Odnaleziona . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Wampirzych Dzienników
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632915078
Скачать книгу
więc jest prawdziwy? – zapytała zszokowana Caitlin. Nadal nie mogła w to uwierzyć; za dużo tego było, by zdołała pojąć.

      Nagle podszedł do Caitlin chłopiec i stanął blisko niej.

      – Naprawił rękę dziadkowi – powiedział. – Spójrzcie na nią. Był trędowaty, a teraz jest uleczony. Pokaż jej, dziadku – dodał.

      Stary rybak odwrócił się powoli i podciągnął rękaw do góry. Jego ręka wyglądała całkiem normalnie. W gruncie rzeczy, kiedy Caitlin przyjrzała się jej uważnie, zauważyła, że wyglądała młodziej od jego drugiej ręki. To było niesamowite. Miał rękę osiemnastolatka. Różową i zdrową – jakby otrzymał zupełnie nową.

      Caitlin nie mogła w to uwierzyć. Jezus istniał naprawdę, naprawdę uleczał ludzi.

      Na widok ręki tego mężczyzny, człowieka, który był kiedyś trędowaty, całkowicie uleczonej, poczuła dreszcze na plecach. Wszystko było jasne. Po raz pierwszy poczuła nadzieję, że mogła rzeczywiście go znaleźć, rzeczywiście odszukać ojca i tarczę. I że mogli pomóc jej dotrzeć do Scarlet.

      – Wiecie, gdzie poszedł? – spytał Caleb.

      – Z tego, co słyszałem to do Jerozolimy – zawołał ponad hukiem załamujących się fal jeden z pozostałych mężczyzn.

      Jerozolima, pomyślała Caitlin. Miała wrażenie, że to tak daleko. Przelecieli całą drogę tutaj, do Kafarnaum. I teraz przypominało to szukanie wiatru w polu. Po tym wszystkim musieli zawrócić i odejść z pustymi rękoma.

      Lecz wciąż czuła palącą ją Gwiazdę Dawida w dłoni i była pewna, że musiał być jakiś powód, dlaczego zostali wysłani do Kafarnaum. Czuła, że było tu coś jeszcze, coś, co musieli odszukać.

      – Jest tu jeszcze jeden z jego uczniów – powiedział rybak. – Paweł. Możecie go zapytać. On może wiedzieć, gdzie dokładnie zamierzają pójść.

      – Gdzie on jest? – spytała Caitlin.

      – Tam, gdzie oni wszyscy spędzają czas. W starej synagodze – powiedział mężczyzna. Odwrócił się i wskazał kciukiem za siebie ponad ramieniem. Caitlin odwróciła się, spojrzała i zauważyła spoczywającą na wzgórzu, z widokiem na morze, piękną, niewielką, wapienną świątynię. Wyglądała staro, nawet jak na te czasy. Przyozdobiona misternie wykutymi kolumnami, wychodziła na morze, mając bezpośredni widok na załamujące się fale. Caitlin wyczuła, pomimo dzielącej ją od budowli odległości, że było to święte miejsce.

      – Była synagoga Jezusa – powiedział jeden z rybaków. – To tam spędzał cały czas.

      – Dziękuję – powiedziała Caitlin i ruszyła w stronę świątyni. Mężczyzna podniósł rękę i chwycił jej ramię swą odrodzoną, zdrową dłonią. Caitlin zatrzymała się i popatrzyła na niego. Wyczuwała energię pulsującą w jego dłoni i przechodzącą na nią. Niczego takiego nigdy jeszcze nie czuła. Była to uzdrawiająca, poprawiająca samopoczucie energia.

      – Nie jesteś stąd, prawda? – spytał mężczyzna.

      Caitlin poczuła, jak zajrzał jej w oczy i wiedziała, że coś wyczuwał. Zdała sobie sprawę, że nie miało sensu okłamywanie go.

      Powoli potrząsnęła głową.

      – Nie, nie jestem.

      Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, po czym skinął powoli głową, jakby zadowolony.

      – Znajdziesz go – powiedział. – Czuję to.

*

      Caitlin i Caleb ruszyli wzdłuż wybrzeża, tuż przy załamujących się falach, w powietrzu przesiąkniętym morską solą. Chłodna bryza przynosiła ukojenie, zwłaszcza po tak długim pobycie w pustynnym skwarze. Skręcili i weszli na niewielkie wzgórze, na którego szczycie leżała starożytna synagoga.

