Skręcając dwadzieścia minut później w Albany Street, Maura zobaczyła dwa wozy telewizyjne zaparkowane w pobliżu głównego wejścia do biura lekarza sądowego. Zgodnie z ostrzeżeniem Abe’a, prasa była gotowa do ataku. Kiedy wysiadała z klimatyzowanego lexusa w parną duchotę poranka, rzuciło się w jej kierunku pół tuzina reporterów.
– Doktor Isles! – krzyknął któryś z mężczyzn. – Jestem z „Boston Tribune”. Czy mogę zadać pani kilka pytań na temat tej kobiety?
Zamiast odpowiedzieć, Maura sięgnęła do teczki i wyjęła kilka kopii tego, co rankiem skomponowała. Było to rzeczowe sprawozdanie z nocnych wydarzeń i jej opinia na ich temat.
Szybko je rozdała.
– To moje oświadczenie – powiedziała. – Nie mam nic więcej do powiedzenia.
Nie udało jej się jednak uniknąć powodzi pytań.
– Jak można było popełnić taki błąd?
– Czy wiadomo, jak się ta kobieta nazywa?
– Powiedziano nam, że służba ratownicza w Weymouth uznała ją za zmarłą. Czy może pani podać jakieś nazwiska?
– Zapytajcie o to ich rzecznika prasowego. Nie mogę się wypowiadać w jego imieniu.
Kolejne pytanie zadała kobieta:
– Musi pani przyznać, doktor Isles, że mamy do czynienia z ewidentnym przypadkiem czyjejś niekompetencji.
Maura poznała ten głos. Odwróciwszy się, zobaczyła blondynkę, która przepchnęła się na czoło grupy.
– Pani jest reporterką Kanału Szóstego?
– Zoe Fossey. – Kobieta uśmiechnęła się, zadowolona, że została rozpoznana, lecz jej uśmiech zgasł pod spojrzeniem Maury.
– Błędnie zacytowała pani moją wypowiedź – powiedziała Maura. – Nigdy nie mówiłam, że obwiniam służbę ratowniczą lub policję.
– Ktoś jednak popełnił błąd. Jeśli nie oni, to kto? Czy to pani ponosi odpowiedzialność, doktor Isles?
– Zdecydowanie nie.
– Jak to możliwe, że żywa kobieta została zapakowana do worka na zwłoki, przez osiem godzin leżała w chłodni w kostnicy i nikt nie jest za to odpowiedzialny? – Fosssey zrobiła znaczącą przerwę. – Czy pani zdaniem ktoś nie powinien stracić pracy? Na przykład ten biegły z policji stanowej?
– Rzuca pani pochopne oskarżenia.
– Taki błąd mógł kosztować życie tej kobiety.
– Ale do tego nie doszło.
– Czy nie sądzi pani, że popełniono podstawowy błąd? – Fossey się roześmiała. – Czy tak trudno odróżnić żywego od umarłego?
– Trudniej, niż się pani wydaje – ucięła Maura.
– Więc pani ich broni?
– Ma pani moje oświadczenie. Nie mogę komentować działań innych osób.
– Doktor Isles – odezwał się znowu reporter „Boston Tribune” – powiedziała pani, że rozpoznanie, czy ktoś żyje, czy nie, nie jest łatwe. Wiem, że podobne przypadki zdarzały się w innych kostnicach w naszym kraju. Czy może nam pani wyjaśnić, dlaczego w niektórych wypadkach to jest takie trudne? – Mówił spokojnie, z szacunkiem. W pytaniu nie było napastliwości, tylko myśl, która zasługiwała na odpowiedź.
Przyglądała mu się przez chwilę. Zobaczyła inteligentne oczy, rozwichrzoną czuprynę i przystrzyżoną bródkę, przywodzące na myśl młodego profesora college’u, którego uroda z pewnością łamała mnóstwo serc. – Jak pan się nazywa?
– Peter Lukas. Mam cotygodniowy felieton w „Tribune”.
– Porozmawiam z panem, panie Lukas. Tylko z panem. Proszę wejść.
– Chwileczkę – zaprotestowała Fossey – niektórzy z nas czekali na panią o wiele dłużej.
Maura rzuciła jej miażdżące spojrzenie.
– Tym razem nie najwcześniejszy ptaszek zje robaczka, tylko najuprzejmiejszy. – Odwróciwszy się, weszła do budynku, a za nią reporter „Tribune”.
Louise, jej sekretarka, rozmawiała przez telefon. Przykrywszy ręką słuchawkę, wyszeptała do Maury z rozpaczą:
– Nie przestają dzwonić. Co mam im mówić?
Maura położyła przed nią kopię swojego oświadczenia.
– Przefaksowuj im to.
– I nic więcej?
– Ignoruj wszelkie telefony od prasy. Zgodziłam się na rozmowę z obecnym tu panem Lukasem, ale z nikim więcej. Nikomu innemu nie udzielę wywiadu.
Wyraz twarzy Louise, kiedy spojrzała na dziennikarza, mówił sam za siebie.
– Widzę, że wybrałaś najprzystojniejszego.
– To nie potrwa długo – powiedziała Maura. Wpuściła Lukasa do gabinetu i zamknęła drzwi. Gestem wskazała mu krzesło.
– Dziękuję, że zgodziła się pani na rozmowę.
– Jest pan jedynym, który mnie nie zirytował.
– To nie znaczy, że jeszcze nie okażę się irytujący.
Ta odpowiedź przywołała na twarz Maury nikły uśmiech.
– Może na tym polega moja strategia? Porozmawiam z panem, żeby stał się pan celem ataku reszty. Mnie zostawią w spokoju, a dopadną pana.
– Obawiam się, że to nie takie proste. Nadal będą na panią polowali.
– Jest tyle ważniejszych wydarzeń, o których może pan napisać, panie Lukas. Bardziej istotnych. Czemu wybrał pan właśnie to?
– Ponieważ dotyka głębokich warstw naszej jaźni. Odnosi się do naszych najskrytszych obaw. Kogo z nas nie przeraża myśl, że zostanie uznany za nieżywego, gdy w rzeczywistości tak nie będzie? Myśl, że na skutek pomyłki może zostać pochowany żywcem? Co tak naprawdę zdarzało się już wiele razy.
Pokiwała głową.
– Racja, mamy udokumentowanych kilka takich przypadków. Ale zdarzyły się w czasach, kiedy nie balsamowano zwłok.
– A przypadki obudzenia się w kostnicy? To nie działo się w dawnych czasach. Odkryłem, że w ostatnich latach było kilka takich historii.
Zawahała się.
– Istotnie – przyznała.
– Było ich więcej, niż się ludziom zdaje. – Wyjął z kieszeni notes i otworzył go. – „Nowy Jork, rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czwarty. Mężczyzna leży na stole sekcyjnym. Patolog bierze skalpel i zamierza zrobić pierwsze cięcie, gdy trup nagle się budzi się i łapie lekarza za gardło. Lekarz dostaje ataku serca i pada martwy”. – Lukas podniósł głowę. – Słyszała pani o tym?
– Wybrał pan najbardziej sensacyjny przykład.
– Ale prawdziwy. Mam rację?
Maura westchnęła.
– Owszem. Znam ten przypadek.
Lukas przewrócił kartkę.
– „Springfield, Ohio, tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty dziewiąty. Kobieta z domu starców zostaje uznana za zmarłą i przewieziona do zakładu pogrzebowego. Leży na stole, przedsiębiorca pogrzebowy właśnie ma się zabrać do balsamowania, gdy nagle trup zaczyna mówić”.
– Widzę,