Objęli się i Royce poczuł, jak dobrze było być przytulanym mocno, mieć kogoś, kto kocha go równie mocno, jak on ją. Ci dwoje byli nierozłączni od dziecięcych lat, dorastali razem, bawiąc się na tych polach, i już wtedy poprzysięgli, że w dzień przesilenia letniego siedemnastego roku swego życia staną na ślubnym kobiercu. Jako dzieci złożyli śmiertelnie poważną przysięgę.
Wraz z upływem czasu, gdy rok mijał za rokiem, nie odsunęli się, jak większość dzieci, lecz zbliżyli jeszcze do siebie. Wbrew wszystkiemu ich przysięga przekształciła się z dziecinnej igraszki w coś, co z każdym rokiem było silniejsze, poważniejsze, niezniszczalne. Zdawało się, że ich drogi miały się nigdy nie rozwidlić.
Teraz wreszcie, choć trudno było im w to uwierzyć, ten dzień nadszedł. Oboje mieli po siedemnaście lat, nadszedł dzień letniego przesilenia, byli teraz dorośli, mogli decydować o sobie i gdy stali tak pod tym drzewem, patrząc na wznoszące się nad widnokręgiem słońce, oboje byli beztroscy i podekscytowani, wiedząc, co to oznacza.
– Czy twoja matka jest rada? – zapytała.
Royce uśmiechnął się.
– Sądzę, że kocha cię bardziej niż ja, o ile to możliwe – zaśmiał się.
Śmiech Genevieve dotarł do głębi jego serca.
– A twoi rodzice? – zapytał.
Dziewczyna spochmurniała, ledwie na chwilę, a Royce posmutniał.
– Chodzi o mnie? – zapytał.
Potrząsnęła głową.
– Kochają cię – odrzekła. – Lecz… – westchnęła. – Nie jesteśmy jeszcze zaślubieni. Nie mogą się już doczekać. Lękają się o mnie.
Royce rozumiał ich. Jej rodzice obawiali się możnowładców. Niezaślubieni wieśniacy, jak Royce i Genevieve, nie mieli żadnych praw; jeśli możnowładcy zechcieli, mogli zjawić się we wsi i zabrać ich kobiety, wziąć je dla siebie. Aż do chwili – rzecz oczywista – gdy zostały zaślubione. Wtedy nic już im nie groziło.
– Już niebawem – powiedziała Genevieve i rozpromieniła się w uśmiechu.
– Odczują ulgę, gdyż chodzi o mnie czy dlatego, że gdy będziesz zaślubiona, nic nie będzie groziło ci ze strony możnowładców?
Dziewczyna zaśmiała się i uderzyła go w żartach.
– Kochają cię jak syna, którego nigdy nie mieli! – rzekła. – I ja także cię kocham. Proszę, weź to.
Wyciągnęła w jego stronę sznurek, na którym zawieszony był splątany drut, a wewnątrz niego pukiel jej włosów. Dla Royce’a jednak podarek ten był cenniejszy niż wszystko inne. Przyjął go i wetknął za koszulę, blisko swego serca.
Schwycił ją za ręce i pocałował.
– Royce! – dobiegł ich krzyk.
Obróciwszy się Royce zobaczył swych trzech braci wspinających się po zboczu. Były z nimi także siostry i kuzynki Genevieve. Wszyscy mieli w dłoniach sierpy i widły i byli gotowi rozpocząć kolejny dzień pracy. Royce wziął głęboki oddech, wiedząc, że nadszedł czas rozłąki. Byli wszak wieśniakami i nie mogli sobie pozwolić na wolny dzień. Ich zaślubiny będą musiały poczekać do zachodu słońca.
Royce’owi nie przeszkadzało, że musi pracować tego dnia, lecz odczuwał żal przez wzgląd na Genevieve. Żałował, że nie może ofiarować jej więcej.
– Chciałbym, byś mogła dziś nie pracować – powiedział Royce.
Uśmiechnęła się, po czym roześmiała.
