Karaluchy. Ю Несбё. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ю Несбё
Издательство: PDW
Серия: Ślady Zbrodni
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788324593323
Скачать книгу
zechcesz wytrzeźwieć. Nowe otoczenie, Harry, to może być niezła okazja.

      – Zastanowię się.

      – Zastanawianie się nie wystarczy, Harry.

      – Wiem. Dlatego nie muszę zabierać tych zastrzyków.

      Aune zaburczał. To była jego wersja śmiechu.

      – Powinieneś być komikiem, Harry.

      – Jestem już na dobrej drodze.

      Jeden z chłopaków ze schroniska znajdującego się kawałek dalej na tej samej ulicy trząsł się pod ścianą domu w obcisłej dżinsowej kurtce, gorączkowo zaciągając się dymem z papierosa, kiedy Harry ładował walizkę do bagażnika taksówki.

      – Wyjeżdżasz gdzieś? – spytał.

      – No właśnie.

      – Na południe czy gdzie indziej?

      – Do Bangkoku.

      – Sam?

      – No.

      – Say no more

      Podniósł do góry kciuk i puścił do Harry’ego oko.

      Harry odebrał bilet od kobiety na stanowisku odprawy i odwrócił się.

      – Harry Hole? – Mężczyzna nosił okulary w stalowych oprawkach i przyglądał mu się ze smutnym uśmiechem.

      – A pan to…

      – Dagfinn Torhus z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Chcieliśmy tylko życzyć panu powodzenia. No i upewnić się, że rozumie pan… delikatną naturę tego zlecenia. Wszystko przecież potoczyło się tak szybko.

      – Dziękuję za troskę. Zrozumiałem, że moja praca polega na wyłowieniu zabójcy bez zbędnego głośnego pluskania w wodzie. Møller mnie poinstruował.

      – To dobrze. Dyskrecja jest ważna. Proszę nikomu nie ufać. Nawet ludziom, którzy podają się za przedstawicieli MSZ-etu. Może się okazać, że są na przykład z… hm… „Dagbladet”.

      Torhus otworzył usta jak do śmiechu, a Harry zrozumiał, że ten człowiek mówi poważnie.

      – Dziennikarze z „Dagbladet” nie chodzą ze znaczkiem MSZ-etu w klapie marynarki, panie Torhus. Ani nie noszą prochowca w styczniu. W dokumentach sprawy przeczytałem zresztą, że to pan jest tą osobą w ministerstwie, z którą mam się kontaktować.

      Torhus kiwnął głową, głównie do siebie. Potem wysunął brodę i ściszył głos o pół tonu.

      – Twój samolot odlatuje niedługo, więc nie będę cię zatrzymywał, ale wysłuchaj tych kilku słów, które mam ci do przekazania. – Wyjął ręce z kieszeni i złożył je przed sobą. – Ile masz lat, Hole? Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery? Ciągle masz szansę na zrobienie kariery. Trochę o ciebie wypytałem. Nie jesteś pozbawiony talentu i najwyraźniej na górze są osoby, które cię lubią. I chronią. To może tak trwać, dopóki wszystko będzie się układało, jak należy. Ale nie trzeba wielkiego błędu, żebyś zjechał z lodowiska na dupie, a upadając, pociągniesz za sobą swojego partnera. Wtedy się zorientujesz, że wszyscy tak zwani przyjaciele zniknęli gdzieś daleko za górami, za lasami. Więc nawet jeśli nie będziesz się ślizgał dostatecznie szybko, to przynajmniej staraj się utrzymać na nogach. Dla dobra wszystkich. Radzę ci to ze szczerego serca jako stary łyżwiarz.

      Uśmiechał się ustami, ale oczy badawczo wpatrywały się w Harry’ego.

      – Wiesz co, Hole? Tu, na Fornebu, zawsze ogarnia mnie takie deprymujące poczucie końca. Zamknięcia czegoś i zerwania.

      – Doprawdy? – spytał Harry, zastanawiając się, czy zdąży jeszcze wypić piwo w barze, zanim zamkną bramkę. – No cóż, czasami z końca może wyniknąć coś dobrego. Mam na myśli nowy początek.

