Odnaleziona . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Wampirzych Dzienników
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632915078
Скачать книгу
sfrunął obok niej i chwycił jej dłoń. Dobrze było poczuć jego dotyk. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, po raz nie wiadomo który, dlaczego trafili do tych czasów i tego miejsca. Tak daleko w przeszłość. Takie odległe miejsce. Tak odmienne od Szkocji, od wszystkiego, co znała.

      Głęboko w sercu czuła, że był to już ostatni przystanek w jej podróży. Tu. W Izraelu. Miejsce to, jak i ten okres, pałało wielką mocą. Wyczuwała energię emanującą tu niemal ze wszystkiego. Wszystko wydawało jej się natchnięte duchem, jakby chodziła, żyła i oddychała wewnątrz potężnego energetycznego pola. Wiedziała, że czekało ją coś doniosłego, ale nie wiedziała, co. Czy jej ojciec rzeczywiście tu był? Czy kiedykolwiek miała go odnaleźć? To było takie frustrujące. Miała wszystkie cztery klucze. Powinien tu być, pomyślała, powinien tu na nią czekać. Dlaczego musiała nadal go szukać w ten sposób?

      Jednak jeszcze bardziej dokuczały jej myśli o Scarlet. Zaglądała w każde mijane po drodze miejsce, szukając jakichkolwiek śladów obecności jej, czy też Ruth. Przez chwilę przyszło jej nawet na myśl, że Scarlet nie przeżyła podróży – ale szybko odepchnęła tę myśl, zmuszając się, by porzucić tak mroczny scenariusz. Nie mogła znieść myśli o życiu, w którym nie byłoby Scarlet. Gdyby dowiedziała się, że Scarlet rzeczywiście odeszła, nie wiedziała, czy dałaby radę dalej żyć.

      Caitlin poczuła gorejącą w dłoni Gwiazdę Dawida i ponownie pomyślała o tym, dokąd zmierzali. Żałowała, że nie wiedziała nic więcej o życiu Jezusa. Żałowała, że nie czytała Biblii uważniej w czasie dorastania. Starała się przypomnieć coś sobie, ale były to jedynie podstawowe informacje: Jezus spędzał czas w czterech miejscowościach: Betlejem, Nazarecie, Kafarnaum i Jerozolimie. Właśnie opuścili Nazaret i byli w drodze do Kafarnaum.

      Podświadomie zaczęła się zastanawiać, czy nie poszukiwali jakiegoś skarbu, podążając jego tropem; może miał jakąś wskazówkę − on, albo jeden z jego wyznawców; gdzie był jej Tato i gdzie była tarcza. Ponownie przyszło jej do głowy pytanie: w jaki sposób mogli być ze sobą związani? Pomyślała o tych wszystkich kościołach i klasztorach, które odwiedziła w ciągu stuleci i poczuła, że istotnie był jakiś związek. Nie była tylko pewna, jaki.

      Jedyną rzeczą, którą wiedziała na temat Kafarnaum było to, że ponoć była to niewielka, zwykła, rybacka wioska w Galilei, położona na północnozachodnich obrzeżach Izraela. Nie minęli jednak po drodze żadnych miast od wielu godzin – w gruncie rzeczy nie zauważyli ani jednej żywej duszy – i nie widziała też żadnych oznak wody – a tym bardziej morza.

      Potem, właśnie kiedy o tym myślała, przelecieli nad szczytem wzniesienia, a kiedy minęli wierzchołek, jej oczom ukazała się druga strona doliny. I aż dech jej w piersiach zaparło. Przed nimi rozpościerało się bezkresne, lśniące morze. Miało ciemny, ciemniejszy niż Caitlin kiedykolwiek widziała, błękitny odcień i wręcz błyszczało w słonecznym świetle, niczym skrzynia ze skarbami. Otaczał je cudowny brzeg usypany z białego piasku, o który rozbijały się morskie fale jak okiem sięgnąć.

      Caitlin poczuła podekscytowanie. Lecieli w dobrym kierunku; jeśli będą trzymać się linii brzegu, to z pewnością trafią do Kafarnaum.

      – Tam – odezwał się Caleb.

      Podążyła wzrokiem za jego palcem, mrużąc oczy przed słońcem i spoglądając na horyzont. Ledwie to zauważyła: w oddali leżała niewielka wioska. Nie przypominała miasta, ani nawet miejskiej osady. Znajdowały się tam ze dwa tuziny domostw i duża budowla położona wzdłuż brzegowej linii. Kiedy zbliżyli się nieco, Caitlin przymrużyła oczy i przyjrzała się lepiej, lecz nie zauważyła niemal nikogo: na ulicach było niewielu przechodniów. Zastanawiała się, czy powodem tego była południowa pora, czy też wieś była niezamieszkała.

