Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-34-0
Скачать книгу
ze wszystkimi swoimi mackami zwisającymi bezwładnie. Wiedziałem jednak, że nie czuł dyskomfortu fizycznego, więc się tym nie przejmowałem.

      – Zanim skontaktujesz się z Centaurami, chcę mieć pewność, że nie ma zagrożenia nieautoryzowanego przesyłu przez nich danych.

      – To już nie powinno stanowić problemu. Przeprogramowałem swoje porty i protokoły dostępu. Żadna zewnętrzna transmisja nie może teraz usunąć mojego mózgu.

      Kiedy ostatnio rozmawialiśmy z Centaurami, ich serwery automatycznie próbowały wymazać umysł Marvina. Nie było to przejawem jakiejkolwiek złej woli z ich strony, automaty po prostu chciały dokończyć swoją pracę. Marvin stanowił niekompletną kopię systemu znajdującego się w ich bazie danych. Kiedy ostatnio opuszczaliśmy Eden, transmisja danych nie została zakończona. Te brakujące elementy spowodowały, że Marvin stał się stworzeniem, które uważałem, jeśli nie całkiem za przyjaciela, to na pewno za sprzymierzeńca.

      – Dobrze – powiedziałem. – Nie chciałbym, aby twój umysł został wymazany i zastąpiony nudnym robotem.

      – Co do tego całkowicie się zgadzamy, pułkowniku.

      – A więc spróbujmy. Połącz mnie z Centaurami.

      – Już słuchają. Włączyłem kanał w momencie, kiedy pan o tym powiedział.

      – To znaczy zanim znalazłeś się na Socorro?

      – Tak.

      Mruknąłem coś pod nosem. Marvin potrafił być irytujący. Odchrząknąłem. Cieszyłem się, że nie powiedziałem nic obraźliwego w stosunku do Centaurów ani nie zdradziłem żadnych swoich planów. Otworzyłem usta, by zacząć mówić, ale Centaury mnie uprzedziły.

      – Pułkowniku Kyle’u Riggsie – powiedział Marvin, przekazując słowa Centaurów. Efekt był dość zabawny, przypominał mi słuchanie medium podczas seansu spirytystycznego. – Byliśmy świadkami twojej chwalebnej szarży przez nasze niebo. Twój honor jest naszym honorem, a ścieżki naszych tabunów nie znają żadnych zdradliwych rzek.

      – Wspaniale – powiedziałem. – Czujemy to samo.

      Rozmowa z Centaurami zawsze była taka sama. Stanowili oni stadny lud i mówili głównie za pomocą metafor. W ich wypowiedziach pełno było błękitu nieba, zielonych łąk, wiatru, futer i honoru, honoru ponad wszystko.

      Zdałem sobie sprawę, że powinienem wygłosić coś w rodzaju przemówienia. Nie zapowiadało się na normalną konwersację. Odległość Helu od innych planet systemu sprawiała, że odpowiedź nadchodziła po godzinie.

      – Tabuny Edenu – powiedziałem – powróciliśmy, tak jak obiecaliśmy. Przegnaliśmy maszyny z waszego nieba. Nadal jednak depczą one wasze zielone łąki. Muszą zostać zniszczone na ziemi, morzu i w powietrzu, tak jak w przestrzeni. Aby tego dokonać, musimy się zjednoczyć. Potrzebuję informacji o waszej gotowości bojowej. Czy posiadacie lądowniki, które mogą dokonać szturmu na światy poniżej waszych satelitów? Czy macie armię wyszkolonych żołnierzy do przeprowadzenia tego szturmu albo jakieś inne środki, z którymi chcielibyście mnie zaznajomić?

      Zdrzemnąłem się, sprawdziłem fabrykę i cierpliwie czekałem, aż wiadomość pokona przestrzeń.

      – Nasi ludzie żyją w stalowych światach ponad prawdziwymi. Wygnani z nich na mocy umowy z maszynami, długo szliśmy po spirali, aż doszliśmy do nieba. Wielu przy tym zginęło, ale najsilniejsi nigdy nie postawili fałszywego kroku. Ci, którzy przetrwali w stalowych światach, nie mają drogi na dół. Dysponujemy jednak ogromnymi tabunami gotowymi do walki z maszynami. Nie mają one honoru, bo zmusiły was, byście nas zaatakowali, pomimo wcześniejszych obietnic. Nasza umowa z nimi dobiegła końca. Jeśli możecie przetransportować nas na powierzchnię naszych światów, zalejemy maszyny naszą liczbą i furią! Będą wyć z przerażenia, nie napotkawszy dotąd ludu, który równie ochoczo napoi trawę krwią, by odzyskać utracone lądy.

      Po tym stwierdzeniu Centaury ponownie zagłębiły się w rozważania o honorze, jego utracie, maszynach i tak dalej. Trwało to jakiś czas. Słuchałem tego jednym uchem, bębniąc palcami po stole. Zastanawiałem się nawet, czy nie kazać Marvinowi nagrać tego i odtworzyć jedynie użytecznej części.

      Ogólnie sytuacja przedstawiała się gorzej, niż mogłem oczekiwać. Centaury nie posiadały okrętów, które umożliwiłyby im powrót na planety. Utknęły na satelitach, zgodnie z umową, jaką zawarły z makrosami. Nie wyglądało także na to, by posiadały wiele broni. Jedyne, czego miały w nadmiarze, to woli walki dla samej walki. I to praktycznie wszystko.

      Wziąłem głęboki oddech, całkowicie przestałem zwracać uwagę na Centaury. Teraz mówiły o czystym niebie. Za każdym razem, gdy zaczynały tę śpiewkę, zamieniała się ona w długaśną serenadę. Będąc rasą klaustrofobiczną, czuły się niepewnie nawet w satelitach o średnicy wielu kilometrów.

      Gdy przemowa się skończyła, zwróciłem się do Marvina.

      – Przerwij transmisję, ale nie zamykaj kanału. Chciałbym z tobą najpierw porozmawiać.

      – Zrobione.

      – O co im chodzi, kiedy mówią o długim marszu do satelitów? Rozumiesz to? Jak można iść do satelity?

      – Wydaje mi się, że mówią o pępowinach.

      Spojrzałem na niego.

      – Masz na myśli, że te satelity przytwierdzone są do powierzchni planet?

      – Kiedyś były. Makrosy zbudowały te łącza jako część umowy.

      Kiwnąłem głową i usiadłem wygodniej. Przypomniałem sobie satelity Centaurów. Spędziłem na nich niewiele czasu, ale zrobiły na mnie ogromne wrażenie.

      – Spiralny marsz – powiedziałem głośno. – Przypominam sobie, że na satelitach istniały rury, prowadzące na ich szczyt. Znajdowały się w nich wąskie spiralne ścieżki, na których tylko kozica czułaby się komfortowo. Pewnie o to im chodziło.

      W głowie pojawił mi się dziwny widok. Miliony Centaurów, zmuszonych do wspinania się po niekończącej się spirali aż na orbitę. Ten lud nie posiadał okrętów kosmicznych, a przynajmniej nie posiadał ich w tym momencie. Dostał się do swoich wiszących miast na piechotę, a potem makrosy odcięły dostęp.

      – Mówiły coś o wielu, którzy padli – pomyślałem na głos. – Paskudnie.

      Marvin nie komentował. Wpatrywał się we mnie za pomocą pięciu kamer. Pozostałe skierowane były na obserwatorium, które sobie otworzył. Wyciągnąwszy mackę, skierował umieszczony na niej zespół kamer na przeszkloną powierzchnię. Nie można było mieć mu tego za złe.

      – Wznów transmisję.

      – Wykonane.

      – Centaury Edenu – powiedziałem – nie posiadamy wystarczająco dużo okrętów, by wypędzić makrosy z waszych światów. Tego, co mamy, wystarczy jednak, by przetransportować waszych najdzielniejszych wojowników na powierzchnię, gdzie będą mogli swobodnie biegać. Będą musieli walczyć, a każdy z nich będzie uzbrojony w ciężki laser. Gdy planety będą wolne od maszyn, pomożemy wam przetransportować na nie waszą ludność. Czy taki plan wam odpowiada?

      W końcu nadeszła odpowiedź. Czekając, zdążyłem zjeść kolację.

      – Przyjmujemy twoją propozycję z jednakową dawką wdzięczności i obawy. Jak duże są transportowce? Czy będzie z nich można obserwować niebo? Czy ściany są wystarczająco daleko od siebie, by tabun mógł rozpędzić się do pełnego galopu?

      Prychnąłem.

      – Nie, obawiam się, że nie. Będzie wystarczająco miejsca, by spokojnie stać obok siebie. Pomyślcie jednak, że choć może