– Twój minister?
– Nie! Jay Crispin, oczywiście.
Laura bierze głęboki oddech. Ton jej głosu nie dopuszcza żadnej dyskusji, nawet słychać w nim gniew:
– Posłuchaj mnie, mój drogi, dobrze? Skandal w Obronie to sprawa zamknięta, a Jay Crispin od tej pory i na wieki pod karą śmierci ma wstęp wzbroniony do siedzib ministerialnych i rządowych. Wysłano mu ostry urzędowy list tej treści. Nigdy więcej nie zaszczyci swoją obecnością korytarzy Whitehall ani Westminsteru. – Nabiera powietrza. – Z drugiej strony porywający, chociaż może poobijany minister, któremu masz zaszczyt służyć, rozpoczął następny etap wybitnej kariery, mam nadzieję z twoją pomocą. A teraz zechcesz podać mi płaszcz?
Toby po tygodniowym katowaniu się wyrzutami sumienia wciąż stoi przed tym samym pytaniem: jeśli skandal w Obronie jest sprawą zamkniętą i Crispin miał nigdy więcej się nie pojawiać na korytarzach Whitehall ani Westminsteru, to dlaczego skurczybyk lobbował w Izbie Lordów?
Mija półtora miesiąca. Na pozór nie dzieje się nic poważnego. Toby pisze mowy i Quinn wygłasza je z przekonaniem, nawet jeśli trudno być do czegokolwiek przekonanym. Na przyjęciach Toby stoi za ramieniem Quinna i mruczy mu do ucha nazwiska podchodzących zagranicznych dygnitarzy. Quinn wita ich jak dawno niewidzianych przyjaciół.
Ale nieustająca skrytość Quinna doprowadza do rozpaczy nie tylko Toby’ego, ale cały personel ministerstwa. Potrafi wyjść ze spotkania w Whitehall – w MSW, URM, Ministerstwie Skarbu – minąć służbowego rovera, zatrzymać taksówkę i bez wyjaśnienia zniknąć na resztę dnia. Potrafi odwołać służbowe spotkanie i nie poinformować o tym asystenta ds. kalendarza, doradców ani nawet osobistego sekretarza. Wprowadzane ołówkiem wpisy w kalendarzu, który trzyma na biurku, są tak enigmatyczne, że Toby może je odszyfrować tylko przy jego niechętnej pomocy. Nie wiedzieć kiedy, kalendarz przepada jak kamień w wodę.
Ale skrytość Quinna nabiera w oczach Toby’ego prawdziwie ponurego zabarwienia podczas wyjazdów zagranicznych. Odrzucając gościnność ambasadorów, Quinn, wybraniec ludu, woli zatrzymywać się w luksusowych hotelach. Kiedy w dziale rachunkowości ministerstwa kręcą nosem, Quinn odpowiada, że zapłaci z własnej kieszeni, co zdumiewa Toby’ego, gdyż jak wielu bogaczy Quinn jest do przesady skąpy.
A może jakiś tajny dobroczyńca płaci za jego fanaberie? Bo jak inaczej wytłumaczyć istnienie osobnej karty kredytowej, którą Quinn płaci za rachunki hotelowe i którą zasłania własnym ciałem, gdy Toby przypadkiem znajdzie się w pobliżu?
Tymczasem w zespole Quinna pojawia się i zamieszkuje na stałe upiór.
Bruksela.
Wróciwszy do luksusowego hotelu po całodziennym wodzeniu się za łby z natowskimi urzędnikami, Quinn o szóstej wieczór skarży się na przyprawiający o mdłości ból głowy, odwołuje zaproszenie na kolację w ambasadzie i udaje się na spoczynek. O dziesiątej wieczór, rozważywszy głęboko wszystkie za i przeciw, Toby dochodzi do wniosku, że musi zadzwonić do apartamentu i zapytać ministra o zdrowie. Odpowiada mu automatyczna sekretarka. Na drzwiach wywieszka NIE PRZESZKADZAĆ. Po dalszym, głębszym zastanowieniu Toby schodzi do holu i ujawnia swe zatroskanie recepcjoniście. Czy z apartamentu dochodziły jakieś oznaki życia? Czy minister wzywał obsługę, żądał aspiryny – jako że Quinn jest słynny z hipochondrii – odwiedzin lekarza?
