– Imponujące osiągnięcie – zauważyłem z niekłamanym podziwem. – No dobrze, wierzę panu, ale jak pan przeniósł się ze Sztaby do Kwadratu?
Sokołow ze złością uniósł ręce.
– A skąd mam wiedzieć? Widziałem tylko korytarze i komory, wszystkie prostokątne i zrobione ze złotego materiału, którego nie dało się nawet zarysować. Robot mówił, że otwory w Kwadracie działają jak małe pierścienie. No i jakoś mnie przeniosło. W jaki sposób? Nie wiem, nie jestem fizykiem.
To miało pewien sens. Kto wie dokąd prowadzą okna Kwadratu? Kiedy Marvin wskoczył do jednego z nich, uciekając przed chrząszczami, musiał przenieść się do Sztaby, a potem znalazł drogę powrotną i zabrał Sokołowa ze sobą. Rozwiązanie zagadki miało jednak niewielkie znaczenie, jeśli nie wiązało się z odpowiedzią na pytanie, jak uporać się ze Sztabą.
Rozdział 7
Sprawdziłem chronometr. Minęło więcej niż siedem minut.
– Generale, proszę wracać do swojej kajuty.
Otworzyłem drzwi i skinąłem na czekającego po drugiej stronie marine.
– Kapitanie, protestuję. Moje miejsce jest na mostku… w roli doradcy – dodał pospiesznie. – Mogę zapewniać kluczowe informacje w miarę rozwoju wydarzeń.
Przez chwilę rozważałem wady i zalety tego pomysłu: z jednej strony obecność rzekomo wyższego stopniem oficera mogła przeszkadzać, z drugiej, mógł okazać się przydatny.
– Dobra. – Zwróciłem się do marine: – Proszę dać generałowi standardowy kombinezon, a potem przyprowadzić go z powrotem.
– Wolałbym własny – wtrącił się Sokołow. – Przywykłem do niego.
– W porządku. – Na mój znak obaj pospiesznie zniknęli z mostka.
Odwróciłem się do holowyświetlacza. Sytuacja nie uległa zmianie.
– Kiedy będziemy gotowi do standardowego startu? Jeśli to możliwe, wolałbym nie uszkodzić okrętu i niczego nie zostawiać.
– Sakura mówi, że za czterdzieści minut – odparł Hansen. – A, jeszcze coś. Marvin się odezwał, ale nie przekierowałem rozmowy do pańskich słuchawek.
Zmarszczyłem brwi. Zwykle to ja decydowałem, z kim rozmawiam, ale postanowiłem nie robić z tego problemu.
– Proszę mnie z nim połączyć – poleciłem.
Robot zgłosił się po chwili.
– Kapitanie Riggs, odkryłem kilka rzeczy.
– Słucham. Wymień je, zaczynając od najważniejszej dla naszego przetrwania. – Gdybym mu pozwolił, zalałby mnie niekończącym się potokiem bezużytecznych ciekawostek.
– Sztaba i Kwadrat są aspektami tego samego wielowymiarowego konstruktu.
– To ten sam statek?
– Niezupełnie – powiedział Marvin. – Ludzkie umysły rzadko potrafią bez odpowiednich predyspozycji i specjalistycznego treningu pojąć ideę większej liczby wymiarów niż cztery.
Próbowałem przypomnieć sobie, jak w Akademii omawialiśmy to zagadnienie na zajęciach z fizyki. Bezskutecznie.
– Wymyśl analogię, którą pojmie mój prymitywny ludzki umysł – zasugerowałem.
Marvin zamyślił się.
– Najpierw wyobraź sobie dwuwymiarowe istoty. Są płaskie, widzą tylko długość i szerokość, ale wysokości już nie. Żyją na płaszczyźnie.
– Dobrze. Czytałem „Flatland”. No, oglądałem.
– Jeśli trójwymiarowa istota włoży swoich pięć palców do ich dwuwymiarowego świata i zacznie nimi przebierać, mieszkańcy płaskiego świata zaobserwują pojawienie się pięciu tajemniczych owali, które poruszają się, choć nie działa na nie żadna widoczna siła.
– Więc jako Sztaba i Kwadrat objawiają się w trzech wymiarach różne fragmenty tej samej wielowymiarowej… istoty? Po prostu nie widzimy tego, że one łączą się w wyższych wymiarach?
– To dość trafna analogia. Istota, konstrukt, maszyna, nazywaj ją, jak chcesz, dowódco. To robocza teoria.
– Cudownie. I jak nam to pomaga w przetrwaniu?
– Pokazuje, jak bardzo technologia Pradawnych przewyższa naszą oraz chroni nas przed pychą.
– Świetnie – prychnąłem. – Ale skromność to nie strategia, Marvinie.
– Zauważyłem, że odpowiedni stan umysłu wywołuje stosowne reakcje.
– Niech ci będzie – powiedziałem. – Czyli lepiej Sztaby nie wkurzać. Da się z nią pogadać?
– Chcesz wysłuchać innych moich obserwacji, kapitanie Riggs, czy może zdążyłeś się już znudzić?
Dogryzł mi, ale nie połknąłem przynęty.
– Kontynuuj. Oświeć mnie.
– Przeprowadziłem syntezę i analizę informacji z własnych baz danych, a także tych uzyskanych od Jastrzębi oraz, całkiem niedawno, od generała Sokołowa.
– Więc ty… przepraszam, mów dalej. – Nagle dotarło do mnie, że Marvin podsłuchiwał, czego powinienem się domyślić, kiedy użył terminu Sztaba. Ale nie okazałem złości, bo przypomniał mi się program szpiegowski, który robot umieścił w mózgu Nieustraszonego. Sam na to zezwoliłem. Dopóki Marvin pozostawał przydatny i mniej więcej lojalny, nie odcinałem mu dopływu do informacji.
– Sztaba… pozwolę sobie używać dotychczasowej nomenklatury dla oddzielnych części konstruktu… zostawiła makrosy w spokoju, a jednak unieszkodliwiła bądź zniszczyła flotę nanitów.
– Masz teorię, która to wyjaśnia?
– Owszem. Jeśli nie liczyć chrząszczy, pierwszą formą życia, na jaką natrafiłem w labiryncie, był Sokołow. Znalazłem jednak wiele śladów czegoś, co można nazwać nieorganicznymi bytami: robotów, zdalnych manipulatorów i różnego rodzaju zautomatyzowanych urządzeń. Nie były w pełni rozumne, ale część osiągnęła poziom naszych nanitowych sztucznych mózgów. Innymi słowy, pseudo-SI. Rozmawiałem z niektórymi.
Zamilkł na chwilę.
– No i? Co ci powiedziały?
– To teraz nieistotne.
Marvin zamilkł. Przypominało to jeden z tych momentów, gdy robot chciał, żebym się domyślił, o co mu chodzi. Chyba w ten sposób podkreślał fakt, że znalazł rozwiązanie przede mną.
– Marvin, naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc. Nie ma czasu na zgadywanki.
To wyznanie chyba go udobruchało i zaspokoiło jego irytującą potrzebę bycia docenionym.
– Nasuwa się pytanie, czemu Sokołow był tam jedyną żywą istotą biologiczną? Wiele rzeczy pozostało w nienaruszonym stanie. Z pewnością powinno ocaleć więcej kosmitów, prawda? A jednak Sokołow najwyraźniej nie spotkał żadnego przez subiektywny okres prawie dwóch lat.
– Prawdę mówiąc, nie wspominał o spotkaniu istot biologicznych, ale nie mówił też, że ich nie spotkał.
Marvin znów zrobił krótką pauzę.