– Tak jest, panie majorze.
– Od dzisiaj – powiedział major Major do Mila Minderbindera – nie będę przychodził do stołówki. Proszę, żeby mi przynoszono wszystkie posiłki do przyczepy.
– Bardzo dobra myśl, panie majorze – odpowiedział Milo Minderbinder. – W ten sposób będę mógł przysyłać panu specjalne dania, o których pozostali nie będą wiedzieli. Jestem pewien, że pan major będzie zadowolony. Pułkownik Cathcart bardzo je sobie chwali.
– Nie chcę żadnych dań specjalnych. Chcę dostawać dokładnie to samo co wszyscy. Każcie tylko temu, kogo przyślecie, żeby pukał do drzwi i stawiał tacę na stopniach. Jasne?
– Tak jest, panie majorze – odpowiedział Milo. – Zupełnie jasne. Mam schowanych kilka żywych homarów z Maine, które będę mógł podać panu dziś wieczorem z doskonałą sałatką Roquefort i dwoma mrożonymi eklerami, które zaledwie wczoraj przeszmuglowano z Paryża wraz z ważną osobistością francuskiego ruchu oporu. Myślę, że na początek to wystarczy?
– Nie.
– Tak jest, panie majorze. Rozumiem.
Wieczorem Milo zaserwował mu na kolację gotowanego homara z Maine, znakomitą sałatkę Roquefort i dwa mrożone eklerki. Major Major był zły. Gdyby to jednak odesłał z powrotem, jedzenie zmarnowałoby się albo dostałby je kto inny, a poza tym major Major przepadał za gotowanymi homarami. Zjadł kolację, czując wyrzuty sumienia. Nazajutrz dostał na obiad zupę żółwiową i całą butelkę Dom Pérignon, rocznik 1937, którą wypił do dna już bez dłuższych deliberacji.
Po Milu pozostali już tylko żołnierze z kancelarii i major Major unikał ich, wchodząc i wychodząc ze swego pokoiku przez mętne celuloidowe okienko. Odpinane okienko było duże, nisko umieszczone i z obu stron łatwe do sforsowania. Odległość pomiędzy kancelarią a swoją przyczepą pokonywał, wypadając zza rogu, gdy droga była wolna, i wskakując do przydrożnego rowu, którym biegł pochylony, dopóki nie dopadł zbawczego lasu. Kiedy zrównał się z przyczepą, wyskakiwał z rowu i przemykał się pośpiesznie przez gęste poszycie, gdzie jedyną osobą, jaką kiedykolwiek spotkał, był chudy i widmowy kapitan Flume, który przestraszył go na śmierć kiedyś o zmroku, wyłaniając się bez ostrzeżenia z kępy ostrężyn, żeby się poskarżyć, że Wódz White Halfoat groził mu poderżnięciem gardła od ucha do ucha.
– Jeżeli mnie pan jeszcze raz tak przestraszy – odpowiedział major Major – to ja sam poderżnę panu gardło od ucha do ucha.
Kapitana Flume’a zatkało i natychmiast zapadł się z powrotem w kępę ostrężyn. Od tego czasu major Major nigdy go już nie widział.
Major Major mógł mieć powody do dumy. Na niewielkim skrawku obcej ziemi, po którym kręciło się przeszło dwustu ludzi, udało mu się zostać pustelnikiem. Dzięki swojej pomysłowości i wyobraźni doprowadził do sytuacji, w której nikt z eskadry praktycznie nie miał do niego dostępu, z czego, jak zauważył, wszyscy byli zadowoleni, bo i tak nikt nie chciał mieć z nim do czynienia. Nikt, jak się okazało, prócz tego wariata Yossariana, który zwalił go kiedyś chwytem za nogi, kiedy pomykał rowem przydrożnym do swojej przyczepy na obiad.
