Ty i ja dwa różne światy. Elżbieta Kosobucka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Elżbieta Kosobucka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-944767-3-1
Скачать книгу
sprawdzał.

      – Prawie. – Ciężko było mi podnieść powieki.

      – Chcesz iść do domu? – zaproponował.

      – Dobry pomysł, bo za chwilę nie będę miała sił i będziesz musiał mnie nieść – zażartowałam i dotarło do mnie, że to spory kawałek drogi do przejścia. – Odprowadzisz mnie?

      – Czy kiedyś nie odprowadziłem? – Przemknęło mi przez głowę, że nie.

      – Wolę się upewnić. Może masz inne zobowiązania.

      – Pomyślmy czy jest coś takiego? – Udawał, że się zastanawia. – A nie przepraszam – dodał przypominając sobie – rzeczywiście mam kilka spraw.

      – Szkoda. – Poczułam się zawiedziona.

      – Żartowałem. Jak możesz być tak łatwowierna? – zaśmiał się, a ja miałam ochotę czymś w niego rzucić. – Mam dla ciebie dobre wieści – to zastopowało moje zapędy rzucania, zaciekawił mnie. – Nie będziemy szli. Przyjechałem prosto z trasy, więc samochód czeka na parkingu przed wejściem do lasku.

      – To rzeczywiście super wieści – ucieszyłam się niesamowicie i dodałam. – Ty musisz dopiero czuć się zmęczony.

      – Nie jestem, twoja obecność dodaje mi sił. – Sprawił mi przyjemność mówiąc to.

      – W takim razie chodźmy, bo za chwilę nawet droga do samochodu będzie dla mnie trudna do pokonania – powiedziałam żartując.

      Wtedy Kamil zrobił coś zwariowanego. Wstał i jednym ruchem porwał mnie na ręce. Odruchowo objęłam go za szyję.

      – Z drogi – powiedział do znajomych, a potem po drodze powtarzał do każdego, kto się w porę nie usunął. Wszyscy patrzyli, co się dzieje, a on nie bacząc na gapiów, niósł mnie całą drogę do samochodu.

      – Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie – powiedziałam śmiejąc się i wtulając się w niego.

      Gdy byliśmy przy samochodzie postawił mnie na ziemię, otworzył drzwi, podał rękę i jak dżentelmen pomógł wsiąść.

      – Zapraszam – powiedział szarmancko.

      – Dziękuję. – Skłoniłam się lekko i ruszyliśmy.

      W drodze dowiedziałam się, że nie nocuje u swojej babci, tylko wynajmuje apartament w okolicy. Niby to żartem zaproponował, że wynajmie drugi dla mnie. Mimo żartobliwego tonu, odmówiłam, a on skinął głową, przyjmując moją odpowiedź. Rozmawiało nam się świetnie, wspominaliśmy miłe chwile, zaśmiewaliśmy się ze starych sytuacji, a ja cieszyłam się jego obecnością obok mnie i tym co było między nami.

      Gdy dojechaliśmy pomógł mi wysiąść z samochodu. Przed drzwiami domu jeszcze długo toczyliśmy cichą rozmowę, nie mogąc się ze sobą rozstać. Dopiero, gdy zaczęłam trzeć oczy ze zmęczenia uznałam, że najwyższa pora położyć się na odpoczynek. Odjechał kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Czułam się jak w siódmym niebie. Po raz pierwszy od dawna czułam, jakby wszystko było na swoim miejscu i dzięki temu zasnęłam najspokojniejszym snem z możliwych.

***

      Z samego rana poszłam do ogrodu babci i zerwałam miętę. Potem z zaparzonym naparem i z kanapką chrupiącego chleba z masłem i pomidorem przysiadłam na krześle zwijając pod siebie nogę. Uśmiech nie schodził z moich ust.

      – Widzę, że miałaś udany wieczór wnusiu. – Zagadnęła mnie babcia.

