Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joakim Zander
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-834-8
Скачать книгу
się zaczerwienił.

      – W porządku – odpowiada. – Ja…

      Nagle przerywa i kręci głową.

      – Tak? – pyta z uśmiechem Vargander. – Co pan chciał powiedzieć?

      – Właściwie to wiem, że Dżemajel był prezydentem. Zaskoczył mnie pan tymi pytaniami.

      – Nie ma powodów do niepokoju.

      Ambasador odwraca nadgarstek, żeby zerknąć na swój stalowoszary kompaktowy zegarek, rolexa submarinera. Jacob z trudem tłumi westchnienie. On też będzie kiedyś taki miał. Do tego zmierza.

      – Przykro mi – kontynuuje ambasador – ale dopiero wczoraj wieczorem przyleciałem ze Sztokholmu, a resztę tygodnia spędzę w Ankarze. Myślę, że spotkamy się po moim powrocie do Bejrutu, to znaczy po weekendzie. Umówi nas Agneta. Zgoda?

      – Oczywiście – odpowiada Jacob.

      – Do końca tygodnia, a może dłużej, będzie się pan trochę nudził. Wszyscy mamy pełne ręce roboty. Proszę wykorzystać ten wolny czas i poznać miasto.

      Ambasador rozgląda się po pokoju, a potem w konspiracyjnym geście pochyla się w stronę Jacoba.

      – Nie ma pan dziewczyny, prawda? Chodzi mi o to… Chyba pan rozumie, co mam na myśli?

      Jacob czuje, że znowu oblewa się rumieńcem. Jest zaskoczony nagłą zmianą tematu i zszokowany tak intymnym pytaniem. Kiedyś słyszał, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych jego orientacja seksualna nie jest aż tak rzadka, więc doszedł do wniosku, że fakt, iż jest homoseksualistą, można uznać za coś w rodzaju bonusu. Przecież komuś, kto nie ma dzieci, łatwiej będzie przeprowadzić się gdzie indziej. Tylko o co tak naprawdę chodzi ambasadorowi? Może błędnie zrozumiał jego pytanie?

      – Nie, nie mam dziewczyny.

      Jacob zbiera się na odwagę; może uda mu się zrewanżować ambasadorowi za upokorzenie, jakiego przed chwilą doznał. Patrzy mu prosto w oczy.

      – Szczerze mówiąc, nie mam żadnego partnera.

      Vargander odsuwa się o krok i patrzy mu spokojnie w oczy.

      – W piątek o dziewiątej wieczorem spod Saliba Market odbierze pana samochód. Pozna pan inną część Bejrutu. Zresztą i tak trzeba to będzie zrobić. Oczywiście jeśli pan chce.

      Jacob czuje się coraz bardziej podekscytowany. Bez względu na to, co ambasador ma na myśli, nie powinien mu odmówić. Jest gotów na wszystko.

      – Jasne – odpowiada. – Bardzo się cieszę!

      21 listopada – Sankt Anna

      Gabriella wjeżdża swoim lśniącym czarnym niemieckim samochodem służbowym na parking przed pensjonatem Båtsholm. Jest już całkiem ciemno. Wiatr ucichł, ale śnieg nadal sypie z taką samą intensywnością jak w ciągu dnia. Na ziemię spadają duże, ciężkie, wilgotne płatki.

      – Całe szczęście, że nie musimy wracać do Sztokholmu – mówi Klara. – Nawet jeśli wiąże się to z noclegiem w Bates Motel.

      Mówiąc to, wykonuje ruch głową w kierunku zużytej fasady drewnianego budynku. Światła są w nim wygaszone, palą się tylko w salonie. Przez okno bije na dwór smuga słabego, żółtawego światła.

      Klara przypomina sobie, że gdy była dziewczynką, jadała latem obiady w tym pensjonacie. Nadal pamięta staromodne, zakurzone meble, sosy śmietanowe i mocny sok truskawkowy domowej roboty. Ostatni raz była tam chyba przed dziesięciu laty. Od tamtej pory pewnie niewiele się w nim zmieniło.

      Gabriella kiwa głową, ale minę ma nieobecną. Wyjmuje telefon, zerka nerwowo na wyświetlacz i wkłada go z powrotem do kieszeni.

      – Czekasz na coś? – pyta Klara. – Byłaś dziś umówiona na jakieś spotkanie?

