Evan
Currie
De Oppresso
Liber
Przekład Justyn „Vilk” Łyżwa
Warszawa 2016
Tytuł oryginału: De Oppresso Liber
Text copyright © 2016 Evan Currie
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
ISBN ePub 978-83-65661-07-4
ISBN mobi 978-83-65661-08-1
Opracowanie wersji elektronicznej:
1
USS „Polska”
– Admirał na pokładzie!
– Spocznij – powiedział Ruger, przechodząc przez mostek ze wzrokiem utkwionym w niesamowitym widoku rozciągającym się pod jego stopami.
Jak na wszystkich okrętach klasy Terra, mostek „Polski” umieszczono w iglicy znajdującej się w okolicach rufy mierzącej kilometr jednostki. Dzięki grawitacji generowanej przez osobliwość w przedniej części okrętu „na dół” oznaczało kierunek ku dziobowi, a nie stępce. Stojąc w półsferycznej kopule mostka, miało się pod stopami kilometrowy kadłub krążownika.
Widok zapierał dech w piersiach, wywołując wrażenie, jakby stało się na krawędzi dachu wieżowca zawieszonego nad nieskończoną otchłanią.
Ruger uwielbiał to uczucie i cieszył się za każdym razem, gdy wchodził na mostek flagowy okrętu tej klasy. Jednak nie wszyscy odczuwali to samo. Znał niejednego człowieka, oczywiście nie astronautę, który odczuwał fizyczne dolegliwości na otwartym mostku. Z takimi ludźmi admirał zazwyczaj spotykał się w jednym z pomieszczeń wewnętrznego stanowiska dowodzenia, pogrzebanego w głębi kadłuba. Na szczęście dziś nie musiał tego robić.
– Kapitanie. – Uprzejmie skinął głową, stając obok dowódcy „Polski”, Jerzego Lewińskiego, który przyglądał się uważnie manewrom okrętu.
– Panie admirale – odpowiedział mężczyzna, nie odrywając wzroku od tablicy kontrolnej.
Admirał wydał już komendę „spocznij”, a kapitan był w tej chwili naprawdę zajęty. Ruger z całą pewnością nie zamierzał robić z tego problemu.
USS „Polska” leciał samotnie, bez eskorty i zaopatrzenia, znajdował się około trzystu jednostek astronomicznych od błękitnego olbrzyma klasy O. Sam ten fakt godny był zainteresowania, a Ruger miał pewność, że gdzieś na którymś z pokładów jakieś laboratoria pracują pełną parą, by dokonać szczegółowej analizy wielkiej gwiazdy. Ale to nie cele badawcze stanowiły powód zorganizowania wyprawy w ten rejon.
Ta gwiazda była macierzystym słońcem inteligentnej rasy obcych, na stopniu rozwoju odpowiadającym cywilizacji ludzkiej sprzed około siedmiu dekad. W niektórych dziedzinach różnica była mniejsza, ale z całą pewnością rasa ta nie opanowała jeszcze technologii grawitacyjnej, tak więc o ile podróżowała już w kosmosie, o tyle do prawdziwych lotów międzygwiezdnych było jej jeszcze daleko.
Sam ten fakt miał ogromne znaczenie naukowe, ale i on także nie stanowił podstawowej przyczyny przylotu ziemskiej jednostki.
– Tam.
Ruger spojrzał w kierunku wskazanym przez Jerzego i kiwnął głową.
– Ma pan dobry wzrok.
Na ekranie pojawił się spektralny obraz znajomej sylwetki na tle olbrzyma, zasłaniając na chwilę maleńką część jego korony. Odczyt wielospektralny był tak czysty, że każdy marynarz SOLCOM powinien rozpoznać go w mgnieniu oka.
Ceramiczny pancerz, kształt i rozmiar dokładnie odpowiadały okrętowi portalowemu Ross Ell.
Nawet biorąc pod uwagę cały postęp technologiczny, jakiego dokonała ludzkość od momentu, kiedy pierwszy raz ujrzano ten kształt, nie było człowieka przy zdrowych zmysłach, który chciałby znajdować się w promieniu pięciu jednostek astronomicznych od takiego okrętu. Zawory grawitacyjne Ross miały pewne mankamenty, ale uznawano je za najpotężniejszą znaną broń.
Cała potęga „Polski” na nic by się zdała, gdyby krążownik został uchwycony w zapadający się fragment czasoprzestrzeni. Nie miałby ani odrobinę większych szans niż „Los Angeles” i wiele innych okrętów.
– Wytłumić wszystkie spektra – rozkazał Jerzy. – Przechodzimy w zaciemnienie. Od tej chwili żadnych transmisji w jakimkolwiek paśmie. Naukowcy mogą kontynuować skanowanie pasywne. To wszystko.
– Aye, kapitanie.
Dopiero wtedy dowódca odwrócił się do Rugera.
– Jest potwierdzenie, sir.
– Zauważyłem. Dobra robota. Rozpoznanie przewidywało, że właśnie tam będą szukali drogi pozwalającej ominąć Haydena, o ile mamy rację.
W systemie Hayden doszło do pierwszego spotkania z Ross Ell, które dla obu stron nie należało do najszczęśliwszych. Ruger nadal wzdrygał się na myśl o tym, ilu dobrych marynarzy zginęło w tym konflikcie, ale Ross także nie mieli powodów do radości. Już w pierwszej fazie stracili trzy okręty portalowe, a w dalszych odsłonach liczba ta wzrosła o pół tuzina.
Zgodnie z danymi Sojuszu to były największe straty, jakie ponieśli od czasu wojny z Gav.
Nikt nie wiedział, czemu Ross przejawiali takie zainteresowanie niewielką częścią ramienia Galaktyki opanowaną przez SOLCOM, ale zadaniem Rugera było sprawić, aby odeszli z kwitkiem, nieważne, o co im chodziło.
– Mamy jakieś dane o miejscowych od Sojuszu? – spytał Jerzy.
– Tak, jakiś czas temu pracowali nad tym systemem, najwyraźniej zanim Ross dostali zgodę na jego eksplorację. To nie było zastrzeżone.
Lewiński chrząknął.
– Przyznaję, że Sojusz nie przestaje mnie zaskakiwać.
– Nie pana jednego – przytaknął Ruger. – Sojusz twierdzi także, że miejscowi wystrzelili w przestrzeń kilka sond. Proszę mi jedną znaleźć.
– Panie admirale? – w głosie kapitana brzmiało zaskoczenie.
– Po prostu proszę to zrobić i dać mi znać.
– Aye, aye, admirale.
Dziecko Boga
Ósmy