Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-248-4
Скачать книгу
jednak warto byłoby choć…

      – To tylko chłopak na posyłki. Skup się na prawniczce.

      – Trudno ją śledzić.

      Brodacz westchnął cicho.

      – Co masz na myśli? – zapytał.

      – Jest uważna.

      – Jak każdy porządny prawnik parający się prawem karnym. Ty zaś masz być jeszcze uważniejszy.

      – Oczywiście.

      Starszy mężczyzna spojrzał na puste opakowanie po deserze, odchrząknął i otworzył szufladę. Przez moment się wahał, a potem na powrót ją zatrzasnął. Sięgnął po stojącą na biurku butelkę old smugglera, jedynej szkockiej whisky typu blended, jaką pijał. Nalał sobie do szklanicy z grubego szkła, a potem pociągnął niewielki łyk.

      – Chyłka nie odpuści – odezwał się po chwili milczenia.

      – Zna ją pan?

      – Langer niegdyś mi o niej opowiadał. Ma ciekawy sposób działania i nie do końca konwencjonalne metody, to trzeba jej przyznać.

      – Będzie z nią problem?

      – Nie sądzę – odparł gospodarz, obracając szklankę w dłoni. – Niektórzy prawnicy są zawsze gotowi rzucić się na głęboką wodę, prawda?

      – Niektórzy tak.

      – Ona jest jeszcze gorsza. Nieustannie odczuwa przymus, by to robić. Langer mówił mi kiedyś, że gdyby nie została prawniczką, skończyłaby jako samobójczyni.

      – Rozumiem.

      – Jest jak maszynista w rozpędzonym pociągu, który za moment się wykolei. Wie, że tak się stanie, ale nie może już nic zrobić.

      Siwowłosy zamyślił się na moment, a potem potrząsnął głową i napił się whisky.

      – Nie odniosłeś takiego wrażenia? – zapytał, podnosząc wzrok.

      Młodszy z mężczyzn wzruszył ramionami.

      – Jak dla mnie, to po prostu zwykła mecenas. W dodatku niemająca pojęcia, w co się wpakowała. Bo gdyby mogła objąć rozumem choć skrawek tego, co czeka ją i tego gówniarza…

      – Nie kalaj języka w mojej obecności.

      – Oczywiście, przepraszam – odparł łysy, skonfundowany. – W każdym razie już teraz pakowałaby walizki i wybierała się w daleką podróż.

      Ta myśl sprawiała mu satysfakcję. Czuł, że powoli staje się panem jej losu. Dopiero teraz zaczynał uświadamiać sobie, jak wiele w życiu Chyłki będzie teraz zależeć od niego.

      – Miej ją na oku. Chcę wiedzieć o wszystkim.

      – Naturalnie – odparł łysy, starając się ukryć narastający entuzjazm. Nie wypadało pokazywać przed szefem, że sytuacja sprawia mu tak wiele przyjemności. To Siwowłosy formalnie trzymał w ręku wszystkie karty, on był tylko wykonawcą jego woli. I jeśli ktokolwiek powinien czerpać przyjemność z posiadania nieograniczonej władzy nad dwójką nieświadomych ludzi, to właśnie szef.

      – Masz być jej cieniem – dodał siwy.

      – Zrozumiałem, panie…

      – Nie jestem co do tego przekonany.

      – Myślę, że do tej pory udowodniłem…

      – Oczekuję, że będziesz przetrzepywać jej śmieci i analizować każdy papierek. Zaglądać jej do sypialni, robić zdjęcia i zawsze nosić przy sobie coś do przecięcia linek hamulcowych, jeśli zajdzie taka potrzeba.

      Łysol skinął głową z namaszczeniem, choć przypuszczał, że stary ma na myśli raczej przewód hamulcowy. Niemądrze było z nim polemizować – tym bardziej że przekazał mu raczej wytyczne aniżeli konkretne rozkazy. Ich interpretacja pozostawała w gestii łysego.

      – Mam rozumieć, że…

      – Tak – wszedł mu w słowo brodacz. – Jeśli będzie potrzeba, pozbędziesz się jej i chłopaka.

      – Wypadek?

