Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-25-8
Скачать книгу
w swoim fachu, ale trochę praktyki oszczędzi im później oddychania próżnią”.

      Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”

       Układ Słoneczny Kurs przez dawną orbitę Marsa

      – Działo numer trzy na bakburcie – powiedział Eric. – Piętnaście stopni w górę, salwa honorowa.

      – Salwa honorowa, piętnaście stopni, przyjąłem.

      Eric wygłosił komunikat dla całego okrętu:

      – Uwaga, załoga. Właśnie przelatujemy przez orbitę Marsa. Proszę was o minutę ciszy ku upamiętnieniu poniesionych tu przez nas strat i tego, co niemal stało się też z Ziemią. Podczas przelotu „Odyseusz” wystrzeli pojedynczą salwę. Jeśli chcecie pomodlić się za poległych, zróbcie to teraz.

      Skinął na Millę Chans, stojącą przy konsoli taktycznej.

      – Poruczniku, proszę wystrzelić.

      – Tak, capitaine – powiedziała cicho. – Strzelam za dwadzieścia sekund.

      Na mostku wielkiego okrętu przelatującego przez orbitę dawnej Czerwonej Planety, teraz będącej splątaną masą dronów Drasinów, panowało milczenie. Za kilka milionów lat Układ Słoneczny będzie miał po prostu drugi pas asteroid, ale Eric uznał, że na razie pozostałości Marsa będą pomnikiem przypominającym o niebezpieczeństwach wszechświata i o złowrogich siłach czyhających w mroku.

      – Salwa wystrzelona – oznajmiła Milla, gdy odpaliło działo numer trzy.

      Tachionowe działo tranzycyjne było główną bronią „Odyseusza”. Wystrzeliwało z natychmiastową maksymalną prędkością pociski nuklearne o mocy wielu megaton lub gigaton w cele znajdujące się w zasięgu kilku minut świetlnych. Na ekranie, tuż nad nierówną linią wyznaczającą wciąż horyzont Czerwonej Planety, widać było niewielką eksplozję.

      Przez chwilę nad kawałkiem zniszczonego świata rozbłysnął wschód słońca.

      Eric pozwolił ciszy wybrzmieć jeszcze przez chwilę. Zanim przemówił, wziął głęboki oddech.

      – Ster, kurs na heliopauzę. Pełna moc silników falowych.

      – Tak jest, kapitanie – potwierdził Steph, zatwierdzając wprowadzone już wcześniej polecenie. – Pełna moc silników falowych. Kurs na heliopauzę objęty. Dotrzemy za osiem godzin, sir.

      – Dziękuję. – Eric skinął głową.

      Osiem godzin stanowiło tylko ułamek tego, ile dawniej zajmowała podróż. Napęd falowy pozbawił ludzi wielu problemów związanych z napędem „Odysei”, w tym tych związanych z efektami relatywistycznymi. „Odyseusz” siedział sobie wygodnie wewnątrz zakrzywionego fragmentu czasoprzestrzeni i po prostu surfował po falach, a wewnątrz niego obowiązywała stabilność wymiarów.

      Od wszystkich tych wyliczeń Erica bolała głowa, mimo że wcale nie był nogą z matematyki. Tak czy inaczej, oznaczało to, że dysponowali dużo szybszym silnikiem, z którym mieli o wiele mniej problemów niż z silnikami „Odysei”. Nie był to nawet system obcej konstrukcji, na takie rozwiązanie ludzie wpadli niezależnie od Priminae, zanim jeszcze ci zaoferowali się, że zbudują nowe okręty dla Ziemi.

      Chińscy naukowcy z Bloku Wschodniego sami skonstruowali nieco mniej zaawansowaną wersję takiego silnika. Dlatego też wielu oficerów służących w maszynowni „Odyseusza” pochodziło z Chin lub innych krajów sprzymierzonych z Blokiem.

      Kapitan musiał przyznać, że trochę mu zajmie przyzwyczajenie się do tego.

      Spędził zbyt wiele lat, spoglądając na oficerów Bloku przez przysłowiową, a czasami przez dosłowną muszkę karabinu.

