Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-248-4
Скачать книгу
podumać trochę nad parszywością swojego losu, a potem… nie, na żadną metamorfozę nie liczyła. Tacy jak on podejmowali współpracę z adwokatem tylko z dwóch przyczyn: albo byli dumni ze swoich osiągnięć i chcieli pomocy w ich nagłośnieniu, albo pragnęli uniewinnienia, by wyjść i znów zabijać.

      Niestety, jej zadaniem było doprowadzić do drugiej ewentualności.

      Rozdział 1

      1

      Młody mężczyzna stał pod biurowcem Skylight, tocząc wzrokiem po przeszklonej fasadzie. Pociągnął łyk latte, które chwilę wcześniej wziął na wynos w Coffeeheaven. Potem zaciągnął się papierosem, piątym w ciągu godziny, jeśli jego szacunki były trafne.

      Kordian pamiętał, jak niegdyś niezagospodarowany teren naprzeciw Pałacu Kultury straszył pustką i stanowił namacalny dowód marnotrawienia miejsca w samym sercu Warszawy. Teraz do stojącego tu biurowca ściągały największe polskie i międzynarodowe firmy – każda chciała mieć siedzibę obok centrum handlowego, przez które każdego dnia przewijały się tysiące osób. Jedną z tych korporacji była kancelaria prawna, w której tego dnia Kordian Oryński miał zacząć aplikację.

      Żelazny & McVay powstała jako spółka komandytowa, owoc współpracy polsko-brytyjskiej. Jak to zwykle bywa, kilka innych firm musiało przestać istnieć, by ta zajęła swoje miejsce na dwudziestym pierwszym piętrze biurowca Skylight. Od jakiegoś czasu nie spadała z piedestału w rankingach – plasowała się zazwyczaj zaraz za Dentons oraz Domańskim Zakrzewskim Palinką. Wedle obiegowej opinii obowiązywały w niej najwyższe standardy, a właściciele już zacierali ręce, by w nadchodzącym roku zdetronizować pozostałe warszawskie korporacje.

      Oddziały kancelarii znajdowały się w dziesięciu innych miastach wojewódzkich, zaś liczba zatrudnionych prawników znacznie przekraczała setkę. Przed wstąpieniem w progi biurowca Skylight każdy szczęśliwiec aplikancki powinien zostać poinformowany o wszystkich tych faktach… a dodatkowo otrzymać broszurę na temat tego, jak pracować dwanaście godzin na dobę i nie uzależnić się od amfetaminy czy innych wspomagaczy.

      Po prawdzie, Kordianowi takie informacje drukiem nie były potrzebne. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co wiąże się z tą robotą. Gdy wypije swoje latte i dopali papierosa, wejdzie w zupełnie inny świat. Bezwzględny, brudny i niebezpieczny. Świat manipulacji, wielomilionowych machinacji pieniężnych i innych machlojek.

      Tyle, jeśli chodzi o teorię.

      W praktyce spodziewał się, że dostanie stertę starych dokumentów, zamknie się w jakiejś klitce, a potem będzie wdychał kurz z archiwów przez kilka godzin.

      A mimo to nie mógł doczekać się początku swojej zawodowej przygody.

      – Tu się nie smrodzi – dobiegł go zza pleców kobiecy głos.

      – Słucham? – zapytał, odwracając się.

      – Mówiłam, że tu się nie smrodzi – powtórzyła około czterdziestoletnia kobieta, którą Kordian mimowolnie otaksował wzrokiem. Mocno taliowany żakiet i obcisła spódnica nie pomagały w oderwaniu od niej spojrzenia.

      – Nie widziałem zakazu – odparł.

      – Stoi przed tobą.

      Ku zdumieniu chłopaka, nieznajoma wyciągnęła paczkę marlboro i sama zapaliła. Zaciągnęła się z lubością, po czym wypuściła dym w jego kierunku. Oryński przez moment zastanawiał się, czy nie trafił w okolicę szpitala psychiatrycznego.

      – Coś ci nie pasuje? – zapytała.

