Noc Śmiałków . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Królowie I Czarnoksiężnicy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632916952
Скачать книгу
poczuł, że gotuje się ze złości tak bardzo, że zaraz wybuchnie. Dał dwa szybkie kroki i drżącymi rękoma zamachnął się mocno halabardą, i odciął głowę Suvesowi.

      Suves upadł na ziemię, a reszta trolli patrzyła w szoku, z przerażeniem.

      – Proszę – odrzekł Wezuwiusz do martwego trolla. – Oto twoje dowództwo.

      Wezuwiusz spojrzał na swój trolli naród z odrazą. Rozejrzał się po szeregach, patrząc uważnie na ich gęby, siejąc w nich strach i panikę, co bardzo lubił robić.

      Wreszcie odezwał się, a jego głos przypominał warczenie.

      – Leży przed wami wielkie południe – ryknął swoim mrocznym głosem, przepełnionym furią. – Te ziemie należały niegdyś do nas, zostały odebrane waszym pradziadom. Te ziemie były niegdyś częścią Mardy. Skradli nam to, co należy do nas.

      Wezuwiusz wziął głęboki oddech.

      – Ci z was, którzy lękają się iść naprzód – poznam wasze imiona i imiona waszych rodzin i każę każdego z was torturować powoli, jednego za drugim, a później poślę, byście gnili w lochach w Mardzie. Ci, którzy chcą walczyć, ocalić swe życie, odzyskać to, co należało niegdyś do waszych pradziadów, przyłączą się teraz do mnie. Kto wyrusza ze mną? – zawołał.

      Rozległy się donośne wiwaty, głośne pomruki w szeregach, rząd za rzędem, daleko jak okiem sięgnąć, gdy trolle unosiły halabardy i wykrzykiwały jego imię.

      – WEZUWIUSZ! WEZUWIUSZ! WEZUWIUSZ!

      Wezuwiusz wydał z siebie głośnym okrzyk bitewny, obrócił się i ruszył biegiem na południe. Za sobą usłyszał hałas, niby przetaczającego się grzmotu, tupot tysięcy podążających za nim trolli, wielkiego narodu zdecydowanego zniszczyć Escalon raz na zawsze.

      ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

      Kyra leciała na grzbiecie Theona, pędząc na południe przez Mardę. Z wolna dochodziła do siebie, gdy opuszczała tę mroczną krainę. Czuła się potężniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. W prawej ręce dzierżyła Berło Prawdy, z którego emanowało światło spowijające ich oboje. Wiedziała, że ten oręż jest potężniejszy niż ona; był to przedmiot przeznaczenia, który napełniał ją swoją mocą, rozkazujący jej tak, jak ona rozkazywała jemu. Trzymając go w dłoni, czuła, że wszechświat jest silniejszy, że ona jest silniejsza.

      Kyra miała wrażenie, że trzyma w dłoni oręż, który miała dzierżyć od dnia, w którym przyszła na świat. Po raz pierwszy w życiu pojęła, czego jej brakowało, czuła, że berło ją dopełnia. Ona i to berło, ta tajemnicza broń, którą pozyskała z dalekich zakątków Mardy, były jednym.

      Kyra leciała na południe. Także Theon, na którego grzbiecie siedziała, stał się większy i silniejszy. Furia i żądza zemsty w jego ślepiach odpowiadały tym w jej oczach. Lecieli i lecieli, godziny mijały, a mrok wreszcie zaczął się rozrzedzać i na horyzoncie pojawiła się zieleń Escalonu. Kyrze serce zabiło szybciej na widok ojczystych ziem; nie sądziła, że jeszcze je ujrzy. Poczuła, że musi się pospieszyć; wiedziała, że jej ojciec, otoczony przez armię Ra, potrzebuje jej na południu; wiedziała, że na ich ziemiach roi się od pandezjańskich żołnierzy; wiedziała, że pandezjańska flota przeprowadza atak na Escalon od morza; wiedziała, że gdzieś wysoko w górze kołują smoki, także łaknące zniszczenia Escalonu; wiedziała też, że trolle najeżdżają ich kraj, że miliony tych stworów roznoszą jej ojczyznę na strzępy. Escalon był nękany ze wszystkich tron.

      Kyra zamrugała i spróbowała wyprzeć z myśli okropne wspomnienie równanej z ziemią ojczyzny, rozrzuconego wszędzie gruzu, ruin i popiołu. A jednak zaciskając mocniej dłoń na berle, wiedziała, że ta broń może być ich nadzieją na ratunek. Czy to berło, Theon i jej moce naprawdę mogą ocalić Escalon? Czy coś, co zostało już tak zniszczone, może zostać uratowane? Czy Escalon może choćby marzyć o powrocie do tego, czym był niegdyś?

