Podpalacz. Peter Robinson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Peter Robinson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7508-952-3
Скачать книгу
wygląda?

      Banks zrobił pauzę, przywołując w pamięci zniszczoną twarz, stopione oczy, odsłoniętą szczękę i chrząstki na szyi.

      – Dysponujemy jedynie bardzo ogólnym rysopisem. Był raczej niski i krępy, miał długie, tłuste brązowe włosy. I nie golił się zbyt często.

      Maria wybuchnęła śmiechem.

      – Brzmi jak opis wszystkich artystów, których w życiu spotkałam. A można by sądzić, że człowiek zdolny do tworzenia piękna powinien bardziej cenić własny wygląd, prawda?

      – No nie wiem – odparł Banks. – Musi być fajnie ubierać się według własnej woli, a nie wciskać się w garnitur i golić codziennie rano przed wyjściem do pracy.

      Maria spojrzała na niego z błyskiem w niebieskich oczach.

      – Ale mógłbyś też nie mieć na sobie żadnego ubrania, gdyby zrobiło się naprawdę gorąco, prawda?

      – Pewnie tak – zgodził się Banks, pijąc kolejny łyk laphroaigu i zaraz po nim duży haust piwa. – Czy ten opis kojarzy ci się z kimś konkretnym?

      Spojrzała na niego z pobłażaniem, jak na niesfornego uczniaka, po czym zmarszczyła brwi.

      – To mógłby być Thomas McMahon – stwierdziła. – Z pewnością jest najniższym malarzem, jakiego znam. Toulouse-Lautrec był chyba niższy, ale nie za moich czasów. – Uśmiechnęła się.

      Banks nadstawił ucha.

      – Ale pasuje do rysopisu? Ten Thomas McMahon?

      – Raczej. Był niski i krępy, trochę taki ropuchowaty. Miał brodę, ale nie nosił długich włosów, przynajmniej wtedy. Ale jest coś, co o nim pamiętam…

      – Co?

      – Miał piękne palce. – Wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała zademonstrować. – Długie i smukłe. Bardzo delikatne. Zaskakujące u takiego niskiego mężczyzny.

      Czy nie to właśnie Mark powiedział mu o Tomie? Że miał długie palce? Nie stanowiło to mocnej podstawy do identyfikacji, ale dotychczas nie zdobyli niczego lepszego.

      – Powiedz mi o nim coś więcej – poprosił.

      Maria machnęła pustym kieliszkiem.

      – Przydałaby się jakaś łapówka – powiedziała.

      Banks skończył co prawda swoją whisky, ale miał jeszcze trochę piwa i nie zamierzał pić więcej, ponieważ musiał wrócić do domu samochodem. Poszedł do baru po kolejne campari dla swojej towarzyszki. Pub zapełnił się już ludźmi, Banks musiał więc kilka minut poczekać, aż zostanie obsłużony. Ktoś wybrał w szafie grającej starą piosenkę Oasis. Jakże inaczej wyglądał ten pub zeszłego lata, pomyślał Banks, gdy pryszczyca odstraszyła ludzi od Yorkshire Dales i Cyril całymi dniami czekał na klienta. Teraz, w styczniu, większość gości była tutejsza. Może nadchodzące lato przyniesie ożywienie dla firm w Dales? Na pewno tego potrzebowały. Po powrocie na miejsce wręczył Marii kieliszek, mówiąc:

      – Więc?

      Z zaskoczeniem obserwował, jak kobieta otwiera swoją torebkę, wyjmuje paczkę silk cut oraz cienką złotą zapalniczkę. Nie pamiętał, żeby paliła.

      – Przeszkadza ci? – zapytała, zapalając papierosa.

      Nawet gdyby zaprotestował, niczego by to nie zmieniło: dym już płynął w jego stronę, unoszony zapachem perfum.

      – Nie – odpowiedział zaskoczony, że zamiast chęci na papierosa po raz pierwszy poczuł odrazę. Czy stanie się teraz jednym z tych potwornych neofitów zajadle zwalczających palenie? Cholera! Miał nadzieję, że nie. Napił się piwa. Trochę pomogło.

