Quattuor Insanitas. Adrian K. Antosik. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Adrian K. Antosik
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-63080-93-8
Скачать книгу
Był piątek, a jego zdaniem przed oficjalnym rozpoczęciem się długiego weekendu prowadzący powinni mieć choć trochę empatii. Niestety nie wszyscy profesorowie podzielali jego pogląd. Wziął kolejny łyk napoju, wypuścił spokojnie powietrze i zaczął mówić:

      – Pamiętasz ten zaległy egzamin co się za mną wlecze?

      – Aha.

      – Dzisiaj postanowiłem coś z nim zrobić. Poszedłem pogadać z gościem o jakiś termin albo inną formę odbębnienia go, żeby był święty spokój dla prowadzącego i mnie. Zwłaszcza, że w tym semestrze ma nie mieć żadnych zajęć. Po półgodzinnej rozmowie odmówił mi. No myślałem, że go tam zjem.

      – Takie jego prawo.

      – Po namyśle też wyszedłem z takiego założenia, więc olałem to. Ale szlag mnie jasny trafił, jak się okazało, że dzisiaj wyjeżdża gdzieś w góry, później wraca na dzień i znowu wylatuje na długi urlop. Wróci dopiero na następny semestr.

      – A co z tymi, co nie zaliczyli?

      – Jestem tylko ja. I podobno to już nie jego problem, że się nie nauczyłem na pierwsze zaliczenie i poprawę.

      Testosteron wziął kolejny łyk nim się odezwał.

      – Trochę nie fair, ale co zrobisz? Nie możesz zabronić mu lecieć.

      – To nie wszystko, czytałeś moje opowiadanko?

      – To o gościu zabitym przez jakiegoś maniaka, który nie wie kim jest, a później zepchnął ciało w samochodzie na tory i przejechał go pociąg?

      – Dokładnie, dostałem paskudną recenzję od jednego uznanego w naszym małym kręgu krytyka. Najgorsze jest to, że co bym nie powiedział, będzie to z całą pewnością wykorzystane przeciwko mnie. Nawet próbowałem coś sensownego wymyślić, żeby mu odpisać odpowiednio. Ale w końcu postanowiłem zacisnąć usta i milczeć.

      – A co ci w jego opinii nie pasowało?

      – W sumie miał kilkanaście ciekawych spostrzeżeń. Zasugerował kilka błędów, które popełniłem…

      – To czego marudzisz? Dostałeś darmową opinię fachowca na temat. Wiesz, jak ciężko zdobyć takie coś?

      – Ale przy tym użył kilkunastu epitetów określających mnie jako bezmózgiego debila nie umiejącego sklecić paru zdań.

      – To go do sądu pozwij za znieważenie.

      – Nie mogę. Zrobił to dość gładkim językiem, nie użył tych słów. To co przed chwilą powiedziałem, to raczej esencja tego, co napisał.

      – Odpuść sobie. Wyciągnij z tego, co najważniejsze oraz to co może ci pomóc w dalszej twórczości. A resztę potraktuj jak papierek od gorzkiej czekolady, wyrzuć do śmieci.

      Stefan uśmiechnął się szeroko. Jego współlokator miał rację. Stuknęli się szklaneczkami z napojem. Ten piątkowy wieczór był wyjątkowo przyjemny dla obu młodzieńców, pijących drinki w zaciszu pokoju akademickiego.

      Krew na Dłoniach

      To było już trzecie piwo Skorpiona w tym eleganckim barze dla hołoty bogatych studentów, jak nazywał w myślach młodzież, której z nadmiaru pieniędzy poprzewracało się w głowach. Tydzień prób zajęło mu wyuczenie się nowego triku, jaki chciał zastosować w barze, a teraz pijąc piwo szukał odpowiedniej ofiary. Na początku obawiał się, że będzie zwracał na siebie uwagę w tak eleganckim miejscu. Jednak szybko się przekonał, że skóra to skóra i człowiek wygląda w niej o wiele lepiej. Mógłby powiedzieć, że nawet ponad stan. Nagle jego uwagę przykuł chłopak w pomarańczowej obcisłej podkoszulce, na którą zarzucił luźną stylową kurtkę. Sprawne oko od razu by dostrzegło, że w jednej z wewnętrznych kieszeni znajdował się gruby portfel wraz z kluczykami. Ofiara wydała mu się idealna. Na jego ustach pojawił się obleśny uśmiech. Długo czekał na kolejną sposobność zabicia, a teraz gdy zaczynało brakować pieniędzy, pomyślał, że czas najwyższy spełnić swoje skryte pragnienia. No może nie były one tak bardzo skryte, jakby to mogło się komuś wydawać, ale jakoś przez ostatni tydzień Skorpion nie znalazł żadnego przyjaciela, z którym mógłby się podzielić tą wspaniałą nowiną. Cel właśnie skręcił i szedł wzdłuż baru w jego kierunku. Młodzieniec poprawił długi cienki szpikulec z ostrym końcem misternie ukryty w rękawie. Powoli wstał z miejsca i ruszył naprzeciwko swojej ofiary. Nagle coś za barem zaabsorbowało jego uwagę na tyle skutecznie, że wpadł na gościa w pomarańczowej podkoszulce. W tym momencie wydarzyły się błyskawicznie dwie rzeczy. Długie ostrze ukryte do tej pory w rękawie zostało gwałtownie wydobyte z niego i zatopiło się głęboko w ciele nieznajomego. Natomiast lewa ręka skorpiona szybkim ruchem sięgnęła do kieszeni wydobywając z niej portfel oraz kluczyki. Wszystko to wydarzyło się w mgnieniu oka. Nim ktokolwiek z przepełnionego baru zdążył cokolwiek zobaczyć wszystkie trzy rzeczy były już głęboko schowane. Wymijając zdumioną ofiarę młodzieniec sapnął:

      – Sorry.

      Gdy dochodził swobodnym krokiem do wyjścia ofiara w pomarańczowym podkoszulku zwaliła się z rumorem na podłogę baru. Powstał nagły zgiełk. Ludzie coś krzyczeli przerażeni. Ktoś zaczął dzwonić po karetkę. Skorpion jedynie uniósł jeden kącik ust w pogardliwym uśmiechu opuszczając bar. Gdy wyszedł na parking dobre trzy minuty zajęło mu odnalezienie nowego pojazdu. Szybko wsiadł do auta. Gdy odjeżdżał odprowadzał go odgłos syren. Jechał powoli, prowadząc jedną ręką. Był przekonany, że nikt z tłumu nie będzie mógł powiedzieć co tak naprawdę się stało tuż przed upadkiem jego ofiary. Włączył radio, a wnętrze pojazdu wypełniły dźwięki piosenki „To ja złodziej”. Skorpion szybko przejrzał portfel swojej ofiary. W końcu znalazł adres zamieszkania na dowodzie.

      – Mam szczęście, mieszka w Szczecinie – powiedział sam do siebie.

      Dodał gazu przyśpieszając. Na miejsce dotarł po piętnastu minutach. Dzwoniąc kilkukrotnie, przekonał się, że w domu nie ma nikogo. Wszedł do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Znalazł się w niewielkiej kawalerce, przeszukanie jej nie zajęło mu dużo czasu. Gdy zapełnił pokaźną torbę znalezionymi fantami pozapinał ją starannie i ustawił przy drzwiach wyjściowych. Wziął dwie z pozostawionych butelek Starogardzkiej. Wchodząc do mieszkania wiedział już, że będzie musiał je spalić. Nie zabrał ze sobą lateksowych rękawiczek, a nie chciał po sobie pozostawiać jakichkolwiek śladów. Poszedł do kuchni, gdzie odkręcił wszystkie palniki kuchenki, pozwalając by gaz powoli się ulatniał. Następnie udał się do pokoju, gdzie rozbił o ścianę jedną z butelek. Wyciągnął papierosa. Zapalając go, obserwował płyn spływający po ścianie na łóżko. Buchnęły płomienie ogarniając wszystko, na co zdołała się rozlać ciecz. Wychodząc z mieszkania poczuł delikatny zapach, który sprawił, że nabrał ruchów.

      – Czyżby jednak się zapaliło – zastanowił się na głos Skorpion.

      Zamknął drzwi na klucz i wrócił do samochodu. Powracając do domu porzucił go w małym lasku po uprzednim przeszukaniu. Zanim jednak wrócił do hotelu podziurawił bak śrubokrętem. Gdy opuszczał to miejsce, serce lasku jarzyło się jasnym światłem płomieni.

      W swoim pokoju opadł na łóżko. Był zmęczony całonocną ciężką pracą, mimo to cieszył się tym, co zrobił. Miał wrażenie jakby się wyzwolił. Tak jak on teraz mógłby się czuć tylko człowiek naprawdę wolny, niepodlegający żadnym prawom ludzkim ani boskim. Stał się panem samego siebie. W końcu podniósł się powoli, jego wzrok spoczął na wypchanej torbie. Z uśmiechem wydobył z niej pół litra czystej i odkręcił. Nalewając sporo do szklanki włączył komputer. Od razu otworzył stronię z grą. Wyświetlił mu się komunikat, że Stefan wykonał kolejny ruch bijąc mu gońca.

      – No patrzcie, wolisz atakować niż uciekać – powiedział uśmiechając się do siebie. Przez dłuższą chwilę