Podpalacz. Peter Robinson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Peter Robinson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7508-952-3
Скачать книгу
Niech pan nie zapomina, że podczas pożaru uwalnia się wiele trujących gazów, włącznie z amoniakiem i cyjankiem. Pełna analiza potrwa dłużej.

      – A badanie toksykologiczne?

      – Niech mnie pan nie uczy mojego zawodu, młody człowieku – odparł Glendenning. – Już jest w trakcie.

      – Da się przeprowadzić analizę stomatologiczną?

      – Możemy oczywiście zrobić wyciski, ale nie roześlemy ich przecież do gabinetów dentystycznych w całym kraju.

      – Istnieje pewna szansa, że był tutejszy – wyjaśnił Banks. – Zaczniemy więc od Eastvale i okolic.

      – To już pański problem, nie mój. – Glendenning spojrzał na zegarek i odwrócił się do denata. – Nadal mam tu mnóstwo roboty – powiedział. – Niestety nie mogę panu obiecać, że jeszcze dzisiaj zdążę się zabrać za drugą ofiarę. Jak tak dalej pójdzie, chyba będę musiał odwołać moje wieczorne spotkanie.

      Wendy Gauge wyjęła organy wewnętrzne i położyła je wszystkie razem na stole sekcyjnym.

      – No cóż – zaczął Banks, patrząc na Hamiltona i Annie. – Bez względu na to, czy ten mężczyzna został uderzony w głowę, czy cierpiał na chorobę serca i zmarł wskutek stosunkowo niskiego stężenia tlenku węgla we krwi, czy też mózg rozsadził mu czaszkę, mamy dowód na to, że dokonano podpalenia, badamy więc sprawę morderstwa. Teraz musimy ustalić, kto podłożył ogień. – Banks raz jeszcze spojrzał na przerażający kadłub na stole sekcyjnym, zwęgloną i twardą skórę, wyjęte wnętrzności oraz kropelki jaskrawoczerwonej krwi. – Możemy tylko mieć nadzieję, że nie szukamy seryjnego podpalacza – dodał. – Nie chciałbym uczestniczyć w kolejnych sekcjach.

      – Czy to coś osobistego? – zapytała Maria Phillips, sadowiąc się na krześle po drugiej stronie pełnego wgnieceń miedzianego blatu stolika w Queens Arms. – W takim razie mów. No dobra, weź mi campari z sodą, proszę.

      Banks nie zdążył nawet zapytać, czy Maria ma ochotę na drinka, ona jednak najwyraźniej się tym nie przejmowała. Przewiesiła swoje sztuczne futro przez krzesło obok, przelotnie dotknęła dłońmi swoich blond loków, po czym sięgnęła do torebki po puderniczkę oraz szminkę i zajęła się nimi, podczas gdy Banks poszedł do baru. Gdy wcześniej dzwonił do niej do domu kultury, dowiedział się, że Maria pracuje dziś do późna, co mu odpowiadało. Z przyjemnością wybrał się do przyjaznego pubu po drastycznych widokach podczas sekcji zwłok. Nie pragnął niczego innego, jak tylko znaleźć się wśród zwyczajnych żywych ludzi, w otoczeniu których mógłby kilkoma mocnymi drinkami wypłukać z organizmu posmak śmierci w płomieniach.

      – Dobry wieczór, Cyril – powiedział do barmana. – Kufel gorzkiego i duży laphroaig dla mnie oraz campari z sodą dla pani.

      Cyril uniósł brwi.

      – Nie pytaj – rzucił Banks.

      – Znasz mnie. Jestem uosobieniem dyskrecji. – Cyril zaczął nalewać piwo. – Ale nie powiedziałbym, że ona jest w twoim typie.

      Banks tylko na niego spojrzał.

      – Nad ranem był straszny pożar w okolicy Molesby.

      – Mnie to mówisz?

      – Już się tym zająłeś?

      – Od samego początku. To był koszmarnie długi dzień.

      Cyril spojrzał na zadrapany policzek Banksa.

      – Wygląda na to, że w tej wojnie były ofiary.

      Banks dotknął dłonią twarzy.

      – Ach, nic takiego. Krótkie starcie z ostrą gałęzią.

      – Bujać to my, ale nie nas – powiedział Cyril.

      – Naprawdę – zapewnił Banks.

      – Rozumiem, że nie możesz ujawnić szczegółów.

