– Za rok spotykamy się na naszym ślubie – powiedział Maciek.
– W lipcu – dodała Żaneta. – Akurat oboje skończymy studia i będziemy mogli zacząć nową drogę życia.
– A ty, John, już obroniłeś pracę, prawda? – zapytał Maciek.
John kiwnął głową, a Maciek kontynuował:
– To co będziesz teraz robił? Masz już jakąś robotę na oku, czy będziesz się pławił w luksusach? W zasadzie nie musisz pracować.
– Oczywiście – odpowiedział John ironicznie. – Będę się wylegiwał na plaży i podrywał panienki w bikini. Weź, stary, to nie jest życie dla mnie. Wolę być taki jak Marek – skromny i nie obnoszący się z bogactwem. Korzystać z pieniędzy, ale nie podporządkowywać im swojego życia. Zresztą pieniądze to nie wszystko – zakończył patrząc na mnie jakimś smutnym wzrokiem.
– Jasne – mruknął Maciek. – Dla tych, co je mają.
– Zuziu, wyglądasz cudownie – rozczuliła się moja mama, przytulając mnie delikatnie, żeby nie pognieść mojej kreacji.
Sama wyglądała olśniewająco, ale ja zawsze widziałam, że jest piękną kobietą. Podobno odziedziczyłam po niej urodę. Szczupła blondynka z niebieskimi oczami. Męski ideał. Ciekawe… Dlaczego w takim razie nie zakochał się we mnie żaden z tych przystojnych chłopaków, za którymi oglądałam się w liceum i na studiach? Taki na przykład Paweł, kolega z uczelni, marzenie każdej dziewczyny. Studia kończą się za rok i jeśli teraz nikogo nie poznam, może być już tylko gorzej. Zawsze pozostaną mi serwisy internetowe – pocieszałam się – no i może dzisiaj wykorzystam swój wygląd i poznam Francuza, z którym do końca życia będę jeść ślimaki i popijać szampana pływając jachtem dookoła świata.
– Jesteś niepokojąco przystojną niewiastą, Zuzieńko – powiedział mój, jak zawsze szarmancki tato i roześmiał się na widok miny mamy.
– Ty też, kochanie – dodał uspokajająco.
W doskonałych humorach udałyśmy się z mamą do garderoby cioci Hanki, żeby pomóc jej w ubieraniu. Właśnie wyszła od niej stylistka, która wcześniej czesała i malowała też mnie, moją mamę i Żanetę.
– Zawsze chciałam mieć garderobę – powiedziała do mnie mama. – A teraz będziemy ją mieć w naszym nowym domu.
– Nowym domu? – Zamrugałam oczami. – O czymś mi nie powiedziałaś, mamo! – Wlepiłam w nią oskarżycielsko wzrok.
– Och, właśnie ci mówię – broniła się. – Marek kupił nowy dom pod Wrocławiem, z dwiema dużymi sypialniami, pokojem gościnnym, wielkim salonem, potężną łazienką i garderobą. On i Hanka będą przyjeżdżać tylko na wakacje i święta, więc my będziemy tam mieszkać.
– To cudownie! – wykrzyknęłam, ale zaraz się zastanowiłam. – Dwie duże sypialnie – powtórzyłam. – A ja co? Będę spała w salonie przy kominku, czy w pokoju gościnnym?
– Właśnie tę najlepszą wiadomość zostawiłam na koniec. – Mama uśmiechała się promiennie. – Zostawimy ci nasze mieszkanie. Będziesz miała sypialnię, salon, a w trzecim pokoju możesz urządzić gabinet, albo…
– Garderobę – uzupełniłam słabym głosem. – Mamo, chyba zaraz zemdleję – westchnęłam, a potem chwyciłam moją mamę w objęcia i odtańczyłyśmy taniec radości przed pokojem cioci Hanki.
Możliwe, że trochę pogniotła mi się piękna suknia, którą miałam na sobie, ale to nie na mnie będę zwracać uwagę wszyscy goście, tylko na nowożeńców. Oczywiście oprócz tego nieprzyzwoicie przystojnego Francuza, największego ciacha wśród ciach, którego wkrótce poznam i który uraczy mnie najgorętszym francuskim pocałunkiem na świecie.