      – Niewiele mogę ci o nim powiedzieć. Jeśli to rzeczywiście ten, o którego ci chodzi.

      – Załóżmy, że tak, czysto teoretycznie – zachęcił ją Banks.

      – No wiesz, nie chcę potem odpowiadać za marnowanie policyjnego czasu, jeśli ci wskażę niewłaściwy kierunek.

      Banks znów się uśmiechnął.

      – O to się nie martw. Nie aresztuję cię za to. Po prostu powiedz mi, co wiesz, a resztę zostaw nam.

      – To było jakieś pięć lat temu – zaczęła Maria. – Jeszcze pracowała u nas Sandra. Często z nim rozmawiała. Jestem pewna, że będzie wiedziała więcej niż ja.

      Cudownie! – pomyślał Banks. Czy będzie musiał rozmawiać ze swoją byłą żoną, żeby zdobyć informacje o tej sprawie? Może zamiast tego pośle Annie. Nie, to byłoby okrutne. W takim razie Jima Hatchleya? Albo Winsome? Wiedział jednak, że gdyby naprawdę zaszła taka konieczność, to musiałby załatwić sprawę sam. Inaczej okazałby się nie tylko tchórzem, ale i gburem. Nie obeszłoby się pewnie bez oglądania jej nowego dziecka i bujania małej Sinéad na kolanach. Niewykluczone, że wszystko to w obecności Seana, który by zaproponował, żeby Banks został u nich na kolacji. Ach, te szczęśliwe rodziny! Albo może skończyłby jako opiekunka dla ich córeczki, podczas gdy oni wybraliby się wieczorem do teatru albo do kina. Mógłby jednak tego wszystkiego uniknąć, gdyby tylko bardziej przycisnął Marię.

      – Zacznijmy od tego, co pamiętasz – zaproponował.

      – Jak mówiłam, to było dawno temu. McMahon mieszkał gdzieś we wschodniej części miasta, jeśli dobrze pamiętam. Był malarzem, a myśmy mieli za zadanie między innymi zachęcać lokalnych artystów do pracy. Nie finansowo, jak się domyślasz, ale dając przestrzeń do wystawiania ich dzieł.

      – Czyli Thomas McMahon miał wystawę w galerii domu kultury?

      – Tak.

      – I zachowały się jakieś ślady? Może katalog? Albo jakieś jego zdjęcie?

      – Przypuszczam, że tak. Pewnie zostało coś w archiwum.

      – Czy jego prace były coś warte?

      Maria zmarszczyła nos.

      – Nie zamierzam się podawać za eksperta w tej dziedzinie, ale powiedziałabym, że nie. W jego pracach nie było niczego wybitnego, o ile potrafię ocenić. Głównie epigonizm.

      – W takim razie nie zrobiłby wielkiej kariery?

      – Tak sądzę. Pamiętam, że w ostatniej chwili podrzucił nam kilka potwornych abstrakcji. Odniosłam wrażenie, że naprawdę chciał malować właśnie abstrakcje, ale z czegoś takiego nie da się wyżyć, jeśli się nie ma prawdziwego talentu. Z drugiej strony można nieźle zarobić na sprzedawaniu turystom lokalnych pejzaży, co zresztą robił.

      – Czy to możliwe, żeby śmierć wpłynęła na wartość jego prac?

      Maria zrobiła wielkie oczy.

      – No, no, to się nazywa zawodowe zboczenie! Cóż za wspaniały motyw: zabić artystę, żeby podbić cenę jego prac.

      – Więc?

      – Nie, raczej nie w tym wypadku. Kiepska akwarela zamku w Eastvale zawsze pozostanie kiepską akwarelą zamku w Eastvale, za życia malarza i po jego śmierci. Może marszand mógłby to ocenić lepiej ode mnie, ale wydaje mi się, że będziesz musiał poszukać innego motywu.

      – Pił?

      – Lubił się napić, ale nie nazwałabym go pijakiem.

      – Naroktyki?

      – Nawet jeśli, to przecież trudno poznać. Ale nie dostrzegłam żadnych objawów. Żadnych plotek też nie słyszałam.

      – Nigdy potem go nie widziałaś?

      – Owszem, wpadł kilka razy na wernisaże, ale