Evan
Currie
Walkiria
w ogniu
Przekład Justyn „Vilk” Łyżwa
Warszawa 2016
Tytuł oryginału: Valkyrie Burning
Text copyright © 2012 Evan Currie
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
ISBN ePub: 978-83-64030-89-5
ISBN mobi: 978-83-64030-90-1
Opracowanie wersji elektronicznej:
Spis treści
1 Okładka
5 Prolog
10 Rozdział 5
11 Rozdział 6
12 Rozdział 7
13 O autorze
Landmarks
1 Cover
Słowo wstępne
Witam ponownie w uniwersum Haydena i Zjednoczonej Floty Solarnej. Wiecie oczywiście, że powroty są zawsze przyjemne. Odwiedziłem antyczny Rzym i pewnie jeszcze do niego zajrzę, ale nic nie może równać się z eksplozjami wywołanymi polem grawitacyjnym i wybuchającymi w przestrzeni okrętami wojennymi. Tak więc oddaję Wam trzecią książkę z czterotomowego cyklu. Czwarta, „Zew Walhalli”, zakończy „Hayden War” [1] , lecz na razie cieszcie się „Walkirią w ogniu”.
Prolog
Skała wydawała odgłos jak pociąg, kiedy wchodziła w atmosferę planety. Zostawiała na niebie płonący ślad, widoczny ze wszystkich kierunków z odległości tysięcy kilometrów. Sieć sensorów rozmieszczonych wokół globu nie wykryła jej aż do momentu, gdy było już prawie za późno. Po lokalizacji obiektu rozpoczęła się pospieszna analiza, czy stanowi on zagrożenie dla znajdującego się poniżej świata.
Skała liczyła mniej niż dwadzieścia metrów średnicy i miała żelazne jądro. Była niewrażliwa na konwencjonalne przeciwśrodki. W ciągu kilku sekund sensory oceniły, że można potraktować ją falą grawitacyjną, ale uznały też, biorąc pod uwagę trajektorię, że takie działanie jest zbędne.
Wielki kamień przebił się przez atmosferę i wpadł do oceanu, setki kilometrów od najbliższego brzegu. Spowodowana przez niego fala mogła się okazać nieco kłopotliwa, ale i tak jej konsekwencje były mniejsze niż te wywołane przez osobliwość grawitacyjną. Miejsce upadku zostało odnotowane. Wysłano w tamtym kierunku okręt obserwacyjny, ale większą wagę przykładano do tego, by ustalić, w jaki sposób obiekt uniknął systemów wczesnego ostrzegania, oraz do sprawdzenia, czy z kosmosu nie spadają jakieś inne.
W wodach oceanu, setki metrów pod jego powierzchnią, stygnący głaz powodował wrzenie wody w bezpośrednim otoczeniu. Wielkie bąble znaczyły miejsce upadku. Choć siła uderzenia równa była eksplozji nuklearnej, nawet dowódcy wojskowi szybko zapomnieli o tym wydarzeniu i zajęli się innymi sprawami.
Podczas kiedy myśli wojskowych krążyły gdzie indziej, skała opadła o tysiąc metrów i zmieniła wygląd. Gwałtownie schłodzona, rozpadła się, wypuszczając do oceanu zieloną ciecz. W jej pustym obecnie wnętrzu zapanował ruch.
Wyłoniło się sześć postaci, wyciągając za sobą sprzęt i rozglądając się wokoło. Miały na sobie czarne pancerze, które w ciemnych wodach czyniły je prawie całkowicie niewidocznymi. Żadne światła nie przyciągały uwagi przeciwnika ani morskich drapieżników. Przybysze nie mieli wiele czasu, więc zabrali się natychmiast do pracy przy dalszym wyładunku. Z każdą sekundą opadali głębiej w odmęty oceanu.
W końcu, po kilku minutach wytężonej pracy w całkowitych ciemnościach, ze skały wyciągnięto kilka szczelnych pojemników i, co najważniejsze, POSNAW, czyli podwodny system nawigacyjny, który był niezbędny, aby dotrzeć do celu.
Po kilku chwilach potrzebnych na orientację grupa wykonała jednoczesny zwrot i popłynęła w ciemność holowana przez POSNAW, do którego podczepiono także zasobniki ze sprzętem i miniaturowe źródła