Branki w jasyrze. Deotyma. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Deotyma
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Приключения: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-7779-545-3
Скачать книгу
się jasełka! – stwierdził Prandota, podchodząc do królowej. – Figury jak ulane, ale nie widzę bydlątek. A przecież i to potrzebne…

      – O! – zawołała królowa. – Cieszę się, księże biskupie, że humor wam dopisuje. Kto by tam strugał z drzewa bydło, którego są pełne obory? W naszym żłóbku będą żywe woły i osiołki jak tam, w Betlejem.

      – Będzie jeszcze coś dowcipnego – dodał znacząco król.

      – Ach, proszę, przestań. Przecież to misteria dla całego Krakowa – szepnęła księżna i chcąc, by król dochował tajemnicy, położyła na ustach wysmukły, blady paluszek.

      – Misteria… misteria… – powtarzał Bolesław z przekąsem. – Moja złota królowo, pozwól powiedzieć. On nikomu nie wygada, daję za to głowę. Otóż słuchaj, dobrodzieju – dodał, zwracając się do biskupa i zniżając tajemniczo głos – w orszaku Trzech Króli będzie… no, zgadnij co… Na pewno nie zgadniesz! Wielbłąd! Ten wielbłąd, którego Daniel Halicki przysłał nam w podarunku.

      – Słyszałem, że przysłał, ale do tej pory nie wiem, skąd on go wziął.

      – To bardzo ciekawa historia. Wielbłąd jest zdobyczą na Tatarach. Pierwszą i kto wie, czy nie jedyną, bo nie ma im co zabierać, chyba że to, co drugim pokradli. Leżał na pobojowisku między trupami i był ranny. Ale naszym okrutnie się to monstrum spodobało. Zaczęli go nacierać, leczyć jak konia, a może nawet jak człowieka. Tak się i wylizał, biedaczysko. A poczciwy Daniel pragnął się nim jak najszybciej pochwalić i dał nam go w prezencie.

      – A to będzie przednie! – zawołał radośnie biskup.

      – Nie tylko przednie – odparł skory do żartów Bolesław – to będzie tak, jak się kiedyś zdarzyło. Wszyscy gotowi pomyśleć, że to jeden z owych Trzech Króli prosto z pustyni na nim przycwałował.

      Po drugiej stronie stołu księżna Grzymisława rozmawiała z księciem Henrykiem siedzącym na tronie.

      – Cóżeście tedy uradzili? – spytała z zainteresowaniem.

      – Boleś na wiosnę zwoła sejm w Kalinie – odparł książę – a ja, prócz moich Ślązaków, chcę wziąć do pomocy sąsiadów. Może nie będzie to potrzebne, ale na pewno nie zaszkodzi. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.

      Tymczasem młody król kazał sobie podać genueński kobierczyk i rozłożywszy go na ziemi, usiadł przy stopach królowej.

      – Już mnie nudzą ci wszyscy mądrale – powiedział, całując jej delikatne dłonie. – Najlepsza filozofia to miłować się w Bogu. Nieprawdaż?

      – Tak, byle w Bogu! – Królowa zarumieniła się i zaczęła z lekka oglądać, jakby szukała pomocy. Chciała przerwać tę drażliwą dla niej rozmowę. Nagle zerwała się, wołając: – Ach, że też zapomniałam! Panno Ludmiło, chodź no tu, moje dziecko, niechże cię przedstawię twojemu opiekunowi i ojcu.

      Bolesław wstał i pocałował Ludmiłę w czoło, według praw opiekuna i króla.

      – A i owszem – zapewnił Bolesław – będziemy sierocie ojcowali, byle nasza małżonka chciała matkować.

      Wtedy Krystyn z Niedźwiedzia, który dla swoich synalków szukał bogatej dziedziczki, podszedł do króla i rzekł:

      – Zdaje mi się, miłościwy panie, że niedługo będziecie ojcowali, bo jak słyszałem od jej stryjów, ta panna już po zrękowinach.

      – To źle słyszeliście – odrzekł król z powagą w głosie. – Co beze mnie postanowione, to się nie liczy. Gdzie król opiekunem, tam tylko z ręki królewskiej mogą być zrękowiny.

      Elżbieta i Ludmiła z wdzięcznością podniosły wzrok na królową i spostrzegły w jej oczach wyraz tryumfu. Tymczasem Bolesław zbliżył się do Elżbiety i łaskawie z nią rozmawiał. Chciał jej zapewne osłodzić, jak sądził, bolesną dla rodziny Zydrama odmowę.

