążąc wokół Bobby’ego, zadał mu jeszcze parę drażniących ciosów, odsuwając się w taki sam płynny sposób za każdym razem, kiedy Bobby wymachiwał rękami jak pałkami. Ciężko przy tym dyszał i wrzeszczał wściekły, kiedy Toowoomby znów nie było w tym miejscu, w którym znajdował się zaledwie przed momentem. Publiczność zaczęła gwizdać. Wreszcie Toowoomba wyciągnął rękę jakby na powitanie, trafił prosto w brzuch Bobby’ego, który zgiął się wpół i skulony wycofał do rogu. Aborygen ze zmartwioną miną zrobił dwa kroki w tył.
– Wykończ go, czarny sukinsynu! – wrzasnął Andrew.
Zaskoczony Toowoomba odwrócił się w ich stronę, uśmiechnął się i pomachał im ręką nad głową.
– Nie stój i nie szczerz się, ty idioto! Rób, co do ciebie należy! Tu chodzi o mój zakład!
Toowoomba obrócił się, żeby wreszcie zakończyć walkę, lecz akurat w chwili, kiedy miał zadać Bobby’emu decydujący cios, rozległ się gong. Obaj bokserzy przeszli do swoich narożników, a prowadzący złapał za mikrofon. Kobieta w bieli już była w narożniku Bobby’ego i krzyczała na niego, natomiast jeden z sekundantów podsunął mu butelkę piwa.
Andrew nie krył złości.
– Robin nie chce zrobić krzywdy białasowi, w porządku, ale powinien uszanować fakt, że postawiłem na niego, cholernego diabła.
– Ty go znasz?
– Owszem, znam Robina Toowoombę – odparł Andrew.
Gong znów się rozległ i Bobby stanął w narożniku, czekając na Toowoombę, który zbliżał się zdecydowanym krokiem. Bobby trzymał ręce uniesione wysoko, żeby osłonić głowę. Toowoomba zadał mu lekki cios w korpus, Bobby osunął się na liny. Toowoomba obrócił się i popatrzył błagalnie na Terry’ego, konferansjera, który jednocześnie pełnił funkcję kogoś w rodzaju sędziego, żeby przerwał walkę.
Andrew krzyknął, lecz było za późno.
Cios Bobby’ego rzucił Toowoombę na plecy z głośnym plaśnięciem. Kiedy oszołomiony znów podniósł się na nogi, Bobby rzucił się na niego jak orkan. Ciosy były proste i dokładne, głowa Toowoomby podskakiwała jak piłeczka pingpongowa, z dziurki w nosie popłynął cienki strumyczek krwi.
– Cholera! To kanciarz! – zawołał Andrew.
– Kanciarz?
– Nasz przyjaciel Bobby udaje amatora, to stara sztuczka, żeby człowiek Chiversa lekko podchodził do sprawy i się otworzył. Ten facet to prawdopodobnie lokalny mistrz. Cholera, Robin!
Toowoomba zasłonił rękami twarz i cofał się pod naporem Bobby’ego. Lewe ramię białego wypadało w przód i wracało, za lewymi następowały ciężkie prawe sierpowe i haki.
Publiczność wpadła w ekstazę. Kobieta w bieli znów była na nogach. Wykrzykiwała tylko pierwszą sylabę imienia Bobby’ego, przenikliwie przeciągając samogłoskę: „Boo…”.
Terry pokręcił głową, a grupa kibiców natychmiast wzniosła bojowy okrzyk:
– Go-go-Bobby, go-go-go, Bobby-be-good!
– No to już koniec – stwierdził Andrew z rezygnacją.
– Toowoomba przegra walkę?
– Oszalałeś? – Andrew popatrzył na niego ze szczerym zdumieniem. – Toowoomba zabije tego faceta. A ja miałem nadzieję, że nic złego się tu dzisiaj nie wydarzy.
Harry skoncentrował się, próbując dostrzec to, co widział Andrew. Toowoomba położył się na linach, wyglądał niemal na odprężonego, podczas gdy Bobby wściekle walił w mięśnie jego brzucha. Harry’emu przez moment wydawało się, że Toowoomba zaśnie. Kobieta w bieli ciągnęła za sznury za plecami Aborygena. Bobby zmienił taktykę i celował teraz w głowę, lecz Toowoomba unikał ciosów, uchylając się górną połową ciała powoli, wręcz leniwie. Prawie jak wąż okularnik, pomyślał Harry. Prawie jak…
Kobra!
Bobby zesztywniał w pół ruchu. Głowę miał wykręconą w lewo, a na twarzy wyraz taki, jakby akurat przypomniał sobie coś, co kompletnie uciekło mu z pamięci, a potem oczy wywróciły mu się w tył głowy, ochraniacz na zęby wypadł z ust, a równy, cienki strumyczek krwi trysnął z małej dziurki na grzbiecie nosa w miejscu, gdzie kość nosowa została złamana. Toowoomba zaczekał, aż Bobby znajdzie się w połowie drogi do podłogi, dopiero wtedy uderzył ponownie. W namiocie zapadła kompletna cisza. Harry wyraźnie usłyszał paskudny plask, kiedy drugi cios trafił w nos Bobby’ego, po czym kobiecy głos wykrzyczał pozostałą część jego imienia:
– …biii!
Jasnoczerwona krew z głowy Bobby’ego przemieszana z potem opryskała narożnik.
Terry skoczył do przodu i dał właściwie niepotrzebny już sygnał, że walka jest skończona. W namiocie wciąż panowała cisza, słychać było jedynie stukot butów biało ubranej kobiety, kiedy pędziła po drewnianych deskach środkowym przejściem i wybiegała z namiotu. Sukienkę miała z przodu pobrudzoną na czerwono, a na twarzy ten sam wyraz zdziwienia co Bobby.
Toowoomba próbował pomóc w postawieniu Bobby’ego na nogi, ale sekundanci go odepchnęli. Ktoś gdzieś zaklaskał, ale zaraz ucichł. Rozległy się jednak tym głośniejsze gwizdy, kiedy Terry podniósł rękę Toowoomby wysoko do góry. Andrew pokręcił głową.
– Sporo