      – Miejmy nadzieję, że tak będzie – powiedział Torhus. – Miejmy taką nadzieję.

      5

      Harry Hole poprawił ciemne okulary i spojrzał na rząd taksówek stojących przed Międzynarodowym Portem Lotniczym Don Muang. Miał wrażenie, że wszedł do łazienki, w której ktoś właśnie zakręcił gorący prysznic. Wiedział, że tajemnica radzenia sobie z wysoką wilgotnością powietrza polega na nieprzejmowaniu się nią. Po prostu trzeba pozwolić, żeby człowiek oblewał się potem, i myśleć o czymś innym. Gorsze było światło. Bez trudu przenikało przez tani przydymiony plastik okularów, ostro rażąc błyszczące od alkoholu oczy i wzmagając ból głowy, który do tej pory tylko lekko ćmił w skroniach.

      – 250 baht ol metel taxi, sil?

      Harry próbował się skupić, żeby zrozumieć, co mówi stojący przed nim taksówkarz. Podróż samolotem okazała się piekłem. W kiosku na lotnisku w Zurychu sprzedawano wyłącznie książki po niemiecku, a w samolocie puszczali Uwolnić orkę 2.

      – Niech będzie taksometr – odparł Harry.

      Gadatliwy Duńczyk, który w samolocie zajmował sąsiedni fotel, postanowił nie zważać na fakt, że Harry jest pijany, i zasypał go mnóstwem dobrych rad, jak nie paść ofiarą oszustwa w Tajlandii – a był to najwyraźniej niewyczerpany temat. Zapewne uważał, że Norwegowie są czarująco naiwni i do oczywistych obowiązków każdego Duńczyka należy ratowanie ich przed oszwabieniem.

      – O wszystko trzeba się targować – stwierdził. – Im właśnie o to chodzi.

      – A co się stanie, jeśli nie będę się targował?

      – Popsujesz wszystko innym.

      – Słucham?

      – Przyczynisz się do podniesienia cen. Dla następnych Tajlandia będzie droższa.

      Harry już wcześniej przyjrzał mu się uważnie – Duńczyk miał na sobie beżową koszulę Marlboro i nowe skórzane sandały. Nie pozostawało mu nic innego, niż zamówić jeszcze coś do picia.

      – Surasak Road sto jedenaście. – Podał adres, na co taksówkarz się uśmiechnął, wrzucił walizkę do bagażnika i przytrzymał drzwi Harry’emu, który wsunął się do środka i odkrył, że kierownica jest po prawej stronie.

      – W Norwegii narzekamy na Anglików, którzy upierają się przy lewostronnym ruchu – powiedział, kiedy wyjeżdżali na autostradę. – Ale niedawno słyszałem, że na świecie więcej ludzi jeździ lewą stroną drogi niż prawą. A wie pan dlaczego?

      Kierowca spojrzał w lusterko i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

      – Surasak Road, yes?

      – Dlatego że lewostronny ruch jest w Chinach – mruknął Harry, ciesząc się, że autostrada przecina zamglony pejzaż drapaczy chmur niczym prosta szara strzała. Czuł, że parę ostrych zakrętów wystarczyłoby, żeby zostawił serwowany przez Swissair omlet na tylnym siedzeniu.

      – Dlaczego taksometr nie jest włączony?

      – Surasak Road, 500 baht, yes?

      Harry oparł się wygodniej i spojrzał w niebo. To znaczy spojrzał w górę, bo nie było widać żadnego nieba, a jedynie mgliste sklepienie prześwietlone równie niewidocznym słońcem. Bangkok. „Miasto aniołów”. Anioły musiały nosić maseczki ochronne i kroić powietrze nożem, żeby przypomnieć sobie, jaki kolor niebo miało kiedyś.

      Chyba zasnął, bo kiedy otworzył oczy, stali. Podciągnął się na siedzeniu i zobaczył, że otaczają ich samochody. Nieduże otwarte warsztaty stały jeden