      – Było cudownie. – Rozpromieniłam się na samą myśl o tym, co mi się wczoraj przydarzyło.

      – Cieszę się. – Jej obecność była bezcenna.

      – Jesteśmy z Kamilem parą, babciu. – Musiałam się pochwalić.

      – To akurat chyba żadna nowina, prawda? – Jakże inaczej to wyglądało od jej strony.

      – Nie babciu, dopiero od wczoraj – sprecyzowałam.

      – Hm, a ja myślałam, że od zawsze – powiedziała zdziwiona – dlatego przekazałam jego babci, że przyjeżdżasz i prosiłam żeby dała znać chociaż jemu. Tak się upierałaś, żeby nikomu nie mówić, ale on powinien wiedzieć. Chyba się ze mną zgodzisz?

      – Ech, babciu jesteś niereformowalna. – Pocałowałam moją babcię.

      – To chyba komplement? – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – Też cię kocham wnusiu.

      Właśnie w tej chwili zadzwonił mój telefon i na wyświetlaczu zobaczyłam, że to dzwonił Kamil.

      – Co byś powiedziała na wypad na szlak? – powiedział na przywitanie.

      – Powiedziałabym, czemu nie. – Podchwyciłam temat z ochotą.

      – To szykuj się. Będę za godzinę.

      – Z piknikiem? – Przypomniały mi się piesze wędrówki, jakie nie raz odbywaliśmy, choć w większym gronie.

      – Pewnie. – Podłapał. Cieszyłam się na perspektywę wspólnego wypadu.

      – Babciu nie będzie mnie na obiedzie – powiedziałam stając w progu kuchni.

      – Słyszałam Natalciu, mam dobry słuch – odparła z nad ciasta na makaron.

      – Wiem. – Czasami, jak byłam młodsza wcale nie było mi to na rękę.

      Zaczęłam pakować plecak: koc, ciepła kurtka – w górach pogoda lubi się szybko zmieniać – kanapki, owoce. Co by tu do picia wziąć? No tak, najlepszy na świecie kompot truskawkowy mojej babci, który sama mi przyniosła i wręczyła, jak trofeum. W niespełna godzinę byłam wyszykowana, spakowana i gotowa do wyjścia. Niedługo później przyjechał Kamil.

      – Cześć Natalio – powiedział przekraczając próg domu, wprawiając mnie samą swoją obecnością w stan podekscytowania. – Dzień dobry pani Janinko.

      – Cześć – odpowiedziałam.

      Trochę się obawiałam, żeby mnie nie pocałował przy babci. Czułabym się skrępowana. Na całe szczęście nie zrobił tego, a babcia odkłoniła się i wróciła do robienia domowych kluseczek.

      – Jedziemy? – zwrócił się w moją stronę.

      – Jedziemy? – zdziwiłam się – Myślałam, że idziemy.

      – Pomyślałem, żeby jakąś fajną trasę zaliczyć. Podjedziemy do miejsca wypadowego i stamtąd ruszymy na szlak. Co ty na to?

      – Super pomysł – nie zastanawiałam się długo, potem włożyłam głowę do kuchni i z uśmiechem rzuciłam. – Babciu wychodzimy!

      – Do widzenia. – Kamil stanął tuż za mną.

      Jego bliskość speszyła mnie, na szczęście szybko się wycofał i skierował do wyjścia.

      – Bawcie się dobrze dzieci i nie wracajcie po zmroku, bo to niebezpieczne! – odkrzyknęła jeszcze za nami.

      – Wiemy! – odpowiedzieliśmy chórem i roześmialiśmy się.

      – No to w drogę. – Wyjął mi z rąk plecak i zaniósł do samochodu.

      – W drogę.

      W niespełna pół godziny parkowaliśmy u szczytu Mogielicy. Zebraliśmy się i już parę minut później byliśmy na szlaku. Gdy pierwszy odcinek trasy mieliśmy za sobą, zadałam mu pytanie, które nurtowało mnie po porannej rozmowie z babcią.

      – Czy