      – Nie. To rutynowe sprawy.

      Mimo to Klara widzi w jej oczach jakieś wahanie, jakby przyjaciółka chciała coś przed nią ukryć.

      – Wyjedziemy jak najwcześniej rano – proponuje.

      Gabriella kiwa głową i zerka na nią ze sztucznym uśmiechem.

      – Jasne. Nie ma sprawy.

      Gabriella pochyla się, żeby otworzyć drzwi, ale Klara kładzie jej rękę na ramieniu, jakby chciała ją powstrzymać.

      – Gabi, o co chodzi? Wszystko w porządku?

      Przez chwilę mierzą się badawczym wzrokiem, podczas gdy grube, wilgotne płatki śniegu spadają na dach i maskę samochodu. Klara widzi w oczach przyjaciółki jakiś błysk poirytowania, którego nigdy wcześniej u niej nie zauważyła.

      – Tak – odpowiada Gabriella. – Nie musisz się o mnie niepokoić. Wprawdzie przyjechałam na pogrzeb, ale nie mogę z tego powodu zapomnieć o własnym życiu, prawda?

      Klara zaczyna drżeć, jakby w jej piersi eksplodowała mała bomba, która pozostawiła po sobie postrzępiony krater.

      – Przepraszam – rzuca szybko Gabriella. – Nie to chciałam powiedzieć…

      – Nie ma sprawy – odpowiada Klara.

      Odwraca się i otwiera drzwi samochodu. Staje na błotnistej ziemi, w twarz uderza ją podmuch wilgotnego powietrza.

      – Naprawdę nie miałam nic złego na myśli – kontynuuje Gabriella, która też wyszła z wozu i stanęła po drugiej stronie maski. – Po prostu ostatnio było trochę zamieszania.

      – W takim razie co chciałaś powiedzieć? – pyta Klara. Obchodzi samochód i kieruje się w stronę schodów prowadzących do wejścia.

      Od razu żałuje, że zadała to pytanie takim tonem. Nie ma do tego prawa, nie powinna być taka popędliwa i drażliwa. Czuje jednak, że dłużej nie wytrzyma. Ogromne zmęczenie pozbawia ją resztki sił obronnych. Zanim zdąży chwycić za klamkę, słyszy za sobą szybkie kroki. Gabriella kładzie jej dłoń na ramieniu.

      – W każdym razie nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Odwróć się do mnie.

      Niechętnie, z głębokim westchnieniem Klara odwraca się i patrzy na Gabriellę.

      – Sorry, ale dzisiaj nie mam ochoty na głupie kłótnie.

      Gabriella kiwa głową, ale nadal trzyma dłoń na jej ramieniu.

      – Rozumiem. Chodzi o to, że…

      – Że co?

      – W takie wieczory nie powinno się rozmawiać o pewnych sprawach. Problemem jest moja praca, a nie ty, Klaro. Wejdźmy do środka, bo zaraz zamarznę na śmierć.

      Tak jak Klara przypuszczała, ich pokoje ze sobą sąsiadują. Białe, surowe ściany, miękkie materace, grube kołdry w sztywnych, wymaglowanych poszwach i lampy bez żarówek. Pensjonat stoi nie dalej niż pięćdziesiąt metrów od morza, ale jest już tak ciemno i sypie tak gęsty śnieg, że nie widać go przez okno.

***

      – Jest już po sezonie – mruczy właścicielka pensjonatu, Gertrud. Odkręca kaloryfery i krany, żeby sprawdzić, czy wszystko funkcjonuje jak trzeba. Z pewnym ubolewaniem w głosie dodaje, że gdyby uprzedzono ją wcześniej, mogłaby się lepiej przygotować na przyjęcie gości. Klara zapewnia ją, że wystarczy im miejsce do spania, a wcześnie rano od razu wyjadą. Mimo to Gertrud nadal się usprawiedliwia. Przy okazji wkłada do stojącej w starej kuchni lodówki kilka kanapek z pasztetem i pokazuje, jak obsługuje się ekspres do kawy. W końcu dochodzi do wniosku, że wszystko jest przygotowane jak należy. Przykręca kaloryfer i sprawdza, czy okna są pozamykane. Daje też do zrozumienia, że nie ma mowy o żadnej zapłacie.

      – Tutaj