      – Niewiele jest do ujawniania, nawet gdybym chciał. Nie mamy niczego oprócz pary zwłok. Dzięki. – Banks zapłacił i zaniósł drinki do stolika, gdzie Maria czekała już niecierpliwie, z dłońmi na blacie. Perfekcyjnie wymanikiurowane purpurowe paznokcie dorównywały długością kocim pazurom. Była tuż po trzydziestce, miała apetycznie zaokrąglone kształty, które przeczyły współczesnym kanonom mody i zdaniem Banksa wyglądałaby o wiele atrakcyjniej, gdyby zmyła z siebie te wszystkie barwy wojenne oraz zaczęła się ubierać wygodnie zamiast efektownie. No i te perfumy! Zwłaszcza perfumy. Przytłaczały go gryzącymi falami, zatruwając smak piwa. Wypił łyk laphroaigu, czując, jak przyjemnie piecze w gardle. Zazwyczaj nie zamawiał mocnych drinków w Queens Arms, ale tego wieczoru zrobił wyjątek ze względu na szczególnie przykrą sekcję zwłok i Marię Phillips, w dodatku jedno po drugim w tak krótkim czasie.

      Maria dała do zrozumienia, że zauważyła zadrapanie na policzku Banksa, ale nie ma zamiaru o nie wypytywać, przynajmniej nie od razu.

      – Co u Sandry? – zapytała zamiast tego. – Bardzo nam jej brakuje w domu kultury. Taka energia i zaangażowanie!

      Banks wzruszył ramionami.

      – Wszystko dobrze, o ile wiem.

      – A dziecko? Po takiej przerwie musi się dziwnie czuć, że znów została matką. W dodatku w jej wieku.

      – Dawno się nie widzieliśmy – odparł Banks. Ale wiedział, od swojej córki Tracy, że trzeciego grudnia, a więc niewiele ponad miesiąc temu, Sandra urodziła zdrową dziewczynkę, która ważyła trzy osiemnaście i dostała na imię Sinéad, nie dla uczczenia łysej śpiewaczki pop, tylko po matce Seana. No cóż, życzył jej dużo szczęścia. Z takim imieniem będzie go potrzebowała. O ile wiedział, także od Tracy, matka i córka czuły się dobrze. Cała ta historia nieźle go walnęła i zmieniła wszystko, zwłaszcza sposób, w jaki myślał o swojej przeszłości, o życiu z żoną. W jakiś niewytłumaczalny sposób zrobiło się tak, jakby tych dwudziestu kilku wspólnych lat nie było, jakby wydarzyły się we śnie albo w jakimś poprzednim wcieleniu. Nie znał tej kobiety, tego dziecka. Zmienił się nawet jego stosunek do własnych dzieci, Tracy i Briana. Nie wiedział dlaczego, nie wiedział, w jaki sposób, ale się zmienił. Co oni czuli, gdy przyszła na świat przyrodnia siostra?

      – Oczywiście – zaszczebiotała Maria. – Co za nietakt z mojej strony! To musi być dla ciebie bardzo bolesne. Spędziłeś z nią tyle lat, jest matką twoich dzieci, a teraz urodziła dziecko innemu mężczyźnie.

      – Co z tym malarzem, Tomem? – zapytał Banks.

      Maria pogroziła mu palcem.

      – Ty spryciarzu, próbujesz zmienić temat? No cóż, nie mogę cię za to winić.

      – To jest temat. A przynajmniej taki był mój zamiar, gdy zapraszałem cię na drinka.

      – A ja naiwna myślałam, że chcesz po prostu porozmawiać.

      – Bo chcę. O Tomie.

      – Wiesz, co mam na myśli.

      – Znasz jakiegoś miejscowego artystę imieniem Tom? Albo słyszałaś o kimś takim?

      Maria podniosła dłoń do złotego naszyjnika ściskającego jej gardło.

      – Czy tak wyglądasz, gdy przesłuchujesz podejrzanych? – zapytała. – Na pewno są przerażeni.

      Banks zdobył się na słaby uśmiech. Nie kłamał, mówiąc Cyrilowi, że ma za sobą długi dzień, który w dodatku robił się coraz dłuższy. Każda minuta spędzona z Marią wydawała się godziną.

      – To nie jest przesłuchanie, Mario – odparł. – Ale jestem bardzo zmęczony, dlatego nie chcę się bawić w żadne gierki,