      – Co pani…

      – Dokąd idziesz? – przerwała mu. – Nie srasz pod siebie, więc… czekaj, nie mów, niech się zastanowię. Na pewno nie wchodzi w grę żadna poważna firma. Może do tych cieciów od materiałów izolacyjnych? Albo nie, wiem. – Znów zaciągnęła się głęboko, patrząc na niższe piętra budynku. – Jesteś nowym praktykantem w ambasadzie Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

      Kordian milczał.

      – Allahu akbar? – dodała kobieta, porozumiewawczo kiwając głową.

      – Coś takiego się tu mieści? – zapytał oszołomiony.

      – Aha – potaknęła, po czym ściągnęła brwi. – To może… EDF?

      – Nie, Żelazny & McVay.

      Próbował ukryć dumę w głosie, ale zadanie go przerosło. Kobieta najpierw uśmiechnęła się szeroko, a potem z namaszczeniem skinęła głową.

      Po chwili Kordian uświadomił sobie, że uśmiech jest pobłażliwy, a rozmówczyni najpewniej pracuje w kancelarii. Kiedy zorientował się, że patrzy na niego z politowaniem, zyskał pewność, że tak właśnie jest.

      Koszula momentalnie przylgnęła mu do pleców, choć temperatura nie przekraczała kilkunastu stopni.

      – Weź to swoje mleczko i chodź – poleciła prawniczka, patrząc spode łba na parujące latte. Kordian mógł się tylko cieszyć, że nie wybrał mokki z białą czekoladą, która kusiła go najbardziej. Czym prędzej zgasił papierosa pod podeszwą nowo zakupionego buta i ruszył za kobietą.

      W niewygodnym milczeniu wjechali windą na dwudzieste pierwsze piętro. Kordian nie podejmował rozmowy, przekonany, że tylko pogorszyłoby to pierwsze wrażenie. Wyszedłszy z kabiny, odetchnął z ulgą i potoczył wzrokiem po wąskim korytarzu. Długi rząd plakietek z imionami, nazwiskami i funkcjami pracowników kancelarii Żelazny & McVay informował, że przybył na miejsce. Pas startowy kariery, pomyślał.

      – Przyjęliśmy cię już?

      – Słucham? – wypalił. – Tak, tak, zostałem przyjęty. Rozmawiałem z panem Żelaznym. Robię aplikację przy izbie warszawskiej i…

      – Domyśliłam się, że nie przyjechałeś z Gdańska – odburknęła prawniczka, stając przy drzwiach ze złotą plakietką, na której widniał napis: „Joanna Chyłka, Senior Associate”. – Wiesz, co robić?

      – Tak, proszę pani – odparł Oryński tak usłużnie, że sam miał ochotę zdzielić się po twarzy. – To znaczy… nie, niespecjalnie.

      – To tak czy nie? – zapytała, kręcąc głową. – Idziesz do recepcji, o tam. – Wskazała kierunek. – Od Anki bierzesz talon na kurwę i balon, a potem idziesz do…

      – Przepraszam… Co biorę? – zapytał Kordian. Przesłyszał się czy nie? Chyba nie, ale kobieta miała minę tak grobową, że może jednak…

      – Talon na kurwę i balon – powtórzyła, otwierając drzwi do swojego biura. – To taka nasza tradycja dla nowo przybyłych. Dostajesz świstek papieru i kładziesz go na biurku. Jak przyjdzie co do czego i będziesz miał zebrać burę, pojawi się twój opiekun i zrealizuje talon na kurwę. Jak zasłużysz na jakiś bonus, spienięży ci talon na balon. Jasne?

      Nic nie było dla niego jasne. Miały być najwyższe standardy, moda jak z nowojorskich kancelarii albo wprost z serialu „Suits”. Tymczasem miał przed sobą bardziej absurdalną wersję „Boston Legal”. Nic, na co się pisał.

      – Jasne – przytaknął.

      – To zbieraj dupę w troki i idź do recepcji – poradziła Joanna i weszła do swojego biura. – A potem módl się o to, żebyś nie trafił na patrona tak upierdliwego, jak ja.

      2

      Stanąwszy przed biurkiem Anki z recepcji młody zastanawiał się, czy zaryzykować zrobienie z siebie idioty. Gra toczyła się o niemałą stawkę – w razie zwycięstwa otrzymałby łatkę człowieka świetnie przygotowanego, bo znającego