Recepcjonista jest bezbrzeżnie zdumiony.
– Ależ Monsieur le Ministre dwie godziny temu odjechał z hotelu swoją limuzyną! – wykrzykuje napuszoną belgijską francuszczyzną.
Teraz Toby jest bezbrzeżnie zdumiony. Limuzyna Quinna? Minister nie dysponuje limuzyną. Jedyna dostępna limuzyna to ambasadorski rolls, którego Toby odwołał na polecenie Quinna.
A może jednak pojechał na kolację? Recepcjonista pozwala sobie wyprowadzić Toby’ego z błędu. To nie był rolls-royce, monsieur. To był citroen prowadzony przez osobnika osobiście znanego recepcjoniście.
– W takim razie bądź łaskaw dokładnie mi opisać, co się wydarzyło – mówi i wciska dwadzieścia euro w chłonną dłoń recepcjonisty.
– Ależ bardzo chętnie, monsieur. Czarny citroen podjechał pod drzwi frontowe w tym samym momencie, w którym Monsieur le Ministre wychynął ze środkowej windy. Można przypuszczać, że Monsieur le Ministre był poinformowany telefoniczne o bliskim przybyciu samochodu. Dwaj panowie przywitali się tu, w holu, wsiedli do samochodu i odjechali.
– Chcesz powiedzieć, że jakiś mężczyzna wysiadł z samochodu, żeby go zabrać?
– Z tyłu czarnego citroena. To bezsprzecznie był pasażer, nie służący.
– Potrafisz opisać tego człowieka?
Recepcjonista nie potrafi.
– Hm, był biały? – pyta niecierpliwie Toby.
– W całości, monsieur.
– Ile miał lat?
Recepcjonista zgaduje, że mniej więcej tyle co minister.
– Widziałeś go wcześniej? Jest tu częstym gościem?
– Nigdy, monsieur. Przypuszczam, że to dyplomata, może kolega z pracy.
– Wysoki, niski, jak wyglądał?
Recepcjonista znów się waha.
– Jak monsieur, ale trochę starszy i włosy krótsze.
– A jakim językiem się posługiwali? Słyszałeś, jak rozmawiali?
– Angielskim, monsieur. English anglaise.
– Masz jakieś pojęcie, dokąd się udali? Jak ci się wydaje, gdzie pojechali?
Recepcjonista wzywa boya hotelowego, małego bezczelnego Kongijczyka w czerwonej liberii i czapce. Boy dokładnie wie, dokąd pojechali:
– Do La Pomme du Paradis, restauracji koło pałacu. Trzy gwiazdki. Grande gastronomie!
To by było na tyle z migreną Quinna, myśli Toby.
– Skąd ta pewność? – pyta stanowczo boya, który plącze mu się pod nogami, chętny do pomocy.
– Tak kazał szoferowi, monsieur! Słyszałem wszystko!
– Kto kazał? Komu?
– Ten dżentelmen, który zabrał pańskiego ministra! Usiadł koło szofera i powiedział: „Teraz ruszaj do La Pomme du Paradis”, właśnie kiedy zamykałem drzwi. Słowo w słowo, monsieur!
Toby zwraca się do recepcjonisty:
– Powiedziałeś, że mężczyzna, który zabrał mojego ministra, jechał z tyłu. Teraz słyszymy, że kiedy odjechali, siedział z przodu. Czy ten człowiek, który go zabrał, to nie mógł być ochroniarz?
Ale mały kongijski boy, który raz dorwał się do głosu, nie odpuszcza:
– To było konieczne, monsieur! Trzy osoby z tyłu z elegancką damą, to byłoby niegrzeczne!
Z damą, myśli załamany Toby. Jeszcze tylko damy nam brakowało.
– A co to była za dama? – pyta figlarnie, ale podenerwowany.
– Była drobniutka i czarująca, monsieur, niezwykle dystyngowana.
– A ile mogła mieć lat według ciebie?
Boy rży nieustraszenie.
– To zależy, jaką część ciała mamy na myśli, monsieur – odpowiada i zmyka, zanim spadnie nań gniew recepcjonisty.
Ale