Yossarian był ostatnim człowiekiem w eskadrze, przez którego major Major chciałby być zwalony chwytem za nogi. Yossarianowi towarzyszyła nieodłącznie atmosfera skandalu. Najpierw awanturował się haniebnie z powodu tego nieistniejącego nieboszczyka z jego namiotu, a po nalocie na Awinion rozebrał się do naga i chodził tak aż do przyjazdu generała Dreedle’a, który chciał mu przypiąć medal za bohaterską postawę nad Ferrarą i stwierdził, że Yossarian stoi w szeregu zupełnie goły. Nikt na świecie nie miał teraz prawa usunąć z namiotu Yossariana porozrzucanych rzeczy nieboszczyka. Major Major stracił do tego okazję, pozwalając sierżantowi Towserowi zgłosić, że porucznik, który zginął nad Orvieto w niecałe dwie godziny po przybyciu do eskadry, nie przybył w ogóle. Major Major przypuszczał, że jedynym człowiekiem, który ma prawo usunąć rzeczy nieboszczyka z namiotu Yossariana, jest sam Yossarian, lecz zarazem przypuszczał, że Yossarian też nie ma prawa tego zrobić.
Major Major, zwalony przez Yossariana chwytem za nogi, jęknął i usiłował wstać. Yossarian go nie puszczał.
– Kapitan Yossarian prosi o pozwolenie zwrócenia się do pana majora w sprawie życia lub śmierci – powiedział.
– Proszę mi pozwolić wstać – poprosił major Major skręcony w niewygodnej pozycji. – Leżąc na ziemi, nie mogę panu odsalutować.
Yossarian puścił go. Podnieśli się powoli. Yossarian powtórnie zasalutował i powtórzył swoją prośbę.
– Chodźmy do mojego biura – zaproponował major Major. – Myślę, że tu nie jest najlepsze miejsce do rozmów.
– Tak jest, panie majorze – przyznał Yossarian.
Otrzepali się z piachu i w pełnym napięcia milczeniu poszli w stronę kancelarii.
– Proszę chwilę zaczekać, aż opatrzę sobie skaleczenia. Potem powie pan sierżantowi Towserowi, żeby pana wpuścił.
– Tak jest, panie majorze.
Major Major z godnością przeszedł przez kancelarię, nie zwracając uwagi na ludzi pracujących przy biurkach i kartotekach. Odczekał, aż opadnie za nim zasłona oddzielająca jego pokoik. Gdy tylko został sam, podbiegł do okna i wyskoczył na zewnątrz, żeby umknąć, stwierdził jednak, że Yossarian zagradza mu drogę. Yossarian stał na baczność i salutował.
– Kapitan Yossarian prosi o pozwolenie zwrócenia się do pana majora natychmiast w sprawie życia lub śmierci – powtórzył z determinacją.
– Nie zezwalam – burknął major Major.
– Nic z tego.
Major Major poddał się.
– Dobrze – zgodził się z ciężkim westchnieniem. – Porozmawiam z panem. Proszę wskoczyć do mojego biura.
– Pan pierwszy.
Wskoczyli do biura. Major Major usiadł, Yossarian zaś stanął po drugiej stronie biurka i oświadczył, że nie chce już uczestniczyć w lotach bojowych. Co można w tej sprawie zrobić? – zadał sobie pytanie major Major. Można zrobić tylko to, co mu poradził pułkownik Korn, i mieć nadzieję, że jakoś tam będzie.
– Dlaczego? – spytał.
– Boję się.
– Nie ma się czego wstydzić – pocieszył go major Major łagodnie. – Wszyscy się boimy.
– Ja się nie wstydzę – powiedział Yossarian. – Ja się po prostu boję.
– Byłby pan nienormalny, gdyby się pan nie bał. Nawet najdzielniejsi doświadczają strachu. Jednym z najtrudniejszych zadań, jakie stoją przed nami w boju, jest pokonanie strachu.
– Dobra, dobra, majorze. Czy nie można się obejść bez tego pieprzenia?
Major Major zawstydzony spuścił oczy i zaczął nerwowo przebierać palcami.
– A co mam panu powiedzieć?
– Że zaliczyłem wystarczającą liczbę lotów i mogę wracać do kraju.
– Ile ma pan lotów?
– Pięćdziesiąt jeden.
– Brakuje więc panu tylko czterech.
– On znów podniesie normę. Za każdym razem, kiedy zbliżam się do końca, on podnosi normę.
– Może tym razem nie podniesie.
– Tak czy owak, on