– I? – zażądał Kyle.
– Widziałam ją. Z tym chłopakiem. Naprawdę gorący facet.
Becca i Jasmine wymieniły spojrzenia. Jojo zakaszlała, po czym kontynuowała.
– Rozmawiali o tym, że nie mogą być już zawsze razem, bo on umiera, czy coś takiego.
Cierpliwość Kyle’a wyczerpała się. Podfrunął do dziewczyny i poderwał ją w powietrze.
– Przejdź do końca! – wrzasnął.
Dziewczyna zaczęła drapać jego dłoń obejmującą jej szyję.
– W kościele.
Kyle przyjrzał się jej uważnie przez chwilę, po czym postawił ją na ziemi.
– W kościele?
Dziewczyna skinęła głową z szeroko otwartymi z przerażenia oczyma. Zaczęła pocierać obolałą szyję.
– W kościele. Lub zamku. Lub katedrze. Coś w tym rodzaju. Oni… odfrunęli razem.
Gdyby powiedziała coś takiego wcześniej, jej koleżanki wyśmiałyby ją. Lecz chwilę po tym, gdy widziały, jak Kyle przefrunął ku niej przez klasę, pomysł, iż Scarlet Paine i jakiś przystojniak odfrunęli razem przy świetle księżyca, nagle wydał się mniej fantastyczny.
Z miejsca, w którym leżała na podłodze, Becca posłała dziewczynie rozeźlone spojrzenie.
– Dlaczego mu o tym powiedziałaś, Jojo? – krzyknęła. – Najwyraźniej chce jej zrobić krzywdę!
– Lojalność wobec Vivian – odparła Jasmine zjadliwie.
Kyle nadstawił uszu. Pomyślał o słodkiej krwi Vivian. Zwrócił się do Jojo.
– Jesteś koleżanką Vivian? – spytał.
Dziewczyna skinęła.
Kyle chwycił jej dłoń.
– Idziesz ze mną.
Członkinie chóru obserwowały z przerażeniem, jak Jojo zostaje wywleczona z klasy na korytarz. Kyle taszczył ją za sobą korytarzami. Całe to miejsce opanował chaos. Dzieciaki, które przemienił ucztowały na sobie nawzajem. Te, które mogły zostać przemienione, uciekały i krzyczały, starając się wydostać. Kyle skinął na dziewczynę ubraną za Gota i jej przyjaciółkę, kiedy je mijał, obserwując, jak wysysały krew ze swych szkolnych koleżanek. Poczuł, jak idąca za nim Jojo zadrżała.
Dotarł na salę gimnastyczną i wyważył drzwi. Uświadomił sobie, że cheerleaderki spróbowały uformować ludzką piramidę, by wydostać się na zewnątrz przez jedno z górnych okien. Piramida zawaliła się, jak tylko zdały sobie sprawę, że oto powrócił ich oprawca i udaremnił ich intrygę.
– Sprytnie – powiedział Kyle ze śmiechem. – Będziecie stanowić wspaniały dodatek do mojej rodziny.
– Jojo! – krzyknęła któraś, kiedy przyjaciółka Vivian wylądowała w sali.
Kyle rozejrzał się wokoło i oblizał usta.
– Niech rozpocznie się bal – powiedział do siebie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Funkcjonariuszka policji Sadie Marlow zajrzała przez niewielkie szklane okno do wnętrza pomieszczenia. W pustym bądź, co bądź pokoju zobaczyła łóżko przy jednej ze ścian. Siedziała na nim dziewczyna. Przysłali ją tu, aby teraz z nią porozmawiać.
Psycholog stojący obok niej wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną. Zanim jednak przesunął ją przez czytnik, by wpuścić policjantów do środka, zawahał się, odwrócił i stanął twarzą do nich.
– Wiecie, że nie udało nam się jeszcze wyciągnąć z niej nić zrozumiałego – powiedział psycholog. Powtarza jedynie – Scarlet. Scarlet. Muszę znaleźć Scarlet.
Tym razem odezwał się funkcjonariusz Brent Waywood.
– Dlatego tutaj jesteśmy, proszę pana – powiedział, wskazując na swój otwarty notatnik. – Scarlet Paine. Jej nazwisko stale przewija się w naszym dochodzeniu.
