– Admiralicja też nie. Szczerze mówiąc, większość żałuje, że nie wysłano pana wtedy na emeryturę i nie jemu powierzono dowództwo nad pańskim okrętem.
Eric skinął powoli głową. Nie zaskoczyła go szczególnie sama informacja, ale był w lekkim szoku, że admirał mówiła mu o tym tak szczerze.
– A pani?
– Ja? – Amanda Gracen wzruszyła ramionami. – Nie lubię płakać nad rozlanym mlekiem, nawet jeśli rozlało się na moją planetę.
Eric skrzywił się. Cóż, była to jakaś odpowiedź.
– Tak naprawdę wątpię, aby poradził sobie szczególnie lepiej – dodała po chwili. – Możliwe, że dużo gorzej. Oboje wiemy, że Drasinowie i tak kierowali się w naszą stronę. Może zatrzymaliby się na planetach Priminae, może nie. Gdyby im to nie wystarczyło, gdybyśmy nie byli wcześniej ostrzeżeni, że się zbliżają i gdybyśmy nie mieli sojuszników… Myślę, że i tak nam się upiekło.
Eric nie zamierzał się z tym sprzeczać. Zdawał sobie sprawę, co mogłoby się stać, gdyby Drasinowie wylądowali na Ziemi w czasie, gdy choćby jedna z ziemskich armii nie była gotowa na zniszczenie najeźdźców do ostatka. Jeden Drasin mógłby zmienić się w dziesięciu, a ci w stu, dosłownie w ciągu kilku godzin. Po kilku dniach wyżarliby ludziom ostatnią ziemię spod nóg, orbitując wokół Słońca jak masa sczepionych ze sobą gigantycznych pająków.
– Kapitan Passer otrzymał już rozkazy. Teraz czas na pana – oznajmiła Gracen, podając mu wyświetlacz elastyczny.
Eric automatycznie przycisnął skaner biometryczny do arkusza przezroczystej folii, obracając go tak, aby tekst był czytelniejszy. Oczywiście znał już większość tych informacji. Obecnie plotki były tylko jedną z wielu rzeczy, które podróżowały szybciej od światła, ale nadal ich prędkość wydawała się rekordowa.
– Z powrotem w przestrzeń Priminae – powiedział w końcu.
– I dalej – potwierdziła Gracen. – Najpierw skontaktuje się pan z Priminae, zapewni ich o naszym dalszym wsparciu, podziękuje za pomoc w zwalczeniu inwazji i w odbudowie. Nowe stocznie, w których tworzeniu obiecali pomóc, będą dla nas bezcenne.
Eric wiedział, że to nie żart. Trudno mu było uwierzyć w to, co słyszał o Kuźni Priminae. Planeta ukryta głęboko w koronie nadolbrzyma. To już nie był pomysł rodem z fantastyki naukowej, ale wręcz z jakiejś magicznej fantasy.
Dowództwo Sojuszu nie zamierzało robić nic aż tak spektakularnego w Układzie Słonecznym, ale po utracie Marsa i innych baz kosmicznych Ziemia potrzebowała wsparcia.
– Gdy już to pan załatwi, zabierze pan „Odyseusza” poza przestrzeń Priminae. Podczas gdy Passer i jego „Autolikos” będą polować na anomalie bliżej domu, chcę, aby pan prześledził drogę, jaką przebyli Drasinowie, atakując kolonie Priminae, i spróbował odkryć miejsce ich pochodzenia. Nie muszę chyba mówić, co należy zrobić z wszelkimi Drasinami, jakich napotka pan po drodze, prawda?
Eric ponuro pokręcił głową.
Nie było potrzeby wydawać w tej kwestii rozkazów, choć zapewne i tak je wydano. Każdy napotkany okręt Drasinów należało zniszczyć. Bez litości. W normalnych okolicznościach odmówiłby wykonania takiego rozkazu, ale Drasinowie mieli niewiele wspólnego z normalnością.
Nie byli rozumni ani świadomi w ludzkim pojmowaniu tych pojęć, ale gdyby nawet się tym cechowali, to i tak pozostawienie ich przy życiu stanowiłoby zbyt duże niebezpieczeństwo. Jako że bardziej niż cokolwiek innego przypominali chorobę, Eric uważał eliminację okrętu Drasinów za coś równoważnego ze zniszczeniem broni biologicznej czy głowic atomowych wroga.
Owszem, była to brudna robota, a do tego zdecydowanie niebezpieczna – na pewno nie taka, którą można było wykonywać bez pełnego zaangażowania.
– Jakie mam rozkazy, jeśli chodzi o ich panów? – spytał zwodniczo obojętnym tonem.
Gracen odchyliła się w fotelu i złączyła palce.
– To było przedmiotem dość burzliwej debaty na szczytach, jeszcze przed inwazją.
– Niemożliwe – parsknął Eric.
Admirał uśmiechnęła się lekko.
– Na razie nie przewidujemy negocjacji. Jeśli to możliwe, żaden ich okręt nie ma pozostać zdolny do walki, ale nie chcemy obecnie wydawać takiego rozkazu w odniesieniu do personelu. W miarę możliwości bierzcie jeńców, ale nie za cenę ryzykowania utraty okrętu lub załogi.
– Zrozumiano.
Eric był dość zaskoczony, że rozkazy na tym się kończyły. Czytał nieco na ten temat i zdawał sobie sprawę, że wśród ekspertów byli tacy, którzy uważali, że nie można zostawiać przy życiu wroga z dostępem do technologii podróży międzygwiezdnych. Na tym poziomie rozwoju technicznego istniało zbyt wiele sposobów na eksterminację gatunku.
Owszem, Drasinowie byli przerażający, ale dużo prościej byłoby po prostu popchnąć w stronę Ziemi kilka komet z Obłoku Oorta. Wystarczyłoby to, aby ludzkość poszła w ślady dinozaurów.
Garstka ludzi przetrwałaby zapewne na Marsie, przeżyłyby też załogi „Odysei” i „Enterprise”, ale poza tym cywilizację w Układzie Słonecznym czekałby nagły, mroźny koniec.
Zostawienie przy życiu wroga zdolnego do takich rzeczy wydawało się nieodpowiedzialne z militarnego punktu widzenia, ale popełnienie prewencyjnej eksterminacji byłoby jak przystawienie lufy do duszy własnej kultury i pociągnięcie za spust.
Eric nie wiedział, co by zrobił, gdyby postawiono go w takiej sytuacji. Miał na ten temat koszmary od czasu inwazji – przynajmniej wtedy, gdy jego snów nie wypełniały pająki wielkości koni, pożerające okręt, którym dowodzi.
Mógł zabijać Drasinów. Był gotów wybić cały ten gatunek bez najmniejszych wyrzutów sumienia, ale nie wiedział, czy byłby do tego zdolny w przypadku…
Cóż, ten most spali za sobą, gdy już na nim stanie.
– Zrozumiałem – powiedział Eric, stając na baczność. – Proszę o pozwolenie na powrót na mój okręt.
– Proszę wracać, kapitanie – odparła Gracen, wyciągając do niego rękę. – I proszę dobrze o niego dbać. Zdążyłam polubić „Odyseusza”.
– Będę o niego dbał jak o własne dziecko – odrzekł Eric, ściskając jej dłoń.
– Trzymam pana za słowo. – Admirał uśmiechnęła się, a na jej twarzy widać było przez chwilę nieco prawdziwej serdeczności.
***
Stacja Unity One była wciąż w budowie, ale Konfederacja sporo nauczyła się od czasu, gdy tworzono jej poprzedniczkę. Teraz, z pomocą Bloku, udało się niemal w pełni opanować technologię sztucznej grawitacji, choć nikt na razie nie był skłonny umieszczać reaktora osobliwości tak blisko Ziemi.
Eric kroczył korytarzami prowadzącymi do pierścienia dokującego. Wahadłowiec zapewne czekał już w doku, by zawieźć go na pokład „Odyseusza”, kolosa, którego Gracen sprowadziła z przestrzeni Priminae, aby zniszczyć reszki sił Drasinów. „Odyseusz” był Królem Wojowników, flagowym okrętem klasy Heros, z której korzystać miały floty zarówno Ziemian, jak i Priminae.
Możliwe, że była to najpotężniejsza jednostka przemierzająca kosmos, choć Eric miał pewne wątpliwości. Wśród gwiazd istniało zbyt wiele niezwykłych zjawisk, by mógł łatwo przełknąć medialną papkę dotyczącą nowego nabytku.
Nadal