ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zdruzgotany Damien odwrócił skórzany fotel ku olbrzymim oknom z widokiem na panoramę Londynu. Gorszej wiadomości nie mógł otrzymać. U jego matki zdiagnozowano raka. Zwykle nie rozpamiętywał przeszłości. Teraz jednak gorzko żałował, że pozwolił jej zlekceważyć pierwsze objawy, że przyjął za dobrą monetę enigmatyczne wyjaśnienie, że „stare maszyny zwykle szwankują”. Nie mógł sobie darować, że zostawił ją na pastwę prowincjonalnych lekarzy z Devon. Gdyby rok wcześniej oddał ją w ręce londyńskich specjalistów, może zdławiliby chorobę w zarodku? Lecz teraz nie pozostało mu nic innego, jak czekać na wyniki szczegółowych badań w renomowanej klinice, gdzie w końcu ją umieścił.
Dręczyło go też poczucie winy, że nie zadbał o jej spokój. Choć tolerowała wciąż nowe dziewczyny, które poznawała, gdy odwiedzała go w Londynie, wiedział, że pragnie, żeby założył rodzinę.
Lecz Damien nie miał czasu szukać żony. Od śmierci ojca przed ośmiu laty całą energię poświęcił na ratowanie odziedziczonego po nim przestarzałego przedsiębiorstwa transportowego na granicy bankructwa. Połączenie go z nowoczesną, bardzo dochodową firmą komputerową Damiena zaowocowało sukcesem finansowym, lecz kierowanie większą spółką pochłaniało więcej czasu i energii. Poza tym gdy w wieku dwudziestu trzech lat po raz pierwszy pomyślał o stabilizacji, poniósł uczuciową porażkę. Dlatego zrezygnował z poszukiwania życiowej partnerki. Dopiero teraz, gdy zapewnił matce godziwy byt i najlepszą opiekę, lecz lekarze nie potrafili określić, jak długo jeszcze pożyje, wziął pod uwagę jej punkt widzenia. Jednak nawet gdyby postanowił zmienić styl życia, nie znał odpowiedniej kandydatki na żonę.
Pojawienie się sześćdziesięciokilkuletniej sekretarki, Marthy Hall, którą odziedziczył po ojcu wraz z firmą, wyrwało go z posępnej zadumy. Każdą inną osobę zbeształby za wtargnięcie, zwłaszcza że wyraźnie zabronił, żeby mu przeszkadzano, ale ją traktował jak członka rodziny.
– Wybacz, synku, że wchodzę mimo zakazu, ale obiecałeś mi przekazać diagnozę – przypomniała z troską i lękiem w głosie. – Co z mamą?
Damien stłumił pomruk niezadowolenia. Dawno porzucił próby wyperswadowania Marcie, że nie wypada się tak poufale zwracać do szefa. Znała go od małego. W dzieciństwie wielokrotnie pilnowała go w nocy podczas nieobecności rodziców.
– Źle – odpowiedział. – Lekarze podejrzewają przerzuty nowotworu. Po serii testów zrobią operację i wybiorą odpowiednią metodę dalszej terapii.
Martha wytarła chusteczką załzawione oczy.
– Biedna Eleanor! – westchnęła. – Pewnie umiera ze strachu.
– Jakoś sobie radzi.
– A co z Dominikiem?
Pytanie zawisło w próżni jak oskarżenie. Przypominało, dlaczego matkę tak martwiły krótkotrwałe sympatie Damiena. Jej zdaniem żadna z lekkomyślnych piękności, które znał, nie udźwignęłaby ciężaru odpowiedzialności, jaka pewnego dnia spadnie na barki Damiena i jego przyszłej żony.
– Odwiedzę go – odburknął w końcu.
Większość osób zraziłby surowy ton jego głosu, ale nie Marthę Hall, równie wysoką i postawną co stanowczą.
– Zastanawiałeś się, co się z nim stanie, jeżeli stan twojej mamy okaże się gorszy, niż przypuszczałeś? Widzę, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale w ten sposób nie uciekniesz od problemu.
– Od niczego nie uciekam – mruknął, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Przemyśl moje słowa, syneczku. Po pracy odwiedzę Eleanor w klinice. Ale nie tylko z tym przyszłam.
– A z czym jeszcze? – zapytał, niepewny, czy nie czeka go kolejny atak na jego i tak nieczyste sumienie.
– Jakaś panna Drew czeka na dole. Bardzo nalega, żebyś ją przyjął. Wprowadzić ją?
Damien zesztywniał. Dawno poradziłby sobie z Phillipą Drew, gdyby w takim pośpiechu nie załatwiał matce konsultacji i przyjęcia do szpitala.
– Dobrze, niech wejdzie.