– To prawdziwy cud, że ciocia Hanka zemdlała w tym kościele – powiedziałam nabożnie. – Powinniśmy może ufundować tam jakąś figurę, albo obraz. Przecież gdyby nie to, własne mieszkanie kupiłabym za dziesięć lat i to z potężnym kredytem, a nie garderobą.
Śmiejąc się wpadłyśmy do garderoby cioci, która miała szalenie wymyślną fryzurę i wygląd zakochanej bez pamięci nastolatki.
– Och, jestem taka szczęśliwa! – zawołała na nasz widok. – Po śmierci Remka nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek będę – dodała poważnie.
– Ciociu – powiedziałam uroczyście – chciałam ci gorąco podziękować, że raczyłaś zemdleć w tym małym kościółku i uczynić też nasze życie jeszcze szczęśliwszym.
Roześmiałyśmy się głośno i uściskałyśmy serdecznie.
Rozdział 2.
Wyznanie
Ciocia Hanka i Marek brali ślub w polskiej parafii w Paryżu, a wesele odbyło się w ogrodzie w posiadłości Marka.
– Coś ci jest, prawda? – zapytałam Johna, kiedy po szalonym tańcu usiedliśmy przy stoliku.
Byliśmy przy nim sami i mogliśmy szczerze porozmawiać.
– Jesteś chory i nic mi nie powiedziałeś? – zaniepokoiłam się.
– Nic mi nie jest – uspokajał mnie mój kuzyn. – Jestem zupełnie zdrowy i świetnie się bawię.
– To mnie wcale nie przekonało. Znam cię od zawsze i widzę, że coś jest nie tak.
Naprawdę wyglądał niewyraźnie, odkąd tu przyjechaliśmy, a w kościele był taki blady. Przypomniałam sobie, jak w kawiarni w Paryżu Żaneta zachwycała się urokiem Johna i nagle mnie olśniło.
– To przez te zaręczyny Żanety i Maćka, tak? – zaczęłam mówić jak nakręcona, nie dopuszczając go do słowa. – Żaneta ci się podoba. Miałeś nadzieję, że może coś będzie między wami, a teraz ona wychodzi za Maćka i tobie jest żal. A może spotykasz się z nią potajemnie?
Podniosłam głos i parę osób się obejrzało.
– Nie spotykam się z Żanetą. Nie spotykam się z żadną dziewczyną. Uspokój się, ludzie patrzą.
John wziął mnie za rękę.
– Chodź, pójdziemy na spacer. Pogadamy spokojnie.
Szłam za nim i nabierałam coraz większej pewności, że żałuje, iż nie może być z Żanetą. Wbrew temu, co usiłuje mi wmówić. To przecież niezwykle piękna dziewczyna, musiało coś być na rzeczy. Nie rozumiałam, dlaczego mnie to tak rozstroiło.
– Zakochałeś się w niej? – zapytałam, dla odmiany cicho, kiedy odeszliśmy kawałek od domu i zatrzymaliśmy się w altance na skraju ogrodu.
– Zakochałeś się w Żanecie? – powtórzyłam.
John westchnął cicho i popatrzył mi w oczy. Serce we mnie zamarło, sekundy trwały wieczność. Powoli rodziła się we mnie świadomość czegoś, na co czekałam, co chciałam usłyszeć, o czym zawsze marzyłam.
– Zakochałem się w tobie – powiedział John drżącym głosem, a ja nagle znalazłam się w siódmym niebie.
Cały świat zniknął. Byliśmy tylko my dwoje. Zrozumiałam, że ja też od dawna czułam do niego to samo, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Patrzyłam na Johna i wiedziałam, że jest to najpiękniejsza chwila mojego życia.
– Ja też cię kocham – szepnęłam.
Ledwo wymówiłam ostatnie słowo, John mnie pocałował. Ziemia się zatrzęsła, a ja czułam się