      – Czy bardzo pannę zmartwiły słowa króla? – zapytał Michał Przedwojowic, podchodząc do Ludmiły.

      – Wcale – rzekła zdecydowanie. – Muszę się przyznać, że słowa królewskie są powodem mojej radości.

      – A, to co innego, a więc zacna panna pozwoli, abym na turnieju walczył pod jej godłem?

      Dziewczyna skinęła głową.

      – A jakie godło dostanę?

      Ludmiła ściągnęła jedną ze swoich bransolet i podała rycerzowi. Schował ją ze czcią jak relikwię. Potem zaczął opowiadać o wszystkim, co się zdarzyło na turniejach, na których kruszył kopię.

      Przy kominku powstało zamieszanie. Słychać było okrzyki i śmiech. Okazało się, że ksiądz Maciej dostał mata. Król, wesół z wygranej, powstał. Na to hasło wszyscy się ruszyli i z pokłonami zaczęli opuszczać salę. Ludmiła, biorąc pod uwagę rady Elżbiety, zatrzymała stryjów i ostatnia stanęła przed królem. Pokłoniwszy się nisko, prosiła, aby jej pozwolił rozporządzić jedną ze swoich włości.

      – Według starych zwyczajów, stryjowie mają prawo do ojcowizny, ale uczcili wolę mego ojca. Niechże za trudy opieki otrzymają choć małą cząstkę, i niech im ona będzie pamiątką mojej wdzięczności.

      Podobał się królowi pomysł dziewczyny. Był rad, że dzięki jej wspaniałomyślności może okrasić stryjom suchą odprawę.

      Stryjowie o mało nie ucałowali rąk własnej synowicy. Prosto z zamku poszli do gospody, gdzie do świtu pili za jej zdrowie, drwiąc sobie ze wszystkich długów i z samego Zyndrama.

      Rozstanie

      Po turnieju Michał Przedwojowic opuścił stolicę. Musiał dostarczyć rozkazy wojewody Klemensa do stanowisk wojennych. Wyjechał ze wschodem słońca, ale rozstanie z wybranką serca opromieniała jutrzenka różowej przyszłości. Ludmiła wiedziała, że nie musi się już bać tego, co jej do niedawna zagrażało. Po tak cudownym ocaleniu wierzyła, że spełnią się jej marzenia…

      Najbardziej bolesne było rozstanie z Elżbietą. Przyrosła do niej jak bluszcz do drzewa, tysiącem gałązek swej duszy, zaufaniem, czcią dla jej cnót oraz najgłębszą dozgonną wdzięcznością. Elżbiecie też było smutno żegnać się z Ludmiłą, ale musiała co prędzej odjechać. Już nie było żadnej wymówki. Kilka dni po turnieju odjechał książę śląski, a z nim ksiądz Maciej. Po spełnionym obowiązku względem sieroty doszły do głosu po stokroć bliższe obowiązki żony, matki i pani domu. Ludmiła raz jeszcze objęła Elżbietę w serdecznym uścisku.

      – Kochana Elżbieto! Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś. Boże, daj, abym kiedyś mogła ci się odwdzięczyć! – powiedziała na pożegnanie i wybuchnęła płaczem.

      Karnawałowe szaleństwo ogarnęło Kraków. Na ulicach bawili się przebierańcy, wokół miasta dzwoniły kuligi, a w zamku rozbrzmiewał śmiech, trwały widowiska i bale.

      Ludmiła zamieszkała w zamku. Koronna pani była dla niej łaskawa, a król rozmawiał z nią jak z młodszą siostrą. Nieraz żartował, rając jej najstarszych i najnudniejszych dostojników, ale tak naprawdę miał wobec niej zamiar wielkiego wyniesienia.

      Zdawałoby się, że panienka, która lubi taniec i stroje, która ma do syta zabaw i hołdów, powinna być szczęśliwa. Jednak było inaczej. Cóż po tym wszystkim, kiedy miłość i przyjaźń rozbiegły się w dwie różne strony… A przy tym nowe nieprzewidziane troski zaprzątały myśli Ludmiły. W poufałych rozmowach królowa usiłowała nakłonić ją do życia zakonnego, a król miał zamiar ją wyswatać. Z królem cięższa sprawa niż z Sulisławem.