Psycholog zacisnął wargi.
– Rozumiem, dlaczego tu jesteście – odparł. – Po prostu nie znoszę, kiedy policja przesłuchuje moich pacjentów.
Brent machnął swym notatnikiem raptownie, zamykając go z trzaskiem. Spojrzał gniewnie na psychologa.
– Zginęli policjanci – powiedział urywanym tonem. – Dobrzy ludzie, którzy nie wrócą dziś do swych domów, do rodzin z powodu jakiegoś psychola, który zabija wszystkich i wszystko na swej drodze. Czego chce? Scarlet Paine. I tylko to się dla nas liczy. Widzi więc pan, dlaczego przesłuchanie pana pacjentki jest dla nas sprawą priorytetową.
Funkcjonariuszka Marlow przestąpiła z nogi na nogę z zażenowaniem, poirytowana tym, w jaki sposób jej partner wdawał się w każdej sytuacji w jakiś konflikt. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że jej praca byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby mogła sama przeprowadzać te przesłuchania. W przeciwieństwie do Brenta, miała spokojne usposobienie – i sposób na dotarcie do świadków, zwłaszcza tych z wrażliwą psychiką, takich jak ta dziewczyna, z którą przyszli tu się zobaczyć. To dlatego komendant wysłał w pierwszej kolejności ją do zakładu dla obłąkanych. Żałowała jedynie, że nie wybrał jakiegoś lepszego policjanta, by jej towarzyszył. Wówczas uświadomiła sobie, zdjęta złym przeczuciem, że komendant nie miał tak naprawdę zbyt wielu policjantów do wyboru. Poza tymi, którzy ochraniali liceum, pozostali z komisariatu albo nie żyli, albo byli ranni.
Wystąpiła krok do przodu.
– Rozumiemy, że świadek jest w ciężkim stanie – powiedziała dyplomatycznie. – Zachowamy się bardzo delikatnie. Żadnych trudnych pytań. Żadnego podnoszenia głosu. Proszę mi zaufać, mam wieloletnie doświadczenie w rozmowach z takimi dzieciakami jak ona.
Spojrzeli z powrotem przez szybę na dziewczynę. Bujała się w przód i w tył z podwiniętymi do klatki piersiowej kolanami.
Psycholog w końcu wydał się usatysfakcjonowany i pozwolił funkcjonariuszom wejść. Przeciągnął kartę przez czytnik na zamku. Rozbłysło zielone światełko, któremu towarzyszył krótki sygnał dźwiękowy.
Wprowadził obydwoje funkcjonariuszy do pokoju, w kierunku zgarbionej dziewczyny. Dopiero wówczas funkcjonariuszka Marlow zauważyła jej skrępowane w kostkach nogi i nadgarstki. Szpital nie korzystał z tych metod często, chyba, że pacjent stanowił zagrożenie wobec siebie lub innych. Przez cokolwiek przeszła ta dziewczyna, musiało to być przerażające. Z jakiego innego powodu szesnastolatka z liceum, bez choćby jednej skazy w kartotece, mogła nagle zostać uznana za niebezpieczną?
Pierwszy przemówił psycholog.
– Są tu ci państwo z policji – powiedział ze spokojem do dziewczyny. – Chodzi o Scarlet.
Głowa dziewczyny podskoczyła w górę. Obłąkańczym wzrokiem błądziła między twarzami trzech stojących przed nią ludzi. Funkcjonariuszka Marlow dostrzegła w wyrazie jej twarzy cierpienie i rozpacz.
– Scarlet – krzyknęła dziewczyna, napinając więzy. – Muszę odszukać Scarlet.
Psycholog spojrzał na obydwoje policjantów i wyszedł z pokoju.
Maria podniosła wzrok na policjantów. Gdzieś w zakamarkach jej umysłu nadal tlił się rozsądek, nadal myślała jasno i świadomie. Lecz ta część, w której namieszał Lore, miała nad nią kontrolę i sprawiała wrażenie, jakby ciemna burzowa chmura otumaniała jej myśli. Musiała wydostać się stąd i znaleźć Scarlet. Scarlet będzie z Sagem, a Sage, czego była pewna, będzie w stanie jej pomóc. Będzie w stanie naprawić szkody, jakie wyrządził