      – Koniecznie – podkreślił z pietyzmem gospodarz. – Ale tylko w ostateczności. Jeśli sprawy będą się miały tak, jak obecnie, nie rób nic. Pilnuj Chyłki, obserwuj, donoś mi o wszystkim. Gdyby coś się zmieniło i pojawiłaby się nagła potrzeba działania… sprawa niecierpiąca zwłoki, zagrażająca bezpośrednio mnie, masz podjąć stosowne czynności. Bylebyś nie wzbudził zainteresowania mediów.

      Mężczyzna w garniturze i bez tego wiedział, że gdy zajdzie potrzeba, będzie musiał wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i wprawnie upozorować przypadkową śmierć. Na razie nie było takiej konieczności. Jeśli Chyłka i ten młody nie wyjdą poza swoje role i będą robić to, co do nich należy, nikomu nic się nie stanie.

      6

      Po wpisaniu się na listę i otrzymaniu przepustek Chyłka i Oryński zasiedli w pokoju widzeń, czekając na swojego klienta. Szczęśliwie można tutaj było palić – tylko ze względu na to, że przesłuchujący Langera funkcjonariusze już jakiś czas temu zrezygnowali z przekupywania go papierosami. Ta cenna waluta zwykle w błahy sposób rozwiązywała wiele języków, ale w przypadku tego oskarżonego nie było na to najmniejszych szans. Dzięki temu prawnicy mogli wnieść do środka swoje paczki.

      Ledwo zdusili papierosy w popielniczce, do pomieszczenia wszedł zakuty w kajdanki Langer. Funkcjonariusze służby więziennej posadzili go po drugiej stronie stołu, a potem jeden z nich spojrzał na Joannę.

      – Zostać? – zapytał.

      – Tylko jeśli sam chcesz trafić za kratki za naruszenie tajemnicy adwokackiej.

      Burknął coś pod nosem, a potem obaj wyszli na korytarz. Chyłka wbiła wzrok w Langera.

      – Siemasz, Pedro – rzuciła, nachylając się ku niemu. – Przyprowadziłam mojego ziomala, aplikanta. Mów mu Zordon. Słucha czarnych rapsów – oznajmiła, po czym spojrzała na Kordiana. – Nie wiem, czy dobrze mówię.

      Jeśli tak miały wyglądać spotkania z klientami sądzonymi za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, to Oryński musiał uznać, że praca adwokata karnisty nie jest tak zła, jak głosiła obiegowa opinia.

      – Nie przywitasz się? – zapytała Joanna.

      Kordian bacznie przyglądał się klientowi. Na myśl przychodziła mu tylko jedna konkluzja: Langer wyglądał alarmująco. Jeśli kiedykolwiek tak lapidarne stwierdzenie mogło oddać cały obraz człowieka, to było tak właśnie w tym przypadku. Piotr wbijał nieobecny wzrok w blat stołu, trwał w bezruchu i sprawiał wrażenie, jakby nawet nie oddychał. Ciemne smugi pod oczami stały się jeszcze lepiej dostrzegalne, gdy opuścił głowę. Mógłby uchodzić za zrezygnowanego, pokonanego więźnia, gdyby nie to, że powietrze w pomieszczeniu zdawało się elektryzować, odkąd tylko przekroczył próg.

      – Przywlekłam młodego ze sobą, bo pomyślałam, że może pogadacie sobie o gibaniu się w rytm czegoś, co obaj nazywacie muzyką – dodała prawniczka, pukając w metalowy blat. – Nie? Szkoda. Zordon to prawdziwy znawca tematu, a płyty w twoim mieszkaniu każą sądzić, że popełniłeś zbrodnię słuchania Kanye Westa czy innego Jaya Z. Byłam przekonana, że nawiążecie nić porozumienia.

      Langer nawet nie drgnął.

      – Słyszysz? – zapytała, pstrykając mu palcami przed twarzą.

      Oryński zasyczał, chcąc w ten zawoalowany sposób zaprotestować przeciwko działaniom o podwyższonym ryzyku. Psychopata siedział teraz cicho i spokojnie, ale najpewniej wystarczyła