      Caitlin podniosła wzrok i przyjrzała się zbudowanej z wytartego wapienia świątyni, która sprawiała wrażenie, jakby stała w tym miejscu od setek lat. Wyczuwała płynącą z niej energię; było to prawdziwie święte miejsce i było to już dla niej oczywiste. Jej wielkie, sklepione drzwi były uchylone i kiedy poruszał nimi wiatr, skrzypiały.

      Kiedy wspinali się na wzgórze, mijali kępy dzikich kwiatów wyrastających zdawałoby się wprost ze skały i mieniących się różnymi odcieniami jasnych barw pustyni. Były przepiękne i takie niespodziewane, tak niezwykłe na tle tego opustoszałego miejsca.

      Dotarli na szczyt i podeszli do wejścia. Caitlin czuła, jak Dawidowa Gwiazda płonęła w kieszeni i dzięki temu była pewna, że właśnie o to chodziło.

      Podniosła wzrok i zauważyła nad drzwiami ogromną, złotą gwiazdę Dawida wmurowaną w skalny budulec, a dokoła niej hebrajskie litery. Odnosiła niesamowite wrażenie na myśl o tym, że miała za chwilę stanąć w miejscu, w którym Jezus spędził tak dużo czasu. W jakiś sposób miała wrażenie, że wchodziła do kościoła – ale oczywiście, kiedy ta myśl przyszła jej do głowy, zdała sobie sprawę, że to nie miało sensu, jako że kościoły zaczęto budować dopiero po jego śmierci. Dziwnie się poczuła, myśląc o Jezusie w synagodze – lecz przecież wiedziała, że Jezus był Żydem, Rabbim, więc wszystko to miało jednak sens.

      Ale jaki związek miało to wszystko z poszukiwaniami jej ojca? Czy też tarczy? Miała coraz silniejsze przeczucie, że wszystko to wiązało się ze sobą, wszystkie te stulecia, daty i miejsca – wszystkie poszukiwania w klasztorach i kościołach, wszystkie klucze, wszystkie krzyże. Czuła, że splatała je wspólna nić tuż pod jej nosem. A mimo to wciąż nie wiedziała, o co w tym chodziło.

      Najwyraźniej istniał jakiś święty, duchowy aspekt, który musiała wziąć pod uwagę, aby znaleźć to, czego szukała. Co wydało się jej równie dziwne, ponieważ, jakby nie patrzeć, żyła w świecie wampirów. Chociaż z drugiej strony, kiedy się nad tym zastanowiła, uzmysłowiła sobie, że w tym świecie toczyła się duchowa wojna między nadprzyrodzonymi siłami dobra i zła, tymi, którzy pragnęli chronić ludzką rasę i tymi, którzy chcieli ją skrzywdzić. I najwyraźniej, cokolwiek miała znaleźć, wiązało się to z ogromnymi konsekwencjami nie tylko dla rasy wampirów, ale i dla ludzi.

      Spojrzała na uchylone drzwi i zaczęła się zastanawiać, czy powinni wejść ot tak.

      – Witajcie? – zawołała.

      Poczekała kilka minut, słuchając własnego głosu niesionego echem, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

      Spojrzała na Caleba. Skinął głową, a ona zauważyła, że on również czuł, iż byli we właściwym miejscu. Podniosła rękę i położyła dłoń na starych drewnianych drzwiach. Popchnęła je delikatnie. Zaskrzypiały, a oni weszli do zacienionego wnętrza budowli.

      Świątynia zapewniała ochronę przed słońcem i było tam również chłodniej. Minęła chwila, zanim oczy Caitlin przystosowały się do nowych warunków. Powoli odzyskała wzrok i zaczęła przyglądać się pomieszczeniu, które miała przed sobą.

      Było wspaniałe, niepodobne do żadnego, które już widziała. Nie było wytworne, jak te kościoły, w których już była; w zasadzie był to skromny budynek zbudowany z marmuru i wapienia, ozdobiony kolumnami, z misternymi rzeźbieniami pokrywającymi strop. Nie było żadnych ławek, niczego, na czym można by usiąść – tylko ogromna, pusta przestrzeń. Na przeciwległym końcu znajdował się prosty ołtarz – zamiast jednak górującego nad nim krzyża, Caitlin zauważyła wielką Gwiazdę Dawida. Za nią znajdowała się niewielka, złota szafka z podobizną dwóch wielkich zwojów wyrytych na powierzchni.

      W murach widniały nieliczne, niewielkie okna, które przepuszczały gdzieniegdzie światło, ale mimo to, wewnątrz ciągle panował półmrok. Było tu tak cicho i spokojnie. Caitlin słyszała jedynie odgłos załamujących się w oddali fal.

      Caitlin