      Szukała wzrokiem jakichkolwiek oznak obecności Jezusa, lecz niczego nie zauważyła. Co ważniejsze, nie wyczuła go. Jeśli to, co powiedział jej Caleb było prawdą, to wyczułaby jego energię z daleka. A nie wyczuwała żadnej niezwykłej energii. I ponownie zaczęła się zastanawiać, czy byli we właściwym miejscu i czasie. Może tamten mężczyzna się mylił: może Jezus umarł już lata temu, albo wcale się jeszcze nie narodził.

      Caleb nagle zanurkował w kierunku miasta i Caitlin poleciała za nim. Znaleźli jakieś nierzucające się w oczy miejsce do wylądowania, poza murami wioski, w oliwnym gaju. Potem weszli przez bramę.

      Szli niewielkimi, zakurzonymi, wiejskimi uliczkami. Było gorąco. Wszystko prażyło się w słońcu. Nieliczni wieśniacy, którzy przechadzali się wolnym krokiem, ledwie zwracali na nich uwagę; zdawali się jedynie zainteresowani znalezieniem jakiegoś cienia, wachlowaniem dla ochłody. Jakaś stara kobiecina podeszła do miejscowej studni, uniosła wielką łyżkę do ust i zaczęła pić. Później podniosła rękę i starła pot z czoła.

      W miarę jak przemierzali kolejne uliczki, miejsce to coraz bardziej zdawało się opuszczone. Caitlin przyglądała się bacznie, szukając jakiegoś znaku, czegokolwiek, co mogłoby wskazać do niego drogę, jakiegokolwiek znaku obecności Jezusa, lub jej ojca, czy tarczy, albo Scarlet – ale nczego nie znalazła.

      Odwróciła się do Caleba.

      – I co teraz? – spytała.

      Caleb spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Wydawał się na równi z nią zagubiony.

      Caitlin odwróciła się i kiedy objęła całą wieś wzrokiem, lustrując jej mury i ubogą architekturę, zauważyła wąską, dobrze wydeptaną ścieżkę prowadzącą nad morze.

      Trąciła Caleba, który również ją zauważył i ruszył za Caitlin w tamtym kierunku, pozostawiając wioskę za sobą.

      Kiedy zbliżyli się do linii brzegowej, Caitlin zobaczyła trzy niewielkie, jaskrawo pomalowane łodzie rybackie – podniszczone, w połowie wyciągnięte na piaszczysty brzeg i podskakujące po drugiej stronie na wodzie. W jednej siedział rybak, a przy pozostałych dwóch stali zanurzeni po kostki w wodzie inni dwaj rybacy. Byli to starsi mężczyźni o siwych włosach i pasującymi do nich brodami, twarzami równie zniszczonymi co ich łodzie, z opaloną skórą porytą licznymi zmarszczkami. Mieli na sobie białe odzienie i białe kaptury chroniące ich przed słońcem.

      Na oczach Caitlin dźwignęli rybackie sieci i zaczęli ciągnąc je powoli. Zaparli się, walcząc z falami, gdy z jednej łodzi wyskoczył mały chłopiec i podbiegł do sieci, by pomóc je wciągnąć. Kiedy dotarły na brzeg, Caitlin zauważyła w nich wiele ryb. Chłopiec zapiszczał z zachwytu, jednak wiekowi rybacy popatrzyli na sieci z ponurą miną.

      Caitlin i Caleb podkradli się do nich po cichu – a do tego przy akompaniamencie rozbijających się o brzeg fal – tak, że rybacy nadal nie byli świadomi ich obecności. Caitlin odchrząknęła, nie chcąc ich wystraszyć.

      Odwrócili się gwałtownie i spojrzeli w jej stronę z widocznym zaskoczeniem w oczach. Nie miała im tego za złe: razem z Calebem musieli przedstawiać szokujący obraz – oboje ubrani od stóp do głów w czarne, nie na czasie, skórzane bitewne stroje. Musieli wyglądać, jakby spadli prosto z nieba.

      – Wybaczcie, że was niepokoimy – zaczęła Caitlin – ale czy to jest Kafarnaum? – spytała najbliżej stojącego człowieka.

      Rybak przeniósł wzrok na Caleba i z powrotem na nią, po czym powoli skinął głową.

      – Szukamy kogoś – kontynuowała Caitlin.

      – A kogóż to, jeśli można? – spytał drugi rybak.

      Caitlin miała już powiedzieć – mojego Taty – ale powstrzymała się, zdając sobie sprawę, że nic by to nie dało. Jak miałaby go poza tym opisać? Nie wiedziała nawet, kim był, ani jak wyglądał.

      Zamiast tego więc wspomniała o jedynej osobie, która przyszła jej na myśl, jedynej, którą mogli znać – Jezusa.

      Spodziewała się niemal, że ją wyśmieją,