      Kyra tego nie wiedziała. Lecz nie traciła nadziei. Tego nauczył ją ojciec: nawet w najczarniejszej godzinie, gdy wszystko zdaje się beznadziejne, nawet jeśli zdaje się, że są całkowicie zniszczeni, zawsze pozostaje nadzieja. Zawsze tli się jakaś iskra życia, nadziei, zmian. Nic nie jest nigdy ostateczne. Nawet zniszczenie.

      Kyra leciała i leciała, czując, jak do głosu dochodzi jej przeznaczenie. Poczuła przypływ optymizmu i z każdą chwilą czuła się coraz potężniejsza. Popadła w zadumę i poczuła, że pokonała coś w głębi siebie. Przypomniała sobie rozcięcie pajęczej sieci i miała wrażenie, że gdy ją przecięła, rozcięła także coś wewnątrz siebie. Była zmuszona sama się o siebie zatroszczyć i zwyciężyła największe demony w swym wnętrzu. Nie była już tą dziewczyną, która dorastała w forcie w Volis; nie była nawet tą samą dziewczyną, która wyprawiła się do Mardy. Powróciła jako kobieta. Jako wojowniczka.

      Kyra spojrzała w dół przez chmury, wyczuwając że krajobraz w dole zmienia się, i spostrzegła, że dotarli wreszcie do granicy, na której wznosiły się niegdyś Płomienie. Przyglądając się wielkiemu urwisku kątem oka wychwyciła jakiś ruch.

      – Niżej, Theonie.

      Zanurkowali pod ciężkie chmury i gdy mrok rozrzedził się, uradowała się na widok ziem, które kochała. Nie posiadała się z radości, widząc swe ziemie, wzgórza i drzewa, które znała, czując woń powietrza Escalonu.

      Jednak gdy spojrzała ponownie, serce jej zamarło. W dole kłębiły się miliony trolli, zapełniające ziemie, pędzące na południe z Mardy. Przypominało to masową wędrówkę zwierząt, a tupot ich nóg słyszalny był nawet tutaj. Patrząc na to, nie sądziła, by jej pobratymcom udało się odeprzeć taki atak. Wiedziała, że jej ludzie jej potrzebują – i to natychmiast.

      Kyra poczuła, jak Berło Prawdy drży w jej dłoni, a następnie wydaje wysoki dźwięk, jakby gwizd. Czuła, że wzywa ją do działania, domagając się, by zaatakowała. Kyra nie wiedziała, czy to ona rozkazywała berłu, czy też ono jej.

      Wycelowała berłem ku ziemi, a wtedy dobył się z niego trzask. Miała wrażenie, że dzierży w dłoni grzmot i błyskawicę. Przyglądała się zafascynowana, jak kula intensywnego światła wyrywa się z berła i pędzi ku ziemi.

      Setki trolli zatrzymały się i zadarły głowy. Kyra dojrzała panikę i przerażenie na ich twarzach, gdy patrzyły na kulę światła spadającą na nie z nieba. Nie zdążyły uciec.

      Po tym nastąpił wybuch tak silny, że fala uderzenia z ziemi zachwiała nawet Theonem i Kyrą. Kula światła uderzyła w ziemię z siłą komety. Gdy rozeszła się w dole, tysiące trolli upadły, miażdżone coraz bardziej się rozprzestrzeniającą falą światła.

      Kyra spojrzała na berło ze zdumieniem. Zamachnęła się, by użyć go ponownie, by zmieść armię trolli z powierzchni ziemi – lecz wtem rozległ się nad nią przeraźliwy ryk. Podniosła wzrok i ku swemu zaskoczeniu ujrzała wielki pysk szkarłatnego smoka wyłaniającego się z chmur – a za nim tuzin innych. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że te smoki ich szukały.

      Nim Kyra zdołała zaatakować je berłem, jeden z gadów zamachnął się na Theona szponami. Zaskoczyło go to i silny cios pchnął go w tył, aż zaczął się obracać dokoła siebie.

      Kyra trzymała się z całych sił, gdy wirowali w powietrzu, niemal nad tym nie panując. Theon obrócił się tak, że skrzydła miał w dole i próbował wyrównać lot, obracając się raz za razem, a Kyra ledwie utrzymywała się na jego grzbiecie, zaciskając ręce kurczowo na łuskach gada, aż wreszcie udało im się.

      Theon ryknął wyzywająco i choć był mniejszy niż pozostałe smoki, bez cienia strachu rzucił się w górę na gada, który go zaatakował. Ten był wyraźnie zaskoczony, że mniejszy Theon nie poddał się i nim zdążył zareagować, Theon zatopił swoje zębiska w jego