Nic dziwnego, że Martha nie znała podrzędnej sekretarki szefa jednego z działów technologii informatycznej. Sam nie wiedział o jej istnieniu, póki tydzień temu nie wyszedł na jaw wyciek ważnych danych. Wszystkie ślady prowadziły do Phillipy.
Jej szef ogłosił stan alarmowy. Zwoływał zebrania, przesłuchiwał wszystkich razem i każdego z osobna. W rezultacie Damien doszedł do wniosku, że działała w pojedynkę. Patent na oprogramowanie ograniczył straty, ale złodziejka, która omal nie naraziła firmy na milionowe straty, zasłużyła na więzienie. Natychmiast wyrzucił ją z pracy, lecz potem, zatroskany o zdrowie matki, nie śledził dalej jej sprawy.
Dopiero teraz, po dziesięciu dniach, przypomniał sobie pierwsze i ostatnie spotkanie z winowajczynią. Szlochała, łkała i błagała o litość, a gdy nie zdołała go wzruszyć, oferowała siebie w zamian za bezkarność. Lecz Damien nie przyjął oferty. Mimo niezaprzeczalnej urody wysoka, smukła blondynka wzbudziła w nim tylko odrazę.
Teraz postanowił przyjąć ją tylko po to, żeby poinformować, że brytyjski system wymiaru sprawiedliwości już na nią czeka. Nie widział nic zdrożnego w wyładowaniu frustracji na bezczelnej złodziejce. Wyświetlił na ekranie wszystkie dowody źle zaplanowanego przestępstwa, usiadł na krześle i czekał.
Na dole, w wielkim, imponującym holu Violet czekała na sekretarkę Damiena Carvera. Zaskoczyło ją, że tak łatwo uzyskała posłuchanie. Na kilka krótkich sekund nabrała nadziei, że nie jest takim potworem, jak odmalowała go Phillipa. Lecz zaraz rozsądek podpowiedział, że ludzie łagodni i wyrozumiali nie odnoszą finansowych sukcesów.
Na co liczyła? Po co w ogóle tu przyszła? Jej siostra ukradła informacje, omotana przez człowieka, który wykorzystał ją do swoich celów, została złapana i czekała ją kara. Violet nie wiedziała, jaka. Nie znała się na prawie. Uczyła plastyki. Miała nadzieję, że Phillipa przesadzała, łkając, że pójdzie do więzienia.
Violet nie wyobrażała sobie, że mogłaby zostać sama. Nikt więcej nie został jej na świecie. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym przed siedmioma laty. Dwudziestosześcioletnia obecnie Violet bardzo kochała młodszą o cztery lata Phillipę mimo jej niełatwego charakteru. Zrobiłaby dla niej wszystko.
Z przerażeniem patrzyła na olbrzymie powierzchnie szkła, chromu i marmurów. Gdy Phillipa przed dziesięcioma miesiącami podjęła tu pracę, ani słowem nie wspomniała, w jak imponującej budowli pracuje. Violet najchętniej czmychnęłaby z powrotem do małego domku, który kupiły za otrzymany spadek, i zajęłaby się przygotowaniami do nowego semestru.
Co powinna zaproponować panu Carverowi? Zwrot poniesionych strat? Odszkodowanie? Zatopiona w rozważaniach, spostrzegła wysoką, siwą kobietę dopiero wtedy, gdy ta oświadczyła, że po nią przyszła. Wystraszona Violet podążyła za nią w milczeniu, kurczowo ściskając torebkę.
Prosta fasada nie przygotowała jej na to, co zobaczy w środku. Mijały krzykliwe, abstrakcyjne obrazy, przypuszczalnie nieprzyzwoicie drogie, wybujałe rośliny o nienaturalnie intensywnej zieleni, jakby podlewano je nawozami z dodatkiem hormonów. Bardzo młodzi ludzie, ubrani jak z żurnala, z niezwykle poważnymi minami spieszyli od drzwi do windy i na odwrót. Nawet kabina, gdy do niej wsiadła, okazała się zaskakująco duża. Ściany, wyłożone lustrami, pokazały zwielokrotnione odbicie jej zatroskanej twarzy. Skupienie uwagi na uprzejmej rozmowie wymagało od niej wielkiego wysiłku. Nie ulegało wątpliwości, że sekretarka właściciela firmy nie wiedziała o machinacjach Phillipy. Widocznie więc nie rozesłali za nią listów gończych ku przestrodze innym.
W końcu stanęły za dębowymi drzwiami i podwójną przyciemnioną szybą, oddzielającą Damiena Carvera od zwykłych śmiertelników czekających w sekretariacie.
Gdy weszły, Damien studiował listę głupich błędów, które Phillipa popełniła przy próbie defraudacji. Zarówno sroga mina, jak i jego postawa świadczyły o tym, że już podjął decyzję, jak ją ukarać.
– Proszę