      „Może robię się na to wszystko za stary” – pomyślał.

      Czasy się zmieniały. Taka brzmiała podstawowa zasada rządząca wszechświatem, ale elastyczność ludzkiej mentalności była jednak ograniczona.

      – Komandorze, proszę przejąć dowodzenie – powiedział, wstając od stanowiska. – Będę… na pokładzie startowym.

      – Tak jest, przejmuję dowodzenie – potwierdziła Miriam, zajmując jego miejsce.

      ***

      – Marines! W lewo zwrot! – wrzasnął sierżant na obracające się szeregi. – Naprzód MARSZ!

      Eric patrzył, jak marines odmaszerowują, skończywszy własną ceremonię upamiętniającą poległych na Marsie. Chciałby być z nimi od początku, ale gdy w użyciu była broń atomowa, kapitan musiał dowodzić okrętem podczas kluczowych manewrów.

      Gdy odeszli już na tyle daleko, że jego przybycie nie zakłóciłoby ich marszu, Eric wkroczył na pokład i podszedł do pułkownik dowodzącej okrętowym oddziałem piechoty morskiej. Kobieta patrzyła na pozostałości planety.

      – Pani pułkownik – powiedział Eric, wyrywając ją z zamyślenia. – Dobra ceremonia?

      – Proszę zdefiniować, co znaczy „dobra”, kapitanie – odparła Deirdre Conner nieco sztywno.

      Dla większości ludzi rany pozostawione przez inwazję nie zaczęły się jeszcze goić, a Mars był i zapewne miał już pozostać symbolem tego bólu. Eric nie musiał zaglądać w akta oficer, aby stwierdzić, że kogoś straciła, być może więcej niż jedną osobę.

      – Czy moi marines dobrze się spisali? – spytał.

      – Pańscy marines, kapitanie? – Deirdre uśmiechnęła się z przekąsem.

      – Na tym okręcie wszyscy jesteście moimi marines.

      – PAŃSCY marines spisali się perfekcyjnie, kapitanie.

      – Więc to była dobra ceremonia, pułkowniku.

      Przyjrzał się krępej kobiecie w błękitnym mundurze galowym. Rude włosy świadczyły o irlandzkim pochodzeniu Deirdre Conner, ale miała też geny, dzięki którym jej skóra była ciemniejsza niż u większości Celtów. Zaciągnęła się na późnym etapie wojny, zanim podpisano Akt Konfederacji. Przybyła z Kanady, aby wstąpić do amerykańskich marines.

      Zdarzało się to wówczas dość często. Kanadyjskie siły zbrojne straciły wielu ludzi, gdy wsparły wojska australijskie i brytyjskie na południowym Pacyfiku. Pod koniec wojny Kanadyjczycy byli bardzo chętni do walki, ale brakowało im środków na odpowiednie wyposażenie wszystkich żołnierzy.

      Podobnie działo się też na południu. Meksykanie, Panamczycy i ludzie wielu innych narodowości przybywali do punktów rekrutacyjnych tak często, że zjawiska tego używano jako argumentu na rzecz zjednoczenia. Pod koniec wojny marines byli najliczniejszą i najbardziej różnorodną etnicznie częścią sił zbrojnych Konfederacji.

      – Kopę lat minęło, Deirdre – w końcu przerwał ciszę Eric. – Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem twoje nazwisko na liście kandydatów.

      – Tak? – Spojrzała na niego szelmowsko. – Naprawdę?

      Eric uniósł dłonie, jakby zamierzał się bronić.

      – Schowaj pazury, lwico. Po prostu nie przypuszczałem, że zgłosisz się do służby w kosmosie. Z tego, co słyszałem, byłaś kandydatką do objęcia dowództwa nad Parris Island. Nie myślałem, że odmówisz.

      Deirdre zamilkła na chwilę.

      – Inwazja wiele zmieniła. Sam wiesz o tym najlepiej. Usłyszałam, że dostaniesz misję dorwania tych, którzy nasłali na nas te bestie. Lepiej, żeby tak było.

      – Technicznie rzecz biorąc, rozkazy są tajne,