– Praca daje mi szczęście. Odciąga moje myśli od pewnych spraw. Szczególnie – powiedziała, przysuwając się i całując czubek jego nosa. – od tego, że tak długo muszę czekać, by znowu cię dziś ujrzeć.
Pocałowali się i Genevieve odwróciła się, chichocząc. Wzięła się pod ręce z siostrami i kuzynkami i niebawem szła już z nimi dziarskim krokiem na pola, a wszystkim wirowało w głowach od tego cudownego letniego dnia.
Bracia Royce’a stanęli obok niego i zacisnęli dłonie na jego przedramieniu, i we czterech ruszyli w swoją stronę, w dół przeciwnego zbocza wzniesienia.
– Chodź, kochasiu! – powiedział Raymond. Najstarszy syn był dla Royce’a jak ojciec. – Możesz poczekać do wieczora!
Pozostali dwaj bracia roześmieli się.
– Ależ zawróciła mu w głowie – dodał Lofen, środkowy syn, niższy od pozostałych, lecz bardziej krępy.
– Wszelka nadzieja stracona – wtrącił Garet. Był najmłodszy z trzech, ledwie kilka lat starszy od Royce’a i najbliższy mu, lecz także najmocniej odczuwał panującą pomiędzy nimi braterską rywalizację. – Zaślubin jeszcze nie było, a on już przepadł.
Cała trójka roześmiała się, drocząc się z nim, a Royce uśmiechał się razem z nimi, gdy zmierzali jak jeden mąż w stronę pól. Po raz ostatni zerknął przez ramię i zobaczył jeszcze Genevieve znikającą po drugiej stronie wzgórza. Serce wezbrało mu radością, gdy ona także obejrzała się po raz ostatni i uśmiechnęła do niego z daleka. Ten uśmiech ukoił jego duszę.
Dziś wieczór, kochana, pomyślał. Dziś wieczór.
Genevieve pracowała w polu, unosząc i zamachując się sierpem, otoczona tuzinem swych sióstr i kuzynek. Wszystkie śmiały się w głos tego pięknego dnia, a Genevieve pracowała bez przekonania. Co kilka uderzeń zatrzymywała się i opierała o długi trzon, patrzyła w błękitny nieboskłon i pyszne żółte łany pszenicy, myśląc o Roysie. Wtedy serce jej przyspieszało. O tym dniu zawsze marzyła, odkąd była małą dziewczynką. Był to najważniejszy dzień jej życia. Od dziś ona i Royce będą wiedli wspólne życie przez resztę swych dni; od dziś będą mieli własną chatę, proste jednoizbowe domostwo na obrzeżach pól, skromne gospodarstwo ofiarowane im przez rodziców. Będzie to nowy początek, miejsce, w którym będą mogli zacząć życie od nowa jako mąż i żona.
Genevieve rozpromieniła się na tę myśl. Niczego nigdy nie pragnęła bardziej, niż być z Royce’em. Był zawsze przy niej, u jej boku, odkąd była dzieckiem, i nigdy nie liczył się dla niej nikt poza nim. Choć był najmłodszy spośród czterech braci, Genevieve wyczuwała zawsze, że kryje się w nim coś wyjątkowego, coś, co wyróżniało go spośród pozostałych. Był inny niż wszyscy wokoło niej, niż każdy, kogo kiedykolwiek poznała. Nie wiedziała, czym dokładnie się różni i podejrzewała, że on sam także tego nie wiedział. Dostrzegała w nim jednak coś, coś potężniejszego niż ta wieś, ta okolica. Jak gdyby jego przeznaczenie miało posłać go gdzie indziej.
– A co z jego braćmi? – dobiegł ją głos.
Genevieve ocknęła się z zadumy. Obróciła się i ujrzała Sheilę, swą starszą siostrę, która chichotała. Dwie spośród jej kuzynek stały za nią.
– Ma ich wszak trzech! Nie możesz mieć ich wszystkich! – dodała ze śmiechem.
– Otóż to, na co czekasz? – wtrąciła jej kuzynka. – Czekamy, aż nas zaznajomisz.
Genevieve roześmiała się.
– Już to uczyniłam – odrzekła. – wielokrotnie.
– To