Evan
Currie
Na srebrnych
skrzydłach
Przekład Justyn „Vilk” Łyżwa
Warszawa 2016
Tytuł oryginału: On Silver Wings
Text copyright © 2011 Evan C. Currie
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
Druk i oprawa: Drukarnia Dziełowa,
e-mail: [email protected]
ISBN ePub: 978-83-64030-74-1
ISBN mobi: 978-83-64030-75-8
Słowo wstępne
Oto, moi drodzy Państwo, moja trzecia powieść. „Na Srebrnych Skrzydłach” nie jest kontynuacją „Odyssey One”. Starałem się wyjaśnić to na Amazonie, ale z niewiadomych dla mnie przyczyn niektórzy wciąż popełniają ten błąd, być może dlatego, że powieści te utrzymane są w podobnym stylu. Zazwyczaj staram się nie pisać równocześnie podobnych powieści, ale „Na Srebrnych Skrzydłach” powstało w momencie, kiedy nie spodziewałem się, że „Odyssey” kiedykolwiek zostanie wydana.
Jeśli spodziewali się Państwo kontynuacji, przepraszam. Powiedziawszy to, mam nadzieję, że jeśli podobała się Państwu „Odyssey”, to ta powieść także dostanie szansę. Proszę także o opinie na jej temat. Napisana została w czasie, gdy miałem już nieco więcej doświadczenia niż przy tworzeniu „Odyssey”, mam jednak nadzieję, że nadal się rozwijam.
Ufam, że będą Państwo mieli tyle samo radości z czytania tej książki, ile ja miałem przy jej pisaniu.
1
„Prędkość graniczna jest do dupy”.
To była jedyna myśl, jaką miała w głowie sierżant Sorilla Aida, gdy gramoliła się z dziury, którą wybiła przy uderzeniu. Nadal kręciło jej się w głowie, a jedyne, co słyszała, to dzwonienie w uszach po skoku z osiemnastu tysięcy metrów.
– Sierżant Aida na miejscu.
Nie musiała wypowiadać słów na głos, implanty w jej policzku i szczęce odczytywały ruchy mięśni i kości, zamieniając je na informację, która kompresowana była do jednoimpulsowej transmisji. Nie było żadnej odpowiedzi, ani na kanale dźwiękowym, ani na HUD-zie wszczepionym w jej rogówkę.
Tablica zagrożeń pozostawała czysta. Dobre choć tyle. Sposób, w jaki spadała, nie wskazywał na działania terrorysty, a tym bardziej żołnierza.
– Którykolwiek członek Zespołu Rozpoznawczego Alfa, zgłosić się – odezwała się ponownie, opierając się plecami o drzewo i rozpinając uszczelnienia hełmu, który upadł na ziemię. – Powtarzam, którykolwiek członek Zespołu Alfa, zgłosić się.
Na to wezwanie także nie było odpowiedzi na żadnym z kanałów komunikacyjnych.
– Jasna cholera – powiedziała na głos, próbując skupić wzrok na dżungli.
Ten moment wybrał jej żołądek, aby pozbyć się resztek posiłku.
– Wymioty, ból głowy... Brak możliwości skupienia wzroku. Jak nic, mam wstrząśnienie mózgu.
Wszystko poszło do diabła, zanim jeszcze zespół rozpoczął misję. Nie mieli możliwości odwrotu ani przegrupowania. Wywiad zawalił – to było jedyne sensowne wytłumaczenie. Aida bardzo chciała się mylić, ale takie rzeczy już się jej przytrafiały w życiu. Będzie mogła mówić o szczęściu, jeśli ten kolejny raz nie okaże się ostatnim.
Odkaszlnęła. W ustach poczuła krew, a ciałem wstrząsnęły skurcze. Tym razem potrzebowała nieco więcej szczęścia niż zazwyczaj. Musiała porządnie uderzyć w ziemię, prawdopodobnie miała obrażenia wewnętrzne.
– Proc – odezwała się cicho. – Skan medyczny.
Chwilę później leżała na ziemi, starając się nie ruszać, a komputer w jej kombinezonie bojowym mruczał uspokajająco. Czekała, aż miniaturowe diody zasilane organicznie, zwane w skrócie OLED, wyświetlą wyniki na HUD-zie.
Na szczęście nie miała obrażeń, z jakimi kombinezon nie byłby w stanie sobie poradzić. Jego systemy wewnętrzne wytwarzały światło podczerwone o różnej intensywności, które dostarczało energię bezpośrednio do struktury komórkowej w celu zmobilizowania ciała do autonaprawy. W tym samym czasie do organizmu wprowadzone zostały wyselekcjonowane bakterie, wspomagające działanie białych krwinek i innych systemów obronnych. Sorilla po prostu leżała nieruchomo, cały czas zastanawiając się, co się stało z jej zespołem.
Wyskoczyli razem z miejsca leżącego daleko poza punktem libracyjnym L5, dryfując ku orbicie planetarnej. Mieli tylko ośmiogodzinne zestawy podtrzymywania życia. Nic nie powinno być w stanie wykryć ich kombinezonów, wykonanych z włókien węglowych. Na dodatek wszystko wydawało się przebiegać zgodnie z planem.
Przynajmniej na początku.
W atmosferę weszli w określonym czasie, ich zewnętrzne skafandry uległy przy tym spaleniu. Dla całego wszechświata wyglądali jak małe szczątki, kosmiczne śmieci. Do wysokości dwudziestu tysięcy metrów nic nie zapowiadało katastrofy.
Lecz w pewnym momencie niebo wokół nich eksplodowało milionem białych błysków.
Żadnego dymu, żadnych śladów pozwalających wyśledzić źródło, ogień pojawił się znikąd. Na wyświetlaczu kolejno gasły światełka reprezentujące ludzi, których Aida szkoliła i z którymi żyła od ponad dekady. W jej oczach pojawiły się łzy. Ona sama wytrącona została z zaplanowanej trajektorii, co spowodowało uderzenie, które pozbawiło ją przytomności pomimo ochronnego pancerza.
Pamiętała, że odzyskała świadomość, kiedy automatycznie rozłożył się spadochron, szarpnął podczas gwałtownego hamowania, a następnie porwał się w strzępy. Otworzyła oczy tylko po to, by zobaczyć mknącą ku niej zieloną czaszę dżungli, a chwilę później zderzyła się z gałęziami, przebiła przez korony drzew i uderzyła w ziemię. Ponownie ogarnęła ją ciemność.
Gdy kombinezon rozpoczął próby leczenia obrażeń, świadomość, która na chwilę powróciła, opuściła sierżant Sorillę Aidę kolejny raz.
***
– Tędy...
– Jesteś pewien? Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